Sczyty Fede Rotto

Rozdział 2. Cave di Luce

-Witaj, Arlekinie!- powiedział głębokim głosem orzeł. Wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku. – Dobrze, że i ty dotarłeś do Kręgu. Leć teraz za mną, gdy będziemy u celu spotkasz się z Marvine. One już nie może się doczekać.


     Marvine, Marvine… ależ tak! Jak mogłem zapomnieć! Musiałem wyjątkowo długo siedzieć w mym kokonie. Marvine to moja siostra. Z pewnością wydostała się wcześniej niż ja. Ja również niecierpliwie oczekiwałem spotkania z nią . Gdy byliśmy jeszcze mali, zawsze trzymaliśmy się razem, byliśmy ciekawi świata i wędrowaliśmy z liścia na liść by dowiedzieć się coraz więcej. Naszym największym marzeniem było kiedyś wzbić się w przestworza. Pewnie dlatego nas wybrano i dlatego po przebudzeniu moim celem było przybycie do Kręgu i służba władcom przestworzy.     


        Uniosłem się w powietrze tuż za wielkim orłem. I gdy tak leciałem, zacząłem sobie przypominać wszystkie historię zasłyszane w dzieciństwie. Pan, który teraz leciał wolno przede mną nazywał się Vanour . Był wodzem wielkiego plemienia orłów, potomkiem pradawnego Władcy Przestworzy. Jego towarzyszka Sabine słynęła z łagodności i sprawiedliwości, była kochaną przez wszystkich księżniczką. A gdy spojrzałem w dół i ujrzałem rozciągające się przede mną łąki, pola i lasy, przypomniałem sobie jeszcze inne legendy. Teraz dzieje tego świata rozgrywały się w przestworzach i wysokich górach. W lasach były ptaki, a w trawach owady, jednak nie było tak jak dawniej. To nie był ten świat, który znałem z historii starych, dużo starszych ode mnie. Kiedyś w lasach mieszkały elfy, na równinach ludzie budowali osady. Były też złe duchy, widma i strach pomyśleć co jeszcze. Słyszałem także o innych dobrych plemionach, o szlachetnym rodzie koni, które mówiły, o krasnoludach mieszkańcach gór i nimfach i duchach lasu… Ale to wszystko poszło w zapomnienie. Ludzie zakładali plemiona i wybijali się nawzajem. W swych wędrówkach wypędzili widma oraz duchy lasu i zniewolili dzikie konie. Krasnoludy tak głęboko dokopały się w swej chciwości, że zostały unicestwione przez zło, które uwolniły, a elfy odpłynęły daleko, poza horyzont. Zostały jednak zwierzęta polne, leśne i wodne, w tym my- motyle oraz  dwa największe i najstarsze wśród rody władców: orły i smoki. Toczą  oni bój od kiedy opuściły nasze ziemie elfy, które utrzymywały tu pokój i porządek. A motyle… cóż my znaczymy? Z większych rodzin, takich jak moja, dwoje młodych zostanie zwiadowcami. To ja i Marvine… Oboje mieliśmy zostać powitani przez władcę w dniu naszego przebudzenia, a potem udać się do pałacu i służyć naszemu panu.


     Chętnie lepiej przemyślałbym moją sytuacje, ale już zbliżaliśmy się do szerokiej skalnej szczeliny, do której, jak zauważyłem, zmierzał Vanour. Gdy tam wlecieliśmy zobaczyłem przed sobą ciemny korytarz. Na ścianach błyszczały diamenty ułożone w przemyślne wzory. Byłem wprost oślepiony ich pięknem, ale z otępienia wyrwał mnie dochodzący jakby z oddali głos Vanour’a:


   - Witaj w jednym z wielu korytarzu wiodącym do Blocco Dei Cieli. Tę nazwę dawno temu nadała zamkowi Sabine. Natomiat korytarz, którym teraz lecimy nazywa się Cave di Luce. Co o nimi sądzisz?


- Panie, to najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek widziałem.


- Doprawdy? Ja jestem jednak odmiennego zdania. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż naszej ziemi z przestworzy.


- Nie miałem okazji czegoś takiego zobaczyć, Panie. Wiesz zresztą jak niewiele widziałem.


     Wznosiliśmy się wciąż i wciąż w górę, ale diamenty na ścianach błyszczały coraz jaśniej, wywnioskowałem więc, że zbliżamy się do celu.


    - Oczywiście, Arlekinie. Muszę cię jednak dokładnie poznać. Powiedz mi zatem, jakie jest twoje największe marzenie?


      - Cóż… ja… chciałbym… chciałbym zobaczyć kiedyś elfa.


Nie przerywając lotu, orzeł spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłem zdumienie.


   - Ciekawe, bardzo ciekawe…- powiedział tylko i odwrócił głowę do widocznej już nad nami plamki światła.


Dalej lecieliśmy już w milczeniu.