Ostatnio dodane opowiadania
Najlepsze opowiadania

Sztylet Andrenitów

 

Anakor przemierzał górskie szlaki w celu odnalezienia skrywającej się gdzieś w górach armii Seiigdtena, starego króla krasnoludów. Posiadał on bowiem broń, dzięki której zdobył władzę niemal w całym Hartlenie. Garstka ludzi, wśród których większość to byli dowódcy podbitych ziem, ukrywali się w górach. Całą swoją wiarę, tę namiastkę nadziei, która im pozostała, pokładali w nic nie znaczącym leśniczym, który, co prawda posiadał pare przydatnych umiejętności, a jednak sam w tej roli się nie widział. Stawka była zbyt wysoka, by tak ryzykować. A jednak to zrobili! Zmusili go, by w razie niepowodzenia to on był najbardziej za to odpowiedzialny!

Bał się myśleć, że może się udać. Za bardzo się bał. Zbyt wiele było do stracenia. Teraz liczy się tylko to, by odebrać magiczny sztylet Andrenitów królowi krasnoludów.

Sztylet ten miał pewną właściwość. Sprawiał, że jego posiadacz wiedział wszystko. Tak po prostu. I dzięki temu miał nieograniczoną władzę. Dlatego trzymano go w ukryciu. Z powodu tego i przeszłości, w której to właśnie ten sztylet spowodował wojnę, która na długie lata była odczuwalna w skutkach dla wszystkich krain Hartlenu. Po tym incydencie rada zdecydowała, że sztylet zostanie ukryty, dodatkowo będą wejścia do niego chronić wymyślne zaklęcia. Seiigdtenowi udało się jakoś przejść wszystkie zabezpieczenia. Niestety, nie wiedział wszystkiego o magicznym narzędziu – on sam wybiera sobie pana i tylko jemu służy bez szkody. Będąc w rękach „niewybranego” czyniła co chciała. Czasem pomagała w planach, czasem w ogóle nie ujawniała swoich magicznych mocy – jakby magiczna podświadomość podpowiadała mu, co powinien zrobić! Jednakże w każdym z tych przypadków w końcu i tak dążyła do destrukcji.

 

A sztylet, od ponad tysiąca lat nie wybrał sobie pana...

 

A co, jeśli jest nim Seigdten?

Wtedy nie ma prawa odebrać mu sztyletu.

Legenda głosi, że osoba, której podda się sztylet będzie wyznawała cztery krótkie prawdy:

 

Myśl.

Wierz.

Marz.

Miej odwagę.

 

I będzie kim tylko zechce.

 

Może dlatego udało się temu staremu królowi zajść tak daleko?

Nie, nie może tak myśleć. Musi wierzyć w wygraną. Zrobi wszystko, by ocalić swój kraj. Zwłaszcza, że w nim czeka jego ukochana Lizawietta. Anakor uśmiechnął się na myśl o niej. Była jego gwiazdą. Promieniem słońca w zimne dni. Powietrzem, bez którego nie mógł oddychać.

 

Była dla niego wszystkim, czego pragnął.

Początkiem i końcem.

Dniem i nocą.

WSZYSTKIM.

 

Nagle przystanął, usłyszawszy dźwięk charakterystyczny tylko dla krasnoludzkich żołnierzy – odgłos plucia. Najciszej jak się dało podszedł do nich. Okazało się, że jego starania nie były potrzebne – żołnierze Ci byli na umór upici, a co gorsza – w ogóle nie dbali, czy ktoś ich usłyszy, czy nie!

-Dag, słyszałeś, że król ma problemy ze sztyletem? - powiedział jeden, przy okazji plując – Ponoć nie chce go słuchać.

-Naprawdę? - spytał zdziwiony krasnal, nazwany Dagiem. - A mówił, że sam sztylet go wybrał!

-Wierzyłeś w to? On tylko się przechwala...

-Aj, Schirles nie mów tak. W końcu coś dla nas zrobił – czknął ogromnie głośno – Dzięki niemu mamy władze w całym Hartlenie!

-I cóż z tego? I tak on rządzi. My nic z tego nie mamy...

-Cii, bo złe duchy usłyszą. Chodźmy stąd, zanim nas znajdą.

-Święta racja Dag, święta racja..

 

Anakor wyruszył za nimi, mimo wszystko zachowując ostrożność. Tak jak się domyślał, doprowadzili go do bazy. Teraz tylko musi się dostać do Seigdtena i odebrać mu sztylet. Rozmowa krasnali była dziwna, ale wynikało z niej jedno – sztylet Andrenitów nie wybrał go. Miał więc czas na obmyślenie planu.

 

~~*~~

 

-To nie może być takie łatwe – mruknął Anakor sam do siebie – Napadł jakiegoś krasnala jego wzrostu i postury, ubrał się w jego zbroję, ogolił jego brodę i przymocował ją sobie – był nawet tak przezorny, że wcześniej dowiedział się, jak nazywa się ten krasnal. Dzięki temu mógł bezpiecznie dotrzeć do namiotu, a raczej jaskini król. Wszystko dobrał tak, by mijać jak najmniej straży. Plan dopracowany w 100%. A jednak gdy wszedł do jaskini Seigdtena zaskoczyło go, że usłyszał głos osoby, który poznałby nawet na końcu świata. Zszokowany cofnął się o krok.

-Nie boisz się Anakora?

-A czemuż to, moja droga? - starzec pogłaskał swoją brodę – Od Ciebie wiem, że mnie ściga, chcąc odebrać mi mój sztylet. Sama mi pomogłaś go zdobyć.

-Nie doceniasz go. On jest silny, mądry...

-Czyżbyś, Lizawietto, moja córko, podważała moją mądrość? - powiedział ostro król. - Twoja rola była od początku Ci znana. Miałaś rozkochać w sobie jakiegoś chłopaka, któremu ufają dowódcy. Miałaś dowiedzieć się, jak zdobyć sztylet. Nie mogłaś zrobić tylko jednej rzeczy, a i na tym się na Tobie zawiodłem?

-O czym Ty mówisz, ojcze? - Lizawietta poruszyła się niespokojnie. Popatrzała na stojącego przy wejściu osłupiałego krasnala. Anakor po jej wzroku zrozumiał, że go poznała. W tej chwili nic już nie było dla niego ważne. Jego świat się zawalił. Misja nagle przestała być ważna.

 

Bo zdradziła go ta, która była jego początkiem i końcem.

Ta, która była ciepłym promykiem w zimne dni.

Ta, co była nocą i dniem.

Która była wszystkim.

 

Kolejne słowa króla doprowadziły tylko do tego, że chciał gorzko zapłakać. Marzył, by to była prawda. Ale wiedział, że tak nie jest.

-Ty go nie tylko rozkochałaś w sobie. Ty go także pokochałaś. - uderzył ręką w stół – Myślałaś, że nie zauważę? Znam Cię.

 

Nie potrafił dalej słuchać, skupił się na szukaniu sztyletu. Znalazł go na drugim końcu pomieszczenia. Zaczął iść w tamtą stronę. Naprawdę go nic już nie obchodziło.

-Ej, Ty, co robisz!? - warknął na niego starzec.

-Biorę twoją broń do czyszczenia. Sam tak nakazałeś. - nie musiał silić się na obojętność. Sam czuł się całkowicie zobojętniały.

-Nie przypominam sobie... Ale to dobry pomysł. Weź wszystko oprócz tego sztyletu.

-Przykro mi, ale tylko na nim mi zależy.

-Czyżbyś mi się stawiał, krasnalu!?

-Tak, Seigdtenie. Poza tym, nie jestem krasnalem. Jestem Twoim koszmarem, chociaż to Ty zapoczątkowałeś mój koszmar.

-Więc kim jesteś?

Chłopak ściągnął brodę i kask. Obojętnie popatrzył na swoją ukochaną, a potem skierował wzrok na króla.

-Jestem Anakor. Ten, którego wykorzystałeś do swoich celów. Ten, który się zemści.

-Ty... - starzec zaskoczony popatrzał się na córkę. - Wiedziałaś?

-Tak

-A nie powiedziałaś?

-Nie

-Czemu, córko?

-Powiedziałeś już wcześniej, ojcze... - wyszeptała.

Anakor nie tracił czasu. W rekordowym tempie doskoczył do sztyletu. Chwycił go w ręce.

I wtedy stało się coś niespodziewanego.

Poczuł mrowienie w dłoni i zobaczył błękitny blask. Poczuł się tak, jakby nigdy nie używał innej broni, jak tej.

 

Jakby był stworzony, by nosić sztylet Andrenitów.

 

A tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nie czuł zmiany. Widział tylko oniemiałą minę króla i.. uśmiechniętą kobietę. Dziwne, nie pamiętał jej, a czuł, wiedział, że to ktoś ważny. Że jest kluczem.

 

-Co jest? - szepnął Seigdten.

-Ojcze, nie rozumiesz? - Lizawietta się roześmiała – To on jest wybrańcem sztyletu. Właśnie upadło Twoje imperium!

-I Ty się z tego cieszysz?

-Tak. Bo odkąd poznałam Anakora, to wszystko się zmieniło. On nauczył mnie, jak kochać. Nauczył, jak troszczyć się o innych. Był ze mną w każdym momencie. Kocham go tak, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.

-Zdradziłaś mnie!

-Nie, bo nigdy Cie nie kochałam.

To były ostatnie słowa, jakie powiedziała do ojca. Chwilę później sztylet wylądował w sercu Seigdtena.

Lizawietta rzuciła się na szyję Anakorowi, ale ten nie odwzajemnił uścisku. Wiedziała, że jest zły. Gdy jednak na niego spojrzała, wystraszyła się. Patrzał na nią tak samo, jak w dniu ich poznania. Z ciekawością, ze zdziwieniem... ale dodatkowo czaiło się zakłopotanie.

Podrapał się po nosie, jak to miał w zwyczaju gdy był zakłopotany i powiedział:

-Przepraszam Cie, ale chyba nie jestem tą osobą, o której mówiłaś. Nie znam Cię.

W pierwszej chwili chciała to wykorzystać i być z nim zaczynając wszystko od nowa. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Zaczęła szlochać przytulając się do jego piersi.

-Coś źle zrobiłem? - spytał. Popatrzała w jego oczy i uśmiechnęła się smutno.
-Nie Anakorze. Jedyną osobą, która zawiniła, to jestem ja. Wybacz mi Anakorze, że Cię zdradziłam. Nie miałam wyboru. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Żegnaj.

Chciała odejść, ale nie potrafiła. Odwróciła się i ostatni raz pocałowała go. Nie spodziewała się żadnej reakcji, a jednak usłyszała cichy szept:

-Wybaczam Ci, Lizz, nie mógłbym bez Ciebie żyć. Proszę Cię tylko, byś nigdy więcej mnie nie zdradziła w ten sposób.

Lizawietta płakała teraz ze szczęścia.

-Nigdy, najdroższy. Nawet nie potrafiłabym.

 

~~*~~

 

Kilka miesięcy później.

 

W Hartlenie wszystko wróciło do normy. Władcy rządzili swoimi krainami. W końcu nastąpił ład i porządek. Jedyną zmianą było to, że Hartlen posiadał teraz sprawiedliwego sędziego – Anakora. Sztylet Andrenitów pozwolił mu sprawiedliwie oceniać i rozwiązywać sprawy. Stał się jego powiernikiem i posiadaczem. I nigdy, przenigdy nie żałował, że go wziął do ręki. Dzięki niemu zrozumiał parę rzeczy. Jedną nawet od razu – musiał stracić na chwilę pamięć, by przekonać się, że Lizz go kocha. Ufał jej bezgranicznie. Wiedział, że nigdy nie stanie przeciwko niemu. Są drużyną. Nic ich nie rozdzieli. A za parę miesięcy na świat przyjdzie kolejny powiernik lub powierniczka sztyletu, jeżeli oczywiście okaże się, że to jest im przeznaczone. Do tego jednak momentu minie dużo czasu. Do tego momentu wolał żyć chwilą.

Wiedział jednak, że swojemu potomkowi bądź potomkini przekaże i pomoże zrozumieć cztery wielkie prawdy:

 

Myśl – zawsze znajdziesz jakieś rozwiązanie z każdej sytuacji.

Wierz – wiara czyni cuda. Pomaga zrozumieć otaczający świat.

Marz – bez marzeń świat byłby szary i ponury. Marzenia dodają nadziei.

Miej odwagę – dążyć do spełnienia marzeń, wierzyć w prawdę i myśleć o mijającym czasie.