Czarodziejskie serca.

Nota od autora:

<!--
@page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm }
P { margin-bottom: 0.21cm }
-->

Ciemne
chmury ustąpiły miejsca błękitnemu niebu. Świeża, zielona
trawka pokryta była rosą, a ptaki swym przepięknym świergotem
informowały, że nastała wiosna.
Meggie obudziła się
wcześniej niż zwykle, siadła na łóżku, przetarła oczy i
zastanawiała się jak spędzi taki przepiękny dzień. Podeszła do
okna, wciągając powietrze przypomniała sobie ... Odwróciła się
na pięcie i zbiegła po schodach wołając:
- Mamo ! Mamo !
-
Co się stało kochanie? - zapytała zaskoczona Julia
- Ach mamo !
Bałam się, że już wyjechałaś ... bez pożegnania !
-
Zdążyłaś, głuptasku, zdążyłaś - powiedziała Julia, mocno
przytulając córkę.
Tego dnia Julia miała wyjechać na pół
roku do Londyńskiego Uniwersytetu by tam poprowadzi badania naukowe,
a jej 16 letnia córka miała po raz pierwszy zostać sama w domu na
dłużej niż tydzień, co zawdzięczała zawsze nadopiekuńczej lecz
jakże kochanej mamusi. Meggie cieszyła się, że będzie mogła
zaznać odrobinę wolności.
Meggie ubrała się najszybciej jak
potrafiła, ponieważ Julia powiedziała jej, że jak się pośpieszy
będzie mogła ją odwieźć na lotnisko.
Czuła się wyjątkowo w
roli samodzielnego kierowcy, chodź odczuwała też lęk przed
pierwszym odpowiedzialnym kursem.
W pobliżu lotniska szum
odlatujących i przylatujących samolotów zdezorientował chwilowo
Meggie i o mało co nie wylądowały na tyle śmieciarce. Julii
przebiegły po plecach dreszcze, nie na myśl o wypadku, a na myśl o
wylądowaniu w tych wszystkich śmieciach.
Na miejscu Julię
ogarnęły obawy, czy aby na pewno Meggie poradzi sobie sama w domu
przez tak długi czas. Wiedziała, że jaj mała córeczka nie jest
już niemowlęciem i nie potrzebuje nadzoru przez "25"godzin
na dobę, ale jednocześnie tak strasznie się bała ją zostawić.
-
Wszystko będzie dobrze mamo ! Poradzę sobie. - zarzekała się
-
Wiem skarbie. Wiem - powiedziała bez przekonania Julia, a w oczach
stanęły jej łzy - Tak bardzo chciałabym Cię ze sobą zabrać,
ale obie dobrze wiemy, że to niemożliwe...
- Nie musisz mi tego
tłumaczyć, to nie ja mam problemy z pożegnaniem - powiedziała
lekko poirytowana Meggie - Jak zaraz nie pójdziesz, to odlecą bez
Ciebie i wtedy już w ogóle nie będę miała szans by się Ciebie
pozbyć.- Tym razem Julia się uśmiechnęła, ostatni raz przytuliła
córkę i weszła do holu lotniska przez obrotowe drzwi.
Meggie
westchnęła , ale nie mogła odetchnąć z ulgą wiedząc ,że jej
matka leci samolotem, podczas gdy w telewizji coraz to mówią ,że
jakiś samolot spadł. Wsiadła do samochodu i usłyszała dzwonek
telefonu. Nie zdarzyła odebrać, ale ten kto telefonował był
bardzo uparty, bo zostawił 18 wiadomości na poczcie głosowej i
dzwonił tylko 34 razy. Znów dzwonek ... Meggie zdołała tym razem
odebrać ... mogła się domyślić kto dzwonił tyle razy, była to
Sophie - najlepsza przyjaciółka Meggie.
- Hallo, hallo ... No
nareszcie odebrałaś ... Do Ciebie to można dzwonić...
- Wiem,
wiem przepraszam odprowadzałam mamę ... Teraz zobaczę ją dopiero
za pół roku.
- Pełny wypas, organizujesz jakąś imprę ???
-
Może w przyszłym tygodniu ... Zobaczę czy będzie mi się
chciało.
- Dobra to pa ...- po tych słowach rozłączyła się,
a telefon wylądował na tylnym siedzeniu.
Meggie dojechała do
domu w pół godziny. Będąc przy drzwiach domu wyjęła klucze z
kieszeni, włożyła je do zamka, próbowała przekręci i stanęła
jak wryta... DRZWI BYŁY OTWARTE...
Powoli je uchyliła i cicho
weszła do środka ...




Było
już późno. W mieszkaniu panował mrok. W ciemnościach nic nie
można było zobaczyć. Meggie potrąciła wazon, ale w ostatniej
chwili go złapała i odstawiła na miejsce.
"Mama by była
zła" - pomyślała.
Nagle zobaczyła w kącie pokoju
nieznajomy kształt. Coś było nie tak. Głucha cisza była tak
potężna, że aż dzwoniło jej w uszach. Posta poruszyła się.
Odwróciła, a jej błyszczące, szkliste oczy wpatrywały się w
nią. Meggie stanęła bez ruchu. Była przerażona.
- K..k..kim
jesteś ? - spytała drżącym głosem
- Czy to ty mieszkasz w tym
domu ? - w pokoju rozbrzmiał donośny i pewny chłopięcy głos.
Postać podeszła do okna, a światło księżyca oświetliło go
delikatnym światłem księżyca. Przybysz był chłopcem, może
troszkę starszy od Meggie, a na dodatek bardzo przystojny. Tylko co
on robił w jej domu ?
- A po co ci to wiedzieć ? I kim ty jesteś
? - krzyknęła Meggie
- Jestem Don Mateo i szukam Meggie Seizo.


-
A..a po co jej szukasz ? - spytała Meggie, w której szalał MIX
uczuć: strach, zdenerwowanie, zauroczenie, szok.
Chłopak
przysunął się bliżej do Meggie. Pstryknął palcami i w tej samej
chwili rozbłysły wszystkie tak starannie zbierane przez matkę
Meggie świece, która intensywnie wpatrywała się w zielone oczy
przybysza.
Przyglądał on się jej tak zadziornie, że sama nie
wiedziała co on w niej widzi.
- Teraz już wiesz kim jesteś i po
co się tu zjawiłem, ale ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
-
To ja jestem Meggie. - powiedziała sama nie wiedząc czemu - Czego
ode mnie chcesz ?
Chłopak miał bujne rude włosy, był ubrany w
luźne bojówki i granatową bluzę z kapturem. Meggie na jego widok
przypominały się bajki o leśnych elfach,
o przystojnych
mieszkańcach lasu.
- Czy ty jesteś elfem ? - nagle wypaliła
Meggie, wiedząc że jej pytanie jest głupie i dziecinne.




  • Tak,
    jestem elfem ...








  • Po co tu
    przyszedłeś ? No i j..jak tu wszedłeś ? Drzwi były zamknięte,
    jestem tego pewna. Sama je zamykałam. Sprawdzałam... - mówiła
    przerażona Meggie, gdy doszło do niej że przybysz nie żartuje
    mówiąc, że nie jest człowiekiem.
    - Jak już mówiłem
    poszukuję Ciebie. A wejście do ziemskiego domu nie jest trudne.
    Ludzie myślą, że wszystko potrafią i są najinteligentniejszymi
    istotami we wszechświecie. Ba, myślą, że są jedyni we
    wszechświecie. - powiedział Don Mateo, pokazując przy tym pogardę
    dla ludzi.
    - A nie jesteśmy sami we wszechświecie ? Ty... to
    znaczy wy ... no elfy, czy jak się tam nazywacie, mieszkają na
    innej planecie ? - spytała zszokowana Meggie
    - A jak myślałaś,
    że gnieździmy się z tymi istotami na jednej planecie ? - spytał
    oburzony Don Mateo
    - A skąd ja miałam wiedzieć. Przychodzę do
    domu, zastaję otwarte drzwi i jakiegoś gościa w ciemnym pokoju,
    który gada mi o jakiś elfach, a teraz się obraża za to że nie
    wiedziałam, że istnieją zamieszkałe planety.
    Matko, jaka ja
    głupia jestem. Że ja nie zadzwoniłam na policję w chwili gdy
    zobaczyłam otwarte drzwi. Następnym razem nie będę taka
    niemądra... Następnym razem ??? Co ja gadam ? Nie będzie
    następnego razu. W tej chwili wyjdziesz z mojego domu i zamkniesz
    za sobą drzwi, które w cudowny sposób otworzyłeś jakimś
    nieznanym dla głupich ludzi sposobem. - wybuchła rozwścieczona
    Meggie - Wyjdź !!!
    - Nie wyjdę stąd bez osoby po która
    przyszedłem - odpowiedział zszokowany Don Mateo
    - No to ja
    wyjdę !!! - krzyknęła Meggie, wybiegając z domu.
    Biegła
    przed siebie, ciemnymi ulicami. Minęła bezpańskiego kota i
    staruszka zapalającego latarnie przed swoim domem. Wbiegła do
    parku z nadzieją, że elf za nią nie podąża, a przynajmniej, że
    nie zna miasta tak dobrze jak ona. Tak, znała każdy zakamarek tego
    miasta. Każdy kamień, każde drzewo, każdą uliczkę, w dzień i
    w nocy, latem i zimą. To był jej dom przez ostatnie 16 lat.
    Stanęła za drzewem i poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła
    się ...
    - To nie możliwe …


    -
    Ale jak ... , jak to możliwe ... - powiedziała cicho zdyszana
    Meggie
    - Ciiii ... Nie unoś się tak. Nie uciekniesz mi, bo mam
    misję. Muszę dostarczyć cię na Zamek Elfów. - powiedział Don
    Mateo trzymając Meggie za nadgarstek by nie uciekła.
    - Jaki
    znowu Zamek Elfów ? Kolejna nowinka, na której temat będziesz
    smęcił ? Bla, bla, bla ... PUŚĆ MNIE PSYCHOLU !!!
    - No, no,
    no ... Ktoś ma mnie już dość, co ? Ale pójdziesz ze mną, czy
    tego chcesz czy nie.
    W oczach Meggie malował się lęk, nie
    wiedziała co robić. Iść z dziwnym chłopakiem do jakiegoś
    Zamku, albo...no właśnie, albo co ? Nie miała żadnego wyboru. Co
    zrobi, zacznie krzyczeć w parku na odludziu o jedenastej w nocy ?
    Nikt jej nie pomoże. To był zły pomysł przychodzić akurat tu.
    Ale ona nigdy nie była typem rozsądnej nastolatki. Zawsze
    popełniała jakieś gafy. Ale z tego też musiała jakoś wyjść.
    Tylko jak ?
    - Czemu muszę z tobą iść do jakiegoś tama zamku
    ? Czemu akurat ja ? No i czemu akurat dziś ? Czemu ...
    - Dużo
    pytań a tak mało czasu na odpowiedź.
    - A dokąd się śpieszysz
    ?
    - My ... się śpieszymy.
    - Ja nigdzie nie idę, rozumiesz
    mnie ? Zostaję tutaj. Nie pójdę ... Nie.
    - Nie chcę ci zrobić
    krzywdy. Wiem jak to wygląda. Jakiś chory na umyśle chłopak
    mówi, że musi Cię zabrać ze sobą do Zamku w którym królują
    elfy. Jakby tego było mało powiem ci że musimy tam dotrzeć w
    ciągu piętnastu minut.
    - A co będzie za piętnaście minut ?
    -
    Za piętnaście minut ... zamknie się portal.
    - No po prostu
    super. Elfy, zamki, portale. A może ... tak czemu ja na to
    wcześniej nie wpadłam. Albo mam halucynacje, albo bardzo, bardzo
    dziwny sen. Koszmar ... Tak to na pewno koszmar.
    - Po co mówić
    coś w co się nie wierzy ?
    - Nie mam innego wytłumaczenia na
    to czego dowiedziałam się dzisiaj.
    - Czemu nie możesz uwierzyć
    w to, że to prawda ?
    - Bo nie mogę ... Ach, dobra. Jakoś
    spróbuję przyjąć do wiadomości, że jesteś istotą magiczną.
    -
    Nie tylko ja nią jestem.
    - Tak, tak, są też inne elfy ?
    -
    Oczywiście.
    - Są inne elfy na ziemi ?
    - Tak. Ty nim jesteś
    ...




To nie jest prawdą Meggie ...
nie słuchaj tego gościa, to jakiś psychol. Nawdychał się czegoś,
a teraz gada głupoty.


-Nie
jestem elfem – powiedziała Meggie.


-Mnie
też było ciężko w to uwierzyć gdy cię po raz pierwszy
spotkałem. To jest moje pierwsze zadanie. Wiesz ile musiałem się
natrudzić, nachodzić i najęczeć , aby zgodzili się przyznać tą
misję akurat mi ? Nie wiesz ! Nie mogę teraz tego zawalić. Po
prostu nie mogę.


-A
ja nie mogę być elfem. Urodziłam się na ziemi, a jak wiesz
niewiele tu takich istot jak ty... my... no wiesz, niewiele tu
elfów,jeżeli w ogóle jakieś są.


-Zostało
dziesięć minut. Musimy się pospieszyć. Proszę Cię Księżniczko
Meggie.


-Jak
się do mnie zwróciłeś ?


-A
inaczej masz na imię ? Jeśli tak to przepraszam.


-Nie
o to mi chodzi. Powiedziałeś do mnie księżniczko ! Dlaczego ?


-Bo
nią jesteś. Pochodzisz z królewskiego rodu. Dlatego zabieram cię
do zamku.


-O
ile wiem moja mama nie jest księżniczką.


-Panna
Julia nie jest twoją matką.


Meggie
usiadła na ziemi. To było dla niej za dużo. Najpierw w jej własnym
domu znalazła jakiegoś faceta, potem dowiedziała się o
elfach,zamkach i innych światach. Na koniec została poinformowana,
że ona sama jest elfem, księżniczką i że jej matka nie jest jej
matką. To nie miało sensu. Chciała, aby ten człowiek wreszcie ją
zostawił, ale czy na pewno ? Czy nie sądziła by potem do końca
życia, że zwariowała ? Czy nie żałowała by, że wtedy z nim nie
poszła ? Czy potrafiła by zaufać Julii ? Czy potrafiła by jeszcze
normalnie żyć ? Zaczęła szlochać. Nie chciała płakać przy
obcym,ale łzy same cisnęły jej się do oczu. Schowała twarz w
dłoniach. Zmarzła. Nocami było jeszcze zimno, a czasem nawet
prószył śnieg. Wybiegła z domu bez kurtki.


-Przeziębisz
się – usłyszała miły głos, może Don Mateo naprawdę nie
chciał dla nie źle.


-Chodźmy
do tego portalu.


Portal
znajdywał się na wzgórzu za miastem. Mieli już tylko pięć
minut, aby zdążyć przed jego zamknięciem. Był piękny.
Jasnofioletowe iskry wirowały wokół niego. Był około
20centymetrów ponad ziemią i co jakiś czas jakby zanikał.


-Gdzie
znajduje się jego koniec ?


-Gdzie
tylko zechcesz ?


-Jak
to ?


-Wchodzisz
do środka i myślisz gdzie się chcesz znaleźć.


-A
gdzie chcemy się znaleźć ?


-W
ogrodzie przed Zamkiem Elfów. Królowa nie pozwala wpadać prosto do
zamku, bo to zawsze kończy się źle. A to lokaj złamie rękę, a
to zbiję bezcenną wazę, raz mi się nawet udało wylądować na
Królu. Dobra... Wchodzimy ...


I
weszli do środka. Błysk ... Wokół portalu zaczęła
rozprzestrzeniać się fiołkowa mgiełka. Sekunda, potem druga i
trzecia... Mgiełka się rozrzedziła, ale portalu już nie było,ani
Meggie i Dona Mateo …




Jasne
światło poranka budziło do życia leśne stworzenia. Błękitne
niebo komponowało się z zielonymi koronami drzew. Las był
opustoszały. Don Mateo wiódł Meggie ścieżką w głąb lasu.
Musiała przyznać, że coraz bardziej podobał jej się ten
nawiedzony chłopak. Zauważyła też, że i on coraz częściej
ukradkiem spoglądał w jej stronę, ale nie miała siły, by
rozmyślać nad tym głębiej.
- Czy to jest ...- próbowała
zagadać Meggie
- To jest las przed Królestwem Światła.-odrzekł
Don Mateo rozdrażniony
- To źle ? - spytała nieco zbita z tropu
Meggie
- Jesteśmy w złym miejscu.- warknął Don Mateo
- To
nie moja wina.
- Twoja... ale nie mogę mieć do Ciebie pretensji,
to był twój pierwszy raz.
Nie odzywali się do siebie, aż
dotarli do granic królestwa. Wtedy ciekawość zwyciężyła i
Meggie spytała:
- Jak to możliwe, że nikt w naszym świecie nie
wie o istnieniu tak pięknego królestwa ?
- Gdyby wiedzieli, to
królestwo nie było by takie piękne. Ludzie to chciwe istoty, które
potrafią tylko brać. Nie zapominaj o tym.
- Nie zgadzam się z
tobą.
- Elfy żyją w zgodzie z naturą. Są jej częścią. Nie
musisz się ze mną zgadzać, ale ty jesteś częścią natury i nic
tego nie zmieni.
Znów zapadła cisza, ale tym razem Meggie wolała
podziwiać widoki. A było co podziwiać. Stare budynki zlewały się
z tymi nowszymi i sprawiały wrażenie jakby budowały razem jakąś
niesamowitą harmonię. W oddali rysował się zarys zamku. Już
teraz widać było, że jest potężny i piękny. Mijali teraz co
jakiś czas kobiety siedzące pod murami domów i sprzedające
jagody. Nie czuć było delikatnego wiosennego powietrza. Gdy
przemieszczali się w przestrzeni zmieniła się także pora roku.
Słonko przyjemnie grzało ją w twarz. Było cieplutko i już nie
żałowała, że wybiegła z domu bez kurtki. Zaczynało jej się tu
podobać, ale z rozmyśleń wyrwał ją słaby głos Dona Mateo.
-
Okłamałem cię.- powiedział to tak cicho, że ledwie usłyszała
-
Jak to mnie okłamałeś ? Przecież to wszystko istnieje ...
-
Nie nazywam się Don Mateo i nie dostałem wcale tej misji.
- Nie
rozumiem ...
- Mam na imię Will, uciekłem stąd, ale życie na
Ziemi jest trudniejsze niż tu.
- No, ale co ja mam z tym
wspólnego.
- Jesteś księżniczką, ale nikt nie wie gdzie Cię
znaleźć. Już dawno zaczęto Cię szukać. Gdy uciekałem, wpadł
mi w ręce twój portret. Księżniczka ze zdjęcia bardzo mi się
spodobała więc zachowałem twoją podobiznę.
Wyciągnął z
kieszeni plecaka kartkę i wręczył ją Meggie. Dziewczyna stanęła
i jak zaczarowana patrzyła na swoją twarz.
- Gdy cię tylko
zobaczyłem jak wychodziłaś z domu ze swoją przybraną matką
Julią, wiedziałem, że jesteś tą której szukamy.
- Czemu nie
powiedziałeś od razu prawdy ?
- Bo bardzo mi zależało abyś
poszła ze mną. Jesteś dla mnie przepustką do domu.
- Więc
dlaczego teraz mi to mówisz ?
- Bo nie mam prawa Cię
wykorzystywać. Wtrąciłem się w twoje życie i Ci je zrujnowałem.
Przepraszam Cię Wasza Wysokość.
- Dzięki Tobie dowiedziałam
się prawdy, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Dlaczego stąd uciekłeś
?
Will zawahał się przez chwilę, ale postanowił być szczery z
tak wyjątkową osobą jak Meggie.
- Jestem czarnoksiężnikiem
...
- Ale przecież to jest kraina osobliwości, czemu nie mogłeś
tu zostać ?
- Do niedawna myślałem, że jestem sierotą.
Okazało się, że moja rodzina została stąd wygnana, a ja
postanowiłem jej poszukać. Gdy nie otrzymałem na to zgody od
Cesarza uciekłem. Przybrany ojciec mnie nie przyjmie z powrotem do
zamku, bez Ciebie ...
- Z powrotem do zamku ? Czyżbym jeszcze nie
wiedziała o tobie wszystkiego ? Jeśli mam ci ufać, musisz mi
powiedzieć całą prawdę.
- Mieszkałem na zamku, aż do czasu
mojej ucieczki. Zostałem przygarnięty przez Cesarza gdy miałem 5
lat, bo podobno moi rodzice zginęli podczas jakiś tajemniczych
eksperymentów z czarną magią. Rok temu dowiedziałem się, że
zostali zesłani na Ziemię, bez możliwości powrotu. Chciałem ich
odnaleźć, ale oni mnie ubiegli.
- Kim są "oni" ?
-
Elfy z pałacu. Nie mogą się pogodzić z tym, że coś poszło nie
po ich myśli. Nie darują mi, że zdołałem ominąć zabezpieczenia
granicy i dostałem się na Ziemię.
- Więc czemu chcesz wrócić
do zamku ?
- By pokazać moją prawdziwą moc.
W oczach Willa
grały iskry nienawiści. Chciał się zemścić. Ale jak mogła mu
pomóc. Miała go pocieszyć po stracie rodziców i próbować
odwieść od myśli rzezi na zamku ? Tak właściwie to nawet nie
wiedziała co on zamierza zrobić. Bała się o niego. Nie wiedziała
dla czego, ale stał się jej bliski prze te parę godzin spędzonych
razem. Nie miała też pojęcia w co się zmieni jej życie.




Szli pod murami. Zaczął padać
deszcz i Will osłonił Meggie swoim płaszczem. Weszli do lasu, by
ominąć wieżę strażników. W oddali słychać było krzyki dzieci
wesoło skaczących w kałuże i ganiące takie zachowanie głosy
matek. Od czasu do czasu, niebo przecinał błysk piorunów, tak
jasnych, że Meggie, aż bolały oczy. W pewnym momencie Will chwycił
Meggie za rękę i pociągnął za sobą. Uspokoił się już od
czasu ich poprzedniej rozmowy, ale teraz coś mu się nie podobało.
Meggie była zaniepokojona jego zachowaniem. Coś się działo, a ona
nic o tym nie wiedziała. Nie rozumiała czym on się denerwuje. Nie
mogła tego znieść. Musiała choć spróbować się dowiedzieć.
-
Co się dzieje ? - spytała Meggie
- Ciii...Proszę bądź cicho.
- Jego głos był nerwowy, lecz ciepły i troskliwy. Zupełnie inny
niż kilka godzin temu.
- Co się dzieje / - powtórzyła Meggie
szeptem
- Słyszałem psy...
- Psy ? To chyba normalne, że
szczekają. Nie trzeba się niepokoić, to całkiem
normalne...
Meggie nie zdążyła dokończyć zdania, gdy Will
popchnął ją na stertę suchych liści (Meggie dziękowała w duchu
za to, że ich nie spalono), już miała się odezwać z pretensją,
gdy zobaczyła zbliżającego się do nich z wielką szybkością
ogromnego psiska. Pozostałych czterech psów i pięciu ludzi nie
zdążyła zauważyć, bo straciła przytomność po uderzeniu kijem
w głowę. Ostatnie co zauważyła to przerażona twarz Willa.

Will
nie dał przerażeniu panować nad jego ciałem zbyt długo.
Dziesięciu na jednego. To nie było sprawiedliwe, ale nienawiść po
stracie rodziców i strach o Meggie dodał mu sił. Wypowiedział
jakieś niezrozumiałe słowa i wokół dziewczyny utworzyło się
niewidzialne pole, ochraniające ją. Jeden ze strażników rzucił w
niego kamieniem. Kilka słów... i ten sam kamień leciał teraz w
kierunku strażnika.
Jeszcze czterech ...
Chłopak wyjął zza
pasa sztylet i uderzył drugiego strażnika.
Jeszcze trzech ...

Dwóch strażników poległo od kolejnych słów.
Jeszcze
jeden... i psy.
Will zbliżał się do ostatniego strażnika gdy
nagle poczuł w ramieniu przeszywający ból. Było ich sześciu.
Jeden strażnik stał za drzewem, pozostając w ukryciu i czekając
na swoją szansę pozbycia się wroga i okrycia się chwałą, ale
chybił. Taki błąd kosztował go życie.
Ostatni strażnik był
bardzo młody i niedoświadczony. Przerażony nagłą śmiercią
swoich towarzyszy, za wszelką cenę szukał drogi ucieczki. Puścił
smycze i zaczął się cofać. Psy rzuciły się na Willa. Meggie
odzyskała przytomność i krzyknęła na widok sfory psów. Will
odwrócił się do niej tracąc koncentrację i jeden z psów
zahaczył kłami o jego bok, a po jego białej koszuli popłynęła
krew. Nad Meggie nadal utrzymywało się pole, więc nie mogła pomóc
Willowi. Strasznie się o niego bała. Bała się o niego jak o
przyjaciela i nic nie mogła zrobić, musiała czekać... Will
trzymając się za bok, wyjął z sakwy strzałki. Rzucił je ...
Wszystkie pięć psów runęło na ziemi. Meggie zauważyła, że
pole wokół niej staje się coraz cieńsze, choć w pobliżu był
jeszcze jeden uzbrojony strażnik. Znów nie wiedziała co się
dzieje. Zdarzało jej się to za często i postanowiła się
dowiedzieć od Willa wszystkiego co tylko może. Miała złe obawy i
miała rację. Will upadł na kolana, nie miał już siły. Strażnik
dostrzegł swoją szansę i zaczął zbliżać się do chłopaka.
Meggie zaczęła krzyczeć, lecz ledwo dostrzegalne pole
uniemożliwiało jej pomoc Willowi. Strażnik był już tuż tuż
Willa i już cieszył się zwycięstwem. Pochylił się nad nim i coś
mu szeptał do ucha, lecz nie cieszył się tą chwilą zbyt długo.
Will wziął sztylet do ręki i jednym, płynnym ruchem ręki
pozbawił strażnika głowy z twarzą wykrzywioną w ostatnim
złośliwym uśmiechu. Chłopak wstał i chwiejnym krokiem podszedł
do Meggie. Będąc już tuż dziewczyny potknął się i przewrócił.
Pole wokół niej znikło całkowicie i Meggie podbiegła do niego.
Will stracił przytomność, a ona znów nie wiedziała co robić.




Will leżał na ziemi
nieprzytomny. Meggie wyjęła z jego sakwy bandaże i opatrzyła mu
rany. Ta w ramieniu była bardzo głęboka. Bała się wyjąć
strzałę, lecz postanowiła, że za wszelką cenę spróbuje pomóc
Willowi. Była mu niewymiernie wdzięczna, uratował jej życie.
Zapadł zmrok. Meggie znalazła zapałki w kieszeni i próbowała
rozpalić ognisko. Położyła chłopakowi pod głowę liście i
przykryła go jego peleryną, którą miała na sobie podczas tego
strasznego zdarzenia. Przerażała ją myśl, że nie dalej jak kilka
metrów leżą martwi strażnicy, lecz myśl że żywi być może
zbliżają się w ich kierunku niemal ją paraliżowała. Meggie
zastanawiała się co by mogła zrobić, gdyby rzeczywiście ktoś
ich znalazł. Uciekła by ? Biegła by po nieznanym jej świecie
zostawiając osobę, która tak się narażała by ratować ją ?
Przysiadła przy maleńkim płomyczku ogniska i zaczęła szlochać.
Po co jej to było ?

Will odzyskał przytomność późnym
popołudniem. Podniósł się z jękiem, rozglądając się za
Meggie. Dziewczyna siedziała skulona pod drzewem nieopodal wypalonej
kupki liści. Głowa dziewczyny bezwładnie osunęła się na raniona
w niespokojnym śnie. Will podszedł do niej i okrył jaj ramiona
peleryną, a ta obudziła się nagle. Meggie widząc Willa
przytomnego i gwałtownie do niego przytuliła. Widząc jednak, że
sprawia mu ból chciała się od niego odsunąć. Chłopak jęknął,
ale odwzajemnił uścisk i lekko pogładził ją po jasnych włosach.

- Musimy stąd iść. - szepnął jej do ucha
- Dobrze, ale
dokąd ? Jak daleko ? Czy ... czy możesz, czy masz siłę iść ? -
spytała wpatrując się w jego zielone oczy.
- Idźmy, to nie
daleko. Zatrzymamy się w karczmie za lasem.
Meggie pozbierała z
ziemi wszystkie rzeczy Willa, które wyjęła w nocy i ruszyli w
drogę.

Karczma okazała się lekko rozpadającym budynkiem,
bez szyb w oknach na parterze, a te na piętrze miały kolor ziemi.
Przy ladzie stała, ubrana w za krótką sukienkę, kobieta w wieku
Meggie. W kącie siedział jakiś samotny, upity klient. W izbie
panował mrok rozpraszany jedynie przed trzy świece stojące na
stolikach.
- To tylko na jedną noc. - powiedział do Meggie, Will
gdy tylko zobaczył jej minę.
- To bardzo dobrze. Nie podoba mi
się tu.
- Co ? Nie podoba się ? - krzyknęła kobieta zza lady.
- Pamiętaj dziewczynko, że nikt cię tu nie zapraszał. Możesz
sobie iść do innej gospody. Będziesz szła całą noc, ale to
będzie tylko i wyłącznie twój wybór. - oburzona kobieta podeszła
do Meggie i zaczęła jej wymachiwać rękami prze twarzą.
-
Gdybym miała wybór, jakikolwiek wybór, to na pewno tym tu nie
została.- na taką odpowiedź kobieta nie była przygotowana, po
krótkiej chwili ciszy, znów zaczęła krzyczeć, lecz tym razem jej
krzyki były nie wyraźne i bardziej przypominały gdakanie kury.
Meggie zaczęła chichotać z tej niezwykłej sytuacji, co
niesamowicie nie spodobało się gospodyni. Kobieta zamachnęła się
na dziewczynę, ale jej atak natychmiast został zablokowany przez
Willa, który teraz trzymał w mocnym chwycie rękę kobiety.
-
Zrobi pani to jeszcze raz to pani Karczma stanie w płomieniach i nie
wiem z czego pani będzie się utrzymywać, a już nie wiedzie się
pani najlepiej prawda ? - Meggie była zszokowana zarówno nagłym
atakiem kobiety jak i stanowczą groźbą Willa. Nie wiedziała czy
zrobił by to naprawdę, ale im dłużej pozostawała w tym świecie
tym bardziej podzielała jego nienawiść do tego miejsca.
- Ile
bierze pani za pokój ? - spytał, puszczając rękę kobiety.
- A
co porwałeś swoją dziewczynę od rodziców i nie macie się gdzie
podziać, co ? - spytała zgryźliwie kobieta - Ach gdyby mnie ktoś
tak porwał, to by było zupełnie inne życie.
- Nie zostałam
porwana i ... - wtrąciła Meggie rozmarzonej kobiecie.
- Nie
jesteśmy parą, podróżujemy razem. - dodał Will
- No to będzie
problem.
- Jaki ? Nie przyjmuje pani podróżnych, znajdą tu
schronienie tylko romantyczni kochankowie ? - Meggie była
zdenerwowana.
- Nie, paniusiu. Mam tylko jeden wolny pokój.-
Meggie nie wstydziła się swojej wypowiedzi, bo nie darzyła zbyt
dużą sympatią stojącej przed nią kobiety.
- Nie szkodzi,
weźmiemy ten jeden pokój, a zapłacimy jutro, dobrze ?- Meggie
spytała pytająco na Willa. Czy on chce spać razem z nią w jednym
łóżku ? "Nie ma mowy." odpowiedziała w duchu na ten
pomysł.

Kobieta zaprowadziła ich na piętro po skrzypiących
schodach. Meggie bała się, że zaraz któryś schodek się zarwie i
wpadnie nie wiadomo gdzie.
Ich pokój okazał się malutką izbą
z jednym niewielkim, ale podwójnym łóżkiem, dwoma fotelami i
składanym stolikiem. Przy łóżku stały szafki nocne z różnymi
klamotami i lampką bez żarówki. Całość wyglądała jak obraz
nędzy i lepkiego brudu. Jak się okazało, od pokoju odchodziły
drzwi do zaskakująco czystej łazienki, lecz w drzwiach nie było
zamka. Will zaproponował Meggie, aby poszła wziąć kąpiel.
Dziewczyna bała się, że ją będzie podglądał, ale ten
odpowiedział jej tylko żeby się nie martwiła, bo on będzie
musiał coś zrobić.
Kąpiel zmyła z dziewczyny wszelkie troski,
a lawendowe mydło usunęło wszelkie pozostałości po wydarzeniach
w lesie. Jedynym jej zmartwieniem było podziurawione ubranie i pokój
w którym nieniknienie musiała spać. Weszła do niego w ręczniku i
z zamkniętymi oczami, aby nie musieć oglądać bałaganu. Nagle
usłyszała głos Willa:
- Otwórz oczy. - powiedział to tak
ciepło, że nie mogła się oprzeć.
Posłuchała go i otworzyła
oczy. A to co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Niegdyś
stare, brudne i zniszczone meble, był teraz przepięknymi i godnymi
nawet króla. Potrzaskane okna były całe i przejrzyste. Na stole
stał porządny i ciepły posiłek, a na łóżku przepiękna
złocista sukienka sięgająca jej do połowy uda i leginsy. Obok
ubrań leżał płaszcz, który musiał być dla niej, bo Will miał
jeszcze swój na sobie.
- Jesteś lepszy niż Wróżka Chrzestna,
a ja czuje się dziś jak Kopciuszek, ale najlepsze jest to że
jesteś tu ze mną. - poczuła jak po policzku spływa jej łza.
Przytuliła się mocno do Willa i wyszeptała mu - Dziękuję.




Meggie do późnej nocy kręciła
się po pokoju w nowej sukience nucąc jakąś piosenkę. Była tak
bezmiernie szczęśliwa, że nie mogła nad sobą zapanować. Gdy
spytała Willa jak to zrobił, ten tylko odrzekł ze swoim zwykłym
uśmieszkiem "Czary". Gdy wreszcie zmęczenie wzięło
górę, położyła się na łóżku obok Willa. Chłopak był
jeszcze wyczerpany i potrzebował snu. Meggie nie miała sumienia go
budzić. Po chwili oboje spali głębokim snem.

Will obudził
się bardzo wcześnie. Promienie słońca przedzierały się przez
liście drzew ,wpadając przez okno oświetlały jego twarz. Zszedł
po schodach i skierował się w kierunku gospodyni. Kobieta
siedziała, na rozpadającym się krzesełku, nieco zaspana, lecz na
widok chłopaka skoczyła na równe nogi.
- Czego sobie życzysz ?
- spytała zgryźliwie
- Potrzebujemy koni i prowiantu. - odrzekł
nie zwracając uwagi na złośliwość kobiety.
- Jakieś dwa
kilometry stąd jest gospoda, o wiele lepsza od mojej. - Powiedziała
ze smutkiem kobieta. - Tam możesz zaopatrzyć się w prowiant i
konie.
- Meggie tu zostanie dopóki nie wrócę, a ty zadbasz aby
jej się nic nie stało. Gdy zejdzie na dół by mnie szukać, dasz
jej to. - podał zdziwionej kobiecie kartkę i opuścił karczmę,
zanim zdążyła zaprotestować.

Will szedł szybko, śpieszył
się. Nie chciał zostawiać Meggie samej zbyt długo. Gdy doszedł
do karczmy, właściciel powitał go bezzębnym uśmiechem.
-
Czego sobie życzycie, panie ? - spytał sepleniąc
- Potrzebuję
dwóch koni i prowiantu na kilka dni.
- A, to się da załatwić.
Marco chodź no tutaj. - na zawołanie pojawił się sługa
- Tak
? - spytał zaciekawiony widokiem dziwnego przybysza.
- Dwa konie
i prowiant, tylko migiem. - Właściciel wystawił rękę po zapłatę.
Will wręczył mu sakwę i poszedł do służącego prowadzącego
konie.
Wsiadł na konia i ruszył w kierunku gospody. Cały czas
myślał o Meggie, chodź karcił się za to w myślach, nie mógł
przestać. Nie wiedział dlaczego ?

Meggie wstała, obudzona
nagłym jakby ostrzegawczym świergotem skowronka. Śnił jej się
Will. Tak bardzo się do niego przywiązała przez te parę dni. Gdy
tylko zobaczyła, że go nie ma przestraszyła się i zbiegła po
schodach. Rozejrzała się i zobaczyła tylko poczochraną
gospodynię, która zatrzymała ją i wręczyła kartkę. Meggie
spojrzała na nią pytającą, lecz ta wzruszyła tylko ramionami i
odeszła. Dziewczyna rozwinęła karteczkę i przeczytała tylko dwa
krótkie zadania:


Nie
panikuj. Niedługo wrócę.”


Meggie
zastanawiała się skąd mógł wiedzieć, jak ona się zachowa, ale
szybko doszła do wniosku, że on nie jest zwyczajnym chłopakiem.
Martwiło ją tylko, że myśli o nim z coraz większą czułością.
Co z tego wyjdzie. Do czego to doprowadzi.

Will zostawił
konia pod gospodą i pobiegł do pokoju. Dziewczyna rzuciła mu się
na szyję.
- Tęskniłam za tobą. - powiedziała bez
zastanowienia
- Cóż, no, tak szczerze to ja też za tobą
tęskniłem. - Will był bardzo zaskoczony, ale poczuł też ulgę,
że Meggie czuje do niego to samo co on do niej.
- Nie
panikowałam, no może troszkę- wyszeptała mu, a on w odpowiedzi
pogładził jej policzek i lekko pocałował w usta.




Stali w milczeniu, przytuleni.
Zapadł zmrok, stracili rachubę czasu, byli szczęśliwi. Wszystkie
złe chwile mknęły gdzieś daleko, pozostało tylko uczucie
bliskości. Meggie wtuliła głowę w ramię Willa, czując zapach
opatrunku.
Wpatrywał się w jej blado niebieskie oczy.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Ten uśmiech zwalał go z
nóg. Usiedli na miękkim łóżku. Ona patrzyła przez okno na
niebo. On podziwiał dziewczynę siedzącą obok niego. Była
cudowna. Długie blond włosy spuszczały się po jej plecach.
Niebieskie oczy wpatrujące się w gwiazdy. Pachniała kwiatami. Miał
ochotę zanurzyć się w jej włosach. Pocałował ją długo
delikatnie. Spojrzał jej w oczy. Ona wpatrywała się w jego,
pokochała iskry w nich grające przy każdej okazji wartej
zapamiętania. Musnął delikatnie jej usta. Był to pocałunek
magiczny, jakby skradziony. Jednak wiedział, że nie mogą tu
zostać. Jego umysł pracował na pełnych obrotach, bo był winny
temu co groziło im obojgu. Gdy jechał do Meggie zauważył na
drzewie ogłoszenie przestrzelone królewską strzałą. Ścigano
ich, poszukiwano żywych lub martwych. Bał się o kogoś, pierwszy
raz od bardzo dawna. Był jej potrzebny i musiał jej pomóc wydostać
się z kłopotów, w które wpadła przez niego. Co było by złego w
życiu w nieświadomości ? Obwiniał się to, że przez jego brawurę
nie żyło sześciu żołnierzy i o to, że czuł teraz coś czego
nie powinien. Ujął rękę dziewczyny, pocałował ją lekko w
policzek i poszedł do okna. Miejsce, które przed chwilą wypełniała
radość, widać było teraz smutek, który jednak najbardziej
wyrażały oczy. Te piękne, zielone, błyszczące oczy, które
przyciągały uwagę były odzwierciedleniem jego duszy. Meggie
zdążyła to zauważyć i zareagowała niemal natychmiast.
- Co
się stało ? - spytała mocno zdziwiona nagłą zmianą zachowania
-
Musisz wiedzieć, że nie jesteśmy tu bezpieczni. Wyznaczono za nas
potężną nagrodę. Nie możemy się także na razie pokazać w
królestwie. Jedynym wyjściem jest podróż do Salmados.
-
Salmados ? A co to za miejsce ? Tam nie będą nas ścigać ?
-
Salmados to kraina nieumarłych. Zamieszkują ją wampiry i istoty,
które oddały duszę za wieczne życie. Elfy nie mają tam wstępu,
ale my się tam dostaniemy i nawet jeśli się uda to dostaniemy od
nich pomoc. Mój dziadek oddał duszę aby móc ratować królestwo.
Stał się nieumarłym dzięki czemu moja matka zdołała pokonać
Herolda Złego, który próbował zniszczyć elfy. Tylko dzięki
niemu wszystkie elfy cieszą się własnym królestwem. Niestety nie
my.
- Jesteśmy wyrzutkami. Odmieńcami bez przeszłości i
przyszłości. - Meggie zaczęła szlochać
- Nie mów takich
rzeczy. Przyszłość zależy tylko i wyłącznie od nas, rozumiesz ?
- Will ujął głowę dziewczyny i starł ciężkie łzy spływające
po jej twarzy. Jej bezradny wygląd poruszył jego serce, które
kazało mu rozweselić ją, jednocześnie nie wiedząc jak tego
dokonać.- Zostaniemy tu jeszcze jedną noc, czy wyruszymy teraz
?
Dziewczyna jakby przez sen podeszła do okna i wpatrywała się
gdzieś w dal.
- Salmados ... Kraina istot, których już dawno
nie powinno być. Stwory bez dusz, lecz o czułym sercu skłonnym do
pomocy. - Słowa przez nią wypowiadane ginęły w mroku lasu,
zagłuszane co jakiś czas pohukiwaniem sowy.
- Meggie ... - Will
próbował przerwać dziewczynie i ją jakoś pocieszyć, ale nie
przychodził mu do głowy żadem porządny pomysł.
-W porządku.
Musimy stąd odejść. Nie ma żadnej różnicy czy to będzie dziś
czy jutro. Noc jest taka piękna, a powietrze takie świeże. Jedźmy
dzisiaj.
- Jesteś tego pewna ?
- Tak. - odparła Meggie
znużonym głosem. Zebrała swoje rzeczy do niewielkiego plecaczka,
narzuciła płaszcz i zeszła po schodach. Podeszła do niemiłej
gospodyni i pożegnała się czule. Bardzo się zdziwiła widząc w
oczach kobiety łzy.
- Tak dawno nie miałam takich gości jak wy.
Takich młodych i niewinnych, a nie zapijaczonych chłopów
uciekających od kosy do kufla piwa. Szkoda, że tak się zaczęła
nasza znajomość, ale... ja muszę być ostra. Inaczej klientela by
mi się za bardzo rozswawoliła.
- Rozumiem.- Will przyglądał
się Meggie. Uśmiechała się słabo, co zupełnie do niej nie
pasowało. Zastanawiał się co ją tak smuci, bo na pewno nie było
to opuszczenie tego miejsca do którego weszła z taką niechęcią.

Wyszli z gospody, księżyc był tak duży, że wydawało im się,
że mogą go dotknąć. Magiczna noc tylko czekała by pochłonąć w
ciemnościach dwójkę zagubionych dusz. Konie rżały niecierpliwie
czekając na jeźdźców. Meggie miała problem z wejściem na konia,
Will przyszedł jej na pomoc, a ona ją przyjęła w milczeniu.
Wyruszyli w podróż do miejsca do którego nie powinni jechać. Ale
decyzja została podjęta i nikt nie chciał zawracać.

Las
ciągnął się przed nimi, a za nimi rozciągała się ciemność i
bezkresna mgła spowijająca wszystko wokół. Jechali całą noc i
dzień. Wieczorem byli tak wyczerpani, że postój był obowiązkowy.
Will zeskoczył z konia, był przyzwyczajony do długich i męczących
podróży, ale Meggie nie. Podbiegł do niej i ściągnął z konia,
była ledwo przytomna z wyczerpania. Znowu zawinił, bał się
ponownej konfrontacji ze strażnikami, ale teraz bał się o wiele
bardziej. Jego serce wyrywało się z piersi gdy patrzył na Meggie.
Choć tak bardzo mu na niej zależało, nie chciał jej tego
powiedzieć. Nie chciał się przyznać do własnych uczuć. Wziął
Meggie na ręce i położył pod drzewem na kocu, który zabrał z
gospody. Pod głową położył jej swój płaszcz i rozpalił
ognisko. Nie zdawał sobie sprawy, że Ona postąpiła prawie
identycznie, targana sprzecznymi uczuciami, uratowała mu życie, po
tym jak on ocalił jej. Łączyło ich tak wiele. Oboje byli uparci i
zamknięci w sobie. Usiadł przy niej i głaszcząc jej jasne włosy,
patrzył w gwiazdy, które mrugały do niego, jakby zachęcały do
wyznania jej uczuć.
Poranek był wspaniały, rześki i chłodny.
Poranna mgiełka promieniała od
upartych promieni słońca.
Chłopak czuwał całą noc, jednak nad ranem zasnął. Obudził go
szelest. Meggie siedziała i delektowała pachnącym, leśnym
powietrzem.
- Dzień dobry.- powiedział Will z tak szerokim
uśmiechem, że zastanawiała się co go tak raduje.
- Przecudny
poranek. Taki...niezwykły. - odpowiedziała patrząc na jakiś
nieznany jej gatunek ptaka.
- Taki jak ty. - powiedział, kładąc
się na zroszonej trawie.
- Słucham ? - spytała Meggie nieco
zdziwiona
- Wiesz, jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. To
takie... magiczne.
- Naprawdę ? Myślałam, że jesteś
specjalistą od magii. - Meggie uśmiechnęła się szeroko i
przytuliła się do niego.

-Wiesz co ? Tutaj niedaleko
powinno być Jezioro Wróżek.- powiedział Will do Meggie siedząc
na gałęzi. Próbował złapać jakieś maleńkie stworzonko, które
ciągle mu umykało. Wyciągnął rękę by je złapać, gdy nagle do
jego spodni przyczepiło się coś przypominające wiewiórkę.
Stracił równowagę i spadł z drzewa. Z hukiem uderzył o ziemię.
Dziewczyna podbiegła do niego przerażona.


"
Mam Cię. Tym razem nie uciekniesz.".- Pomyślał Will i
zadowolony usiadł na ziemi. Jedną ręką trzymał się za głowę,
a drugą wyciągnął ku Meggie.
Dziewczyna chwyciła jego rękę
i ujrzała w niej małą istotkę. To była wróżka. Jej skrzydełka
mieniły się kolorami tęczy, a w malutkiej dłoni trzymała kwiat.
Wręczyła go Meggie i usiadła jej na ręce. Była śliczna.



    -
    Ach, ty głuptasie. Mogłeś sobie zrobić krzywdę. - Meggie
    patrzyła na zadowolonego Willa.
    - Wiem, ale dla Ciebie zrobił
    bym o wiele więcej. - Will wyjął coś z sakwy i włożył jej do
    ręki.
    - Nic Ci nie jest ? Co to jest ?
    - Nic takiego. To
    specjalna runa .
    - Runa ?
    - Magiczna. Mam ich więcej.


    -
    A do czego ona służy ?


    -
    Chroni osobę, która ją posiada.
    - Aha, jest wspaniała. Bardzo
    Ci dziękuję. - Meggie podeszła do Willa i pocałowała go w
    policzek - Mówiłeś, że gdzieś niedaleko jest jezioro. Czy można
    do niego wchodzić ? Chciałabym się odświeżyć.
    - Możesz do
    niego iść , ale nie wolno Ci do niego wejść. Możesz zaczerpnąć
    wody tylko stojąc na piasku. Musisz o tym pamiętać. Ja zostanę
    tutaj, by ... no cóż, idź już.
    Meggie poszła wgłąb lasu w
    kierunku pokazany jej przez Willa. On zajął się końmi. Popakował
    koce i prowiant, uprzątnął ognisko. Usiadł na pniu dziwnie
    wygiętego drzewa. Nagle usłyszał krzyk. Wiedział co się stało,
    chodź uprzedzał Meggie. Zaczął biec w jej kierunku, krzycząc:
    -
    Meggie... Już idę... Musisz wyjść z wody. Wyjdź z niej.
    Nieee... Meggie...


    Meggie
    stała zanurzona w wodzie. Jej włosy pobłyskiwały od
    przedzierających się przez gęstą zasłonę liści nielicznych
    promieni słońca. Patrzyła w osłupieniu na wynurzającą się z
    wody głowę potwora. Jego puste oczy wbijały się w duszę
    dziewczyny, nakazując jej zbliżenie się do siebie. Will przybiegł
    i ujrzał Meggie sunącą w wodzie w kierunku wielkiego cielska
    potwora.
    - Meggie, nie. Zatrzymaj się ...
    Dziewczyna go nie
    słyszała, w świadomości tylko wbijający się w umysł charczący
    głos potwora, wołający: "Chodź, chodź tu do mnie
    ..."
    Wyciągnął po nią swoją olbrzymią odrażającą
    dłoń. Will skoczył do wody i pobiegł w ich kierunku.



Czulak
mieszkający w tym jeziorze był przerażająco wielki i dobrze
opanował swoją moc władania umysłami młodych dziewcząt, które
chciał dostać w swoje ogromne łapska by potem przemienić je w
swoje własne nimficzne niewolnice. " Nie taki los ma ją
spotkać, nie taki ..." Powtarzał w myślach Will. Musiał
wymyślać coś co mogło by uratować tę dziewczynę, tak drogą
jego sercu. Podbiegł do Meggie i objął ją w pasie, krzycząc do
potwora elfickie zaklęcia przemieszane z przekleństwami. Co jakiś
czas przestawał szepcząc do ucha Meggie aby się nie poddawała i
walczyła z otumanieniem. Nagle odsunęła się w jego ramionach
wyrwana z zaklęcia, szepcząc "Pomóż mi, pomóż, proszę."


Wziął
ją szybko na ręce i pobiegł w kierunku lądu, jednak potwór nie
dawał za wygraną, machał łapami i swoim ogromnym cielskiem
tworzył ogromne fale, które raz po raz zalewały twarz chłopaka,
który zachłystywał się wodą. Dotarł na brzeg, położył Meggie
na trawie i rzucił się obok niej wyczerpany. Przez kilka długich
chwil leżał na trawie ciężko dysząc, w końcu wstał i podszedł
do Meggie, była nieprzytomna. Wyjął w sakiewki kilka run i
rozłożył je na trawie obok dziewczyny i zaczął szeptać swoje
elfickie zaklęcia. Spojrzał na Meggie, dziewczyna lekko podnosiła
powieki, rozglądała się zdziwiona.


-
Co się stało? - spytała przestraszona


-
Nie usłuchałaś mnie i weszłaś do wody. - odpowiedział spokojnie


Meggie
chwilę patrzyła przed siebie, potrząsając co jakiś czas głową.


-
Ta woda, ona mnie wołała. Zachęcała. Mówiła, dotknij lustra
wody, cóż ona Ci może zrobić. Byłam naiwna i posłuchałam. A
potem ten odrażający typ wyłaniający się z wody. Krzyczałam,
ale on mówił, że to na nic, że jestem jego nimfą. Tak strasznie
się bałam. Will, och, cóż ja bym bez Ciebie poczęła. - Meggie
cicho łkała na ramieniu Willa, gdy ten gładził jej włosy. Gdy
emocje zostały pohamowane Will wstał i z ironią powiedział do
Meggie, że już więcej nie będzie słuchała wody tylko jego,na co
ta odpowiedział śmiechem. Szybko odjechali z tego miejsca, gdyż
Meggie wciąż czuła w duszy wpływ potwora z jeziora.




Ciąg
dalszy już wkrótce ...


Rozdział 1. To w co nie mogła uwierzyć ...


Ciemne chmury ustąpiły miejsca błękitnemu niebu. Świeża, zielona
trawka pokryta była rosą, a ptaki swym przepięknym świergotem
informowały, że nastała wiosna. Meggie obudziła się
wcześniej niż zwykle, siadła na łóżku, przetarła oczy i
zastanawiała się jak spędzi taki przepiękny dzień. Podeszła do okna, wciągając powietrze przypomniała sobie ... Odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach wołając:
- Mamo ! Mamo !
- Co się stało kochanie? - zapytała zaskoczona Julia
- Ach mamo !
Bałam się, że już wyjechałaś ... bez pożegnania !
- Zdążyłaś, głuptasku, zdążyłaś - powiedziała Julia, mocno przytulając córkę.
Tego dnia Julia miała wyjechać na pół
roku do Londyńskiego Uniwersytetu by tam poprowadzi badania naukowe, a jej 16 letnia córka miała po raz pierwszy zostać sama w domu na dłużej niż tydzień, co zawdzięczała zawsze nadopiekuńczej lecz jakże kochanej mamusi. Meggie cieszyła się, że będzie mogła zaznać odrobinę wolności. Meggie ubrała się najszybciej jak
potrafiła, ponieważ Julia powiedziała jej, że jak się pośpieszy będzie mogła ją odwieźć na lotnisko. Czuła się wyjątkowo w roli samodzielnego kierowcy, chodź odczuwała też lęk przed pierwszym odpowiedzialnym kursem. W pobliżu lotniska szum
odlatujących i przylatujących samolotów zdezorientował chwilowo Meggie i o mało co nie wylądowały na tyle śmieciarce. Julii przebiegły po plecach dreszcze, nie na myśl o wypadku, a na myśl o wylądowaniu w tych wszystkich śmieciach. Na miejscu Julię
ogarnęły obawy, czy aby na pewno Meggie poradzi sobie sama w domu przez tak długi czas. Wiedziała, że jaj mała córeczka nie jest już niemowlęciem i nie potrzebuje nadzoru przez "25"godzin na dobę, ale jednocześnie tak strasznie się bała ją zostawić.
- Wszystko będzie dobrze mamo ! Poradzę sobie. - zarzekała się
- Wiem skarbie. Wiem - powiedziała bez przekonania Julia, a w oczach stanęły jej łzy - Tak bardzo chciałabym Cię ze sobą zabrać, ale obie dobrze wiemy, że to niemożliwe...
- Nie musisz mi tego tłumaczyć, to nie ja mam problemy z pożegnaniem - powiedziała
lekko poirytowana Meggie - Jak zaraz nie pójdziesz, to odlecą bez
Ciebie i wtedy już w ogóle nie będę miała szans by się Ciebie pozbyć.- Tym razem Julia się uśmiechnęła, ostatni raz przytuliła
córkę i weszła do holu lotniska przez obrotowe drzwi.
Meggie
westchnęła , ale nie mogła odetchnąć z ulgą wiedząc ,że jej
matka leci samolotem, podczas gdy w telewizji coraz to mówią ,że
jakiś samolot spadł. Wsiadła do samochodu i usłyszała dzwonek
telefonu. Nie zdarzyła odebrać, ale ten kto telefonował był
bardzo uparty, bo zostawił 18 wiadomości na poczcie głosowej i
dzwonił tylko 34 razy. Znów dzwonek ... Meggie zdołała tym razem
odebrać ... mogła się domyślić kto dzwonił tyle razy, była to
Sophie - najlepsza przyjaciółka Meggie.
- Hallo, hallo ... No
nareszcie odebrałaś ... Do Ciebie to można dzwonić...
- Wiem,
wiem przepraszam odprowadzałam mamę ... Teraz zobaczę ją dopiero
za pół roku.
- Pełny wypas, organizujesz jakąś imprę ???
-
Może w przyszłym tygodniu ... Zobaczę czy będzie mi się
chciało.
- Dobra to pa ...- po tych słowach rozłączyła się,
a telefon wylądował na tylnym siedzeniu.
Meggie dojechała do
domu w pół godziny. Będąc przy drzwiach domu wyjęła klucze z
kieszeni, włożyła je do zamka, próbowała przekręci i stanęła
jak wryta... DRZWI BYŁY OTWARTE...
Powoli je uchyliła i cicho
weszła do środka ...
Było
już późno. W mieszkaniu panował mrok. W ciemnościach nic nie
można było zobaczyć. Meggie potrąciła wazon, ale w ostatniej
chwili go złapała i odstawiła na miejsce.
"Mama by była
zła" - pomyślała.
Nagle zobaczyła w kącie pokoju
nieznajomy kształt. Coś było nie tak. Głucha cisza była tak
potężna, że aż dzwoniło jej w uszach. Posta poruszyła się.
Odwróciła, a jej błyszczące, szkliste oczy wpatrywały się w
nią. Meggie stanęła bez ruchu. Była przerażona.
- K..k..kim
jesteś ? - spytała drżącym głosem
- Czy to ty mieszkasz w tym
domu ? - w pokoju rozbrzmiał donośny i pewny chłopięcy głos.
Postać podeszła do okna, a światło księżyca oświetliło go
delikatnym światłem księżyca. Przybysz był chłopcem, może
troszkę starszy od Meggie, a na dodatek bardzo przystojny. Tylko co
on robił w jej domu ?
- A po co ci to wiedzieć ? I kim ty jesteś
? - krzyknęła Meggie
- Jestem Don Mateo i szukam Meggie Seizo.


 


 


 


-
A..a po co jej szukasz ? - spytała Meggie, w której szalał MIX
uczuć: strach, zdenerwowanie, zauroczenie, szok.
Chłopak
przysunął się bliżej do Meggie. Pstryknął palcami i w tej samej
chwili rozbłysły wszystkie tak starannie zbierane przez matkę
Meggie świece, która intensywnie wpatrywała się w zielone oczy
przybysza.
Przyglądał on się jej tak zadziornie, że sama nie
wiedziała co on w niej widzi.
- Teraz już wiesz kim jesteś i po
co się tu zjawiłem, ale ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
-
To ja jestem Meggie. - powiedziała sama nie wiedząc czemu - Czego
ode mnie chcesz ?
Chłopak miał bujne rude włosy, był ubrany w
luźne bojówki i granatową bluzę z kapturem. Meggie na jego widok
przypominały się bajki o leśnych elfach,
o przystojnych
mieszkańcach lasu.
- Czy ty jesteś elfem ? - nagle wypaliła
Meggie, wiedząc że jej pytanie jest głupie i dziecinne.


 


 


 










  • Tak,
    jestem elfem ...










 


 


 


 


 


 


 










  • Po co tu
    przyszedłeś ? No i j..jak tu wszedłeś ? Drzwi były zamknięte,
    jestem tego pewna. Sama je zamykałam. Sprawdzałam... - mówiła
    przerażona Meggie, gdy doszło do niej że przybysz nie żartuje
    mówiąc, że nie jest człowiekiem.
    - Jak już mówiłem
    poszukuję Ciebie. A wejście do ziemskiego domu nie jest trudne.
    Ludzie myślą, że wszystko potrafią i są najinteligentniejszymi
    istotami we wszechświecie. Ba, myślą, że są jedyni we
    wszechświecie. - powiedział Don Mateo, pokazując przy tym pogardę
    dla ludzi.
    - A nie jesteśmy sami we wszechświecie ? Ty... to
    znaczy wy ... no elfy, czy jak się tam nazywacie, mieszkają na
    innej planecie ? - spytała zszokowana Meggie
    - A jak myślałaś,
    że gnieździmy się z tymi istotami na jednej planecie ? - spytał
    oburzony Don Mateo
    - A skąd ja miałam wiedzieć. Przychodzę do
    domu, zastaję otwarte drzwi i jakiegoś gościa w ciemnym pokoju,
    który gada mi o jakiś elfach, a teraz się obraża za to że nie
    wiedziałam, że istnieją zamieszkałe planety.
    Matko, jaka ja
    głupia jestem. Że ja nie zadzwoniłam na policję w chwili gdy
    zobaczyłam otwarte drzwi. Następnym razem nie będę taka
    niemądra... Następnym razem ??? Co ja gadam ? Nie będzie
    następnego razu. W tej chwili wyjdziesz z mojego domu i zamkniesz
    za sobą drzwi, które w cudowny sposób otworzyłeś jakimś
    nieznanym dla głupich ludzi sposobem. - wybuchła rozwścieczona
    Meggie - Wyjdź !!!
    - Nie wyjdę stąd bez osoby po która
    przyszedłem - odpowiedział zszokowany Don Mateo
    - No to ja
    wyjdę !!! - krzyknęła Meggie, wybiegając z domu.
    Biegła
    przed siebie, ciemnymi ulicami. Minęła bezpańskiego kota i
    staruszka zapalającego latarnie przed swoim domem. Wbiegła do
    parku z nadzieją, że elf za nią nie podąża, a przynajmniej, że
    nie zna miasta tak dobrze jak ona. Tak, znała każdy zakamarek tego
    miasta. Każdy kamień, każde drzewo, każdą uliczkę, w dzień i
    w nocy, latem i zimą. To był jej dom przez ostatnie 16 lat.
    Stanęła za drzewem i poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła
    się ...
    - To nie możliwe …






    -
    Ale jak ... , jak to możliwe ... - powiedziała cicho zdyszana
    Meggie
    - Ciiii ... Nie unoś się tak. Nie uciekniesz mi, bo mam
    misję. Muszę dostarczyć cię na Zamek Elfów. - powiedział Don
    Mateo trzymając Meggie za nadgarstek by nie uciekła.
    - Jaki
    znowu Zamek Elfów ? Kolejna nowinka, na której temat będziesz
    smęcił ? Bla, bla, bla ... PUŚĆ MNIE PSYCHOLU !!!
    - No, no,
    no ... Ktoś ma mnie już dość, co ? Ale pójdziesz ze mną, czy
    tego chcesz czy nie.
    W oczach Meggie malował się lęk, nie
    wiedziała co robić. Iść z dziwnym chłopakiem do jakiegoś
    Zamku, albo...no właśnie, albo co ? Nie miała żadnego wyboru. Co
    zrobi, zacznie krzyczeć w parku na odludziu o jedenastej w nocy ?
    Nikt jej nie pomoże. To był zły pomysł przychodzić akurat tu.
    Ale ona nigdy nie była typem rozsądnej nastolatki. Zawsze
    popełniała jakieś gafy. Ale z tego też musiała jakoś wyjść.
    Tylko jak ?
    - Czemu muszę z tobą iść do jakiegoś tama zamku
    ? Czemu akurat ja ? No i czemu akurat dziś ? Czemu ...
    - Dużo
    pytań a tak mało czasu na odpowiedź.
    - A dokąd się śpieszysz
    ?
    - My ... się śpieszymy.
    - Ja nigdzie nie idę, rozumiesz
    mnie ? Zostaję tutaj. Nie pójdę ... Nie.
    - Nie chcę ci zrobić
    krzywdy. Wiem jak to wygląda. Jakiś chory na umyśle chłopak
    mówi, że musi Cię zabrać ze sobą do Zamku w którym królują
    elfy. Jakby tego było mało powiem ci że musimy tam dotrzeć w
    ciągu piętnastu minut.
    - A co będzie za piętnaście minut ?
    -
    Za piętnaście minut ... zamknie się portal.
    - No po prostu
    super. Elfy, zamki, portale. A może ... tak czemu ja na to
    wcześniej nie wpadłam. Albo mam halucynacje, albo bardzo, bardzo
    dziwny sen. Koszmar ... Tak to na pewno koszmar.
    - Po co mówić
    coś w co się nie wierzy ?
    - Nie mam innego wytłumaczenia na
    to czego dowiedziałam się dzisiaj.
    - Czemu nie możesz uwierzyć
    w to, że to prawda ?
    - Bo nie mogę ... Ach, dobra. Jakoś
    spróbuję przyjąć do wiadomości, że jesteś istotą magiczną.
    -
    Nie tylko ja nią jestem.
    - Tak, tak, są też inne elfy ?
    -
    Oczywiście.
    - Są inne elfy na ziemi ?
    - Tak. Ty nim jesteś-Nie jestem elfem – powiedziała Meggie.




-Mnie
też było ciężko w to uwierzyć gdy cię po raz pierwszy
spotkałem. To jest moje pierwsze zadanie. Wiesz ile musiałem się
natrudzić, nachodzić i najęczeć , aby zgodzili się przyznać tą
misję akurat mi ? Nie wiesz ! Nie mogę teraz tego zawalić. Po
prostu nie mogę.


-A ja nie mogę być elfem. Urodziłam się na ziemi, a jak wiesz
niewiele tu takich istot jak ty... my... no wiesz, niewiele tu elfów,jeżeli w ogóle jakieś są.


-Zostało
dziesięć minut. Musimy się pospieszyć. Proszę Cię Księżniczko
Meggie.


-Jak się do mnie zwróciłeś ?


-A inaczej masz na imię ? Jeśli tak to przepraszam.


-Nie o to mi chodzi. Powiedziałeś do mnie księżniczko ! Dlaczego ?


-Bo
nią jesteś. Pochodzisz z królewskiego rodu. Dlatego zabieram cię
do zamku.


 


 


 


-O
ile wiem moja mama nie jest księżniczką.


 


 


 


-Panna
Julia nie jest twoją matką.


 


 


 


Meggie
usiadła na ziemi. To było dla niej za dużo. Najpierw w jej własnym
domu znalazła jakiegoś faceta, potem dowiedziała się o
elfach,zamkach i innych światach. Na koniec została poinformowana,
że ona sama jest elfem, księżniczką i że jej matka nie jest jej
matką. To nie miało sensu. Chciała, aby ten człowiek wreszcie ją
zostawił, ale czy na pewno ? Czy nie sądziła by potem do końca
życia, że zwariowała ? Czy nie żałowała by, że wtedy z nim nie
poszła ? Czy potrafiła by zaufać Julii ? Czy potrafiła by jeszcze
normalnie żyć ? Zaczęła szlochać. Nie chciała płakać przy
obcym,ale łzy same cisnęły jej się do oczu. Schowała twarz w
dłoniach. Zmarzła. Nocami było jeszcze zimno, a czasem nawet
prószył śnieg. Wybiegła z domu bez kurtki.


 


 


 


-Przeziębisz
się – usłyszała miły głos, może Don Mateo naprawdę nie
chciał dla nie źle.


 


 


 


-Chodźmy
do tego portalu.


 


 


 


Portal
znajdywał się na wzgórzu za miastem. Mieli już tylko pięć
minut, aby zdążyć przed jego zamknięciem. Był piękny.
Jasnofioletowe iskry wirowały wokół niego. Był około
20centymetrów ponad ziemią i co jakiś czas jakby zanikał.


 


 


 


-Gdzie
znajduje się jego koniec ?


 


 


 


-Gdzie
tylko zechcesz ?


 


 


 


-Jak
to ?


 


 


 


-Wchodzisz
do środka i myślisz gdzie się chcesz znaleźć.


 


 


 


-A
gdzie chcemy się znaleźć ?


 


 


 


-W
ogrodzie przed Zamkiem Elfów. Królowa nie pozwala wpadać prosto do
zamku, bo to zawsze kończy się źle. A to lokaj złamie rękę, a
to zbiję bezcenną wazę, raz mi się nawet udało wylądować na
Królu. Dobra... Wchodzimy ...


 


 


 


I
weszli do środka. Błysk ... Wokół portalu zaczęła
rozprzestrzeniać się fiołkowa mgiełka. Sekunda, potem druga i
trzecia... Mgiełka się rozrzedziła, ale portalu już nie było,ani
Meggie i Dona Mateo …


 


 


 


 


 


 


 


Jasne
światło poranka budziło do życia leśne stworzenia. Błękitne
niebo komponowało się z zielonymi koronami drzew. Las był
opustoszały. Don Mateo wiódł Meggie ścieżką w głąb lasu.
Musiała przyznać, że coraz bardziej podobał jej się ten
nawiedzony chłopak. Zauważyła też, że i on coraz częściej
ukradkiem spoglądał w jej stronę, ale nie miała siły, by
rozmyślać nad tym głębiej.
- Czy to jest ...- próbowała
zagadać Meggie
- To jest las przed Królestwem Światła.-odrzekł
Don Mateo rozdrażniony
- To źle ? - spytała nieco zbita z tropu
Meggie
- Jesteśmy w złym miejscu.- warknął Don Mateo
- To
nie moja wina.
- Twoja... ale nie mogę mieć do Ciebie pretensji,
to był twój pierwszy raz.
Nie odzywali się do siebie, aż
dotarli do granic królestwa. Wtedy ciekawość zwyciężyła i
Meggie spytała:
- Jak to możliwe, że nikt w naszym świecie nie
wie o istnieniu tak pięknego królestwa ?
- Gdyby wiedzieli, to
królestwo nie było by takie piękne. Ludzie to chciwe istoty, które
potrafią tylko brać. Nie zapominaj o tym.
- Nie zgadzam się z
tobą.
- Elfy żyją w zgodzie z naturą. Są jej częścią. Nie
musisz się ze mną zgadzać, ale ty jesteś częścią natury i nic
tego nie zmieni.
Znów zapadła cisza, ale tym razem Meggie wolała
podziwiać widoki. A było co podziwiać. Stare budynki zlewały się
z tymi nowszymi i sprawiały wrażenie jakby budowały razem jakąś
niesamowitą harmonię. W oddali rysował się zarys zamku. Już
teraz widać było, że jest potężny i piękny. Mijali teraz co
jakiś czas kobiety siedzące pod murami domów i sprzedające
jagody. Nie czuć było delikatnego wiosennego powietrza. Gdy
przemieszczali się w przestrzeni zmieniła się także pora roku.
Słonko przyjemnie grzało ją w twarz. Było cieplutko i już nie
żałowała, że wybiegła z domu bez kurtki. Zaczynało jej się tu
podobać, ale z rozmyśleń wyrwał ją słaby głos Dona Mateo.
-
Okłamałem cię.- powiedział to tak cicho, że ledwie usłyszała
-
Jak to mnie okłamałeś ? Przecież to wszystko istnieje ...
-
Nie nazywam się Don Mateo i nie dostałem wcale tej misji.
- Nie
rozumiem ...
- Mam na imię Will, uciekłem stąd, ale życie na
Ziemi jest trudniejsze niż tu.
- No, ale co ja mam z tym
wspólnego.
- Jesteś księżniczką, ale nikt nie wie gdzie Cię
znaleźć. Już dawno zaczęto Cię szukać. Gdy uciekałem, wpadł
mi w ręce twój portret. Księżniczka ze zdjęcia bardzo mi się
spodobała więc zachowałem twoją podobiznę.
Wyciągnął z
kieszeni plecaka kartkę i wręczył ją Meggie. Dziewczyna stanęła
i jak zaczarowana patrzyła na swoją twarz.
- Gdy cię tylko
zobaczyłem jak wychodziłaś z domu ze swoją przybraną matką
Julią, wiedziałem, że jesteś tą której szukamy.
- Czemu nie
powiedziałeś od razu prawdy ?
- Bo bardzo mi zależało abyś
poszła ze mną. Jesteś dla mnie przepustką do domu.
- Więc
dlaczego teraz mi to mówisz ?
- Bo nie mam prawa Cię
wykorzystywać. Wtrąciłem się w twoje życie i Ci je zrujnowałem.
Przepraszam Cię Wasza Wysokość.
- Dzięki Tobie dowiedziałam
się prawdy, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Dlaczego stąd uciekłeś
?
Will zawahał się przez chwilę, ale postanowił być szczery z
tak wyjątkową osobą jak Meggie.
- Jestem czarnoksiężnikiem
...
- Ale przecież to jest kraina osobliwości, czemu nie mogłeś
tu zostać ?
- Do niedawna myślałem, że jestem sierotą.
Okazało się, że moja rodzina została stąd wygnana, a ja
postanowiłem jej poszukać. Gdy nie otrzymałem na to zgody od
Cesarza uciekłem. Przybrany ojciec mnie nie przyjmie z powrotem do
zamku, bez Ciebie ...
- Z powrotem do zamku ? Czyżbym jeszcze nie
wiedziała o tobie wszystkiego ? Jeśli mam ci ufać, musisz mi
powiedzieć całą prawdę.
- Mieszkałem na zamku, aż do czasu
mojej ucieczki. Zostałem przygarnięty przez Cesarza gdy miałem 5
lat, bo podobno moi rodzice zginęli podczas jakiś tajemniczych
eksperymentów z czarną magią. Rok temu dowiedziałem się, że
zostali zesłani na Ziemię, bez możliwości powrotu. Chciałem ich
odnaleźć, ale oni mnie ubiegli.
- Kim są "oni" ?
-
Elfy z pałacu. Nie mogą się pogodzić z tym, że coś poszło nie
po ich myśli. Nie darują mi, że zdołałem ominąć zabezpieczenia
granicy i dostałem się na Ziemię.
- Więc czemu chcesz wrócić
do zamku ?
- By pokazać moją prawdziwą moc.
W oczach Willa
grały iskry nienawiści. Chciał się zemścić. Ale jak mogła mu
pomóc. Miała go pocieszyć po stracie rodziców i próbować
odwieść od myśli rzezi na zamku ? Tak właściwie to nawet nie
wiedziała co on zamierza zrobić. Bała się o niego. Nie wiedziała
dla czego, ale stał się jej bliski prze te parę godzin spędzonych
razem. Nie miała też pojęcia w co się zmieni jej życie.


 


 


 


 


 


 


 


Szli pod murami. Zaczął padać
deszcz i Will osłonił Meggie swoim płaszczem. Weszli do lasu, by
ominąć wieżę strażników. W oddali słychać było krzyki dzieci
wesoło skaczących w kałuże i ganiące takie zachowanie głosy
matek. Od czasu do czasu, niebo przecinał błysk piorunów, tak
jasnych, że Meggie, aż bolały oczy. W pewnym momencie Will chwycił
Meggie za rękę i pociągnął za sobą. Uspokoił się już od
czasu ich poprzedniej rozmowy, ale teraz coś mu się nie podobało.
Meggie była zaniepokojona jego zachowaniem. Coś się działo, a ona
nic o tym nie wiedziała. Nie rozumiała czym on się denerwuje. Nie
mogła tego znieść. Musiała choć spróbować się dowiedzieć.
-
Co się dzieje ? - spytała Meggie
- Ciii...Proszę bądź cicho.
- Jego głos był nerwowy, lecz ciepły i troskliwy. Zupełnie inny
niż kilka godzin temu.
- Co się dzieje / - powtórzyła Meggie
szeptem
- Słyszałem psy...
- Psy ? To chyba normalne, że
szczekają. Nie trzeba się niepokoić, to całkiem
normalne...
Meggie nie zdążyła dokończyć zdania, gdy Will
popchnął ją na stertę suchych liści (Meggie dziękowała w duchu
za to, że ich nie spalono), już miała się odezwać z pretensją,
gdy zobaczyła zbliżającego się do nich z wielką szybkością
ogromnego psiska. Pozostałych czterech psów i pięciu ludzi nie
zdążyła zauważyć, bo straciła przytomność po uderzeniu kijem
w głowę. Ostatnie co zauważyła to przerażona twarz Willa.

Will
nie dał przerażeniu panować nad jego ciałem zbyt długo.
Dziesięciu na jednego. To nie było sprawiedliwe, ale nienawiść po
stracie rodziców i strach o Meggie dodał mu sił. Wypowiedział
jakieś niezrozumiałe słowa i wokół dziewczyny utworzyło się
niewidzialne pole, ochraniające ją. Jeden ze strażników rzucił w
niego kamieniem. Kilka słów... i ten sam kamień leciał teraz w
kierunku strażnika.
Jeszcze czterech ...
Chłopak wyjął zza
pasa sztylet i uderzył drugiego strażnika.
Jeszcze trzech ...

Dwóch strażników poległo od kolejnych słów.
Jeszcze
jeden... i psy.
Will zbliżał się do ostatniego strażnika gdy
nagle poczuł w ramieniu przeszywający ból. Było ich sześciu.
Jeden strażnik stał za drzewem, pozostając w ukryciu i czekając
na swoją szansę pozbycia się wroga i okrycia się chwałą, ale
chybił. Taki błąd kosztował go życie.
Ostatni strażnik był
bardzo młody i niedoświadczony. Przerażony nagłą śmiercią
swoich towarzyszy, za wszelką cenę szukał drogi ucieczki. Puścił
smycze i zaczął się cofać. Psy rzuciły się na Willa. Meggie
odzyskała przytomność i krzyknęła na widok sfory psów. Will
odwrócił się do niej tracąc koncentrację i jeden z psów
zahaczył kłami o jego bok, a po jego białej koszuli popłynęła
krew. Nad Meggie nadal utrzymywało się pole, więc nie mogła pomóc
Willowi. Strasznie się o niego bała. Bała się o niego jak o
przyjaciela i nic nie mogła zrobić, musiała czekać... Will
trzymając się za bok, wyjął z sakwy strzałki. Rzucił je ...
Wszystkie pięć psów runęło na ziemi. Meggie zauważyła, że
pole wokół niej staje się coraz cieńsze, choć w pobliżu był
jeszcze jeden uzbrojony strażnik. Znów nie wiedziała co się
dzieje. Zdarzało jej się to za często i postanowiła się
dowiedzieć od Willa wszystkiego co tylko może. Miała złe obawy i
miała rację. Will upadł na kolana, nie miał już siły. Strażnik
dostrzegł swoją szansę i zaczął zbliżać się do chłopaka.
Meggie zaczęła krzyczeć, lecz ledwo dostrzegalne pole
uniemożliwiało jej pomoc Willowi. Strażnik był już tuż tuż
Willa i już cieszył się zwycięstwem. Pochylił się nad nim i coś
mu szeptał do ucha, lecz nie cieszył się tą chwilą zbyt długo.
Will wziął sztylet do ręki i jednym, płynnym ruchem ręki
pozbawił strażnika głowy z twarzą wykrzywioną w ostatnim
złośliwym uśmiechu. Chłopak wstał i chwiejnym krokiem podszedł
do Meggie. Będąc już tuż dziewczyny potknął się i przewrócił.
Pole wokół niej znikło całkowicie i Meggie podbiegła do niego.
Will stracił przytomność, a ona znów nie wiedziała co robić.


 


 


 


 


 


 


 


Will leżał na ziemi
nieprzytomny. Meggie wyjęła z jego sakwy bandaże i opatrzyła mu
rany. Ta w ramieniu była bardzo głęboka. Bała się wyjąć
strzałę, lecz postanowiła, że za wszelką cenę spróbuje pomóc
Willowi. Była mu niewymiernie wdzięczna, uratował jej życie.
Zapadł zmrok. Meggie znalazła zapałki w kieszeni i próbowała
rozpalić ognisko. Położyła chłopakowi pod głowę liście i
przykryła go jego peleryną, którą miała na sobie podczas tego
strasznego zdarzenia. Przerażała ją myśl, że nie dalej jak kilka
metrów leżą martwi strażnicy, lecz myśl że żywi być może
zbliżają się w ich kierunku niemal ją paraliżowała. Meggie
zastanawiała się co by mogła zrobić, gdyby rzeczywiście ktoś
ich znalazł. Uciekła by ? Biegła by po nieznanym jej świecie
zostawiając osobę, która tak się narażała by ratować ją ?
Przysiadła przy maleńkim płomyczku ogniska i zaczęła szlochać.
Po co jej to było ?

Will odzyskał przytomność późnym
popołudniem. Podniósł się z jękiem, rozglądając się za
Meggie. Dziewczyna siedziała skulona pod drzewem nieopodal wypalonej
kupki liści. Głowa dziewczyny bezwładnie osunęła się na raniona
w niespokojnym śnie. Will podszedł do niej i okrył jaj ramiona
peleryną, a ta obudziła się nagle. Meggie widząc Willa
przytomnego i gwałtownie do niego przytuliła. Widząc jednak, że
sprawia mu ból chciała się od niego odsunąć. Chłopak jęknął,
ale odwzajemnił uścisk i lekko pogładził ją po jasnych włosach.

- Musimy stąd iść. - szepnął jej do ucha
- Dobrze, ale
dokąd ? Jak daleko ? Czy ... czy możesz, czy masz siłę iść ? -
spytała wpatrując się w jego zielone oczy.
- Idźmy, to nie
daleko. Zatrzymamy się w karczmie za lasem.
Meggie pozbierała z
ziemi wszystkie rzeczy Willa, które wyjęła w nocy i ruszyli w
drogę.

Karczma okazała się lekko rozpadającym budynkiem,
bez szyb w oknach na parterze, a te na piętrze miały kolor ziemi.
Przy ladzie stała, ubrana w za krótką sukienkę, kobieta w wieku
Meggie. W kącie siedział jakiś samotny, upity klient. W izbie
panował mrok rozpraszany jedynie przed trzy świece stojące na
stolikach.
- To tylko na jedną noc. - powiedział do Meggie, Will
gdy tylko zobaczył jej minę.
- To bardzo dobrze. Nie podoba mi
się tu.
- Co ? Nie podoba się ? - krzyknęła kobieta zza lady.
- Pamiętaj dziewczynko, że nikt cię tu nie zapraszał. Możesz
sobie iść do innej gospody. Będziesz szła całą noc, ale to
będzie tylko i wyłącznie twój wybór. - oburzona kobieta podeszła
do Meggie i zaczęła jej wymachiwać rękami prze twarzą.
-
Gdybym miała wybór, jakikolwiek wybór, to na pewno tym tu nie
została.- na taką odpowiedź kobieta nie była przygotowana, po
krótkiej chwili ciszy, znów zaczęła krzyczeć, lecz tym razem jej
krzyki były nie wyraźne i bardziej przypominały gdakanie kury.
Meggie zaczęła chichotać z tej niezwykłej sytuacji, co
niesamowicie nie spodobało się gospodyni. Kobieta zamachnęła się
na dziewczynę, ale jej atak natychmiast został zablokowany przez
Willa, który teraz trzymał w mocnym chwycie rękę kobiety.
-
Zrobi pani to jeszcze raz to pani Karczma stanie w płomieniach i nie
wiem z czego pani będzie się utrzymywać, a już nie wiedzie się
pani najlepiej prawda ? - Meggie była zszokowana zarówno nagłym
atakiem kobiety jak i stanowczą groźbą Willa. Nie wiedziała czy
zrobił by to naprawdę, ale im dłużej pozostawała w tym świecie
tym bardziej podzielała jego nienawiść do tego miejsca.
- Ile
bierze pani za pokój ? - spytał, puszczając rękę kobiety.
- A
co porwałeś swoją dziewczynę od rodziców i nie macie się gdzie
podziać, co ? - spytała zgryźliwie kobieta - Ach gdyby mnie ktoś
tak porwał, to by było zupełnie inne życie.
- Nie zostałam
porwana i ... - wtrąciła Meggie rozmarzonej kobiecie.
- Nie
jesteśmy parą, podróżujemy razem. - dodał Will
- No to będzie
problem.
- Jaki ? Nie przyjmuje pani podróżnych, znajdą tu
schronienie tylko romantyczni kochankowie ? - Meggie była
zdenerwowana.
- Nie, paniusiu. Mam tylko jeden wolny pokój.-
Meggie nie wstydziła się swojej wypowiedzi, bo nie darzyła zbyt
dużą sympatią stojącej przed nią kobiety.
- Nie szkodzi,
weźmiemy ten jeden pokój, a zapłacimy jutro, dobrze ?- Meggie
spytała pytająco na Willa. Czy on chce spać razem z nią w jednym
łóżku ? "Nie ma mowy." odpowiedziała w duchu na ten
pomysł.

Kobieta zaprowadziła ich na piętro po skrzypiących
schodach. Meggie bała się, że zaraz któryś schodek się zarwie i
wpadnie nie wiadomo gdzie.
Ich pokój okazał się malutką izbą
z jednym niewielkim, ale podwójnym łóżkiem, dwoma fotelami i
składanym stolikiem. Przy łóżku stały szafki nocne z różnymi
klamotami i lampką bez żarówki. Całość wyglądała jak obraz
nędzy i lepkiego brudu. Jak się okazało, od pokoju odchodziły
drzwi do zaskakująco czystej łazienki, lecz w drzwiach nie było
zamka. Will zaproponował Meggie, aby poszła wziąć kąpiel.
Dziewczyna bała się, że ją będzie podglądał, ale ten
odpowiedział jej tylko żeby się nie martwiła, bo on będzie
musiał coś zrobić.
Kąpiel zmyła z dziewczyny wszelkie troski,
a lawendowe mydło usunęło wszelkie pozostałości po wydarzeniach
w lesie. Jedynym jej zmartwieniem było podziurawione ubranie i pokój
w którym nieniknienie musiała spać. Weszła do niego w ręczniku i
z zamkniętymi oczami, aby nie musieć oglądać bałaganu. Nagle
usłyszała głos Willa:
- Otwórz oczy. - powiedział to tak
ciepło, że nie mogła się oprzeć.
Posłuchała go i otworzyła
oczy. A to co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Niegdyś
stare, brudne i zniszczone meble, był teraz przepięknymi i godnymi
nawet króla. Potrzaskane okna były całe i przejrzyste. Na stole
stał porządny i ciepły posiłek, a na łóżku przepiękna
złocista sukienka sięgająca jej do połowy uda i leginsy. Obok
ubrań leżał płaszcz, który musiał być dla niej, bo Will miał
jeszcze swój na sobie.
- Jesteś lepszy niż Wróżka Chrzestna,
a ja czuje się dziś jak Kopciuszek, ale najlepsze jest to że
jesteś tu ze mną. - poczuła jak po policzku spływa jej łza.
Przytuliła się mocno do Willa i wyszeptała mu - Dziękuję.


 


 


 


 


 


 


 


Meggie do późnej nocy kręciła
się po pokoju w nowej sukience nucąc jakąś piosenkę. Była tak
bezmiernie szczęśliwa, że nie mogła nad sobą zapanować. Gdy
spytała Willa jak to zrobił, ten tylko odrzekł ze swoim zwykłym
uśmieszkiem "Czary". Gdy wreszcie zmęczenie wzięło
górę, położyła się na łóżku obok Willa. Chłopak był
jeszcze wyczerpany i potrzebował snu. Meggie nie miała sumienia go
budzić. Po chwili oboje spali głębokim snem.

Will obudził
się bardzo wcześnie. Promienie słońca przedzierały się przez
liście drzew ,wpadając przez okno oświetlały jego twarz. Zszedł
po schodach i skierował się w kierunku gospodyni. Kobieta
siedziała, na rozpadającym się krzesełku, nieco zaspana, lecz na
widok chłopaka skoczyła na równe nogi.
- Czego sobie życzysz ?
- spytała zgryźliwie
- Potrzebujemy koni i prowiantu. - odrzekł
nie zwracając uwagi na złośliwość kobiety.
- Jakieś dwa
kilometry stąd jest gospoda, o wiele lepsza od mojej. - Powiedziała
ze smutkiem kobieta. - Tam możesz zaopatrzyć się w prowiant i
konie.
- Meggie tu zostanie dopóki nie wrócę, a ty zadbasz aby
jej się nic nie stało. Gdy zejdzie na dół by mnie szukać, dasz
jej to. - podał zdziwionej kobiecie kartkę i opuścił karczmę,
zanim zdążyła zaprotestować.

Will szedł szybko, śpieszył
się. Nie chciał zostawiać Meggie samej zbyt długo. Gdy doszedł
do karczmy, właściciel powitał go bezzębnym uśmiechem.
-
Czego sobie życzycie, panie ? - spytał sepleniąc
- Potrzebuję
dwóch koni i prowiantu na kilka dni.
- A, to się da załatwić.
Marco chodź no tutaj. - na zawołanie pojawił się sługa
- Tak
? - spytał zaciekawiony widokiem dziwnego przybysza.
- Dwa konie
i prowiant, tylko migiem. - Właściciel wystawił rękę po zapłatę.
Will wręczył mu sakwę i poszedł do służącego prowadzącego
konie.
Wsiadł na konia i ruszył w kierunku gospody. Cały czas
myślał o Meggie, chodź karcił się za to w myślach, nie mógł
przestać. Nie wiedział dlaczego ?

Meggie wstała, obudzona
nagłym jakby ostrzegawczym świergotem skowronka. Śnił jej się
Will. Tak bardzo się do niego przywiązała przez te parę dni. Gdy
tylko zobaczyła, że go nie ma przestraszyła się i zbiegła po
schodach. Rozejrzała się i zobaczyła tylko poczochraną
gospodynię, która zatrzymała ją i wręczyła kartkę. Meggie
spojrzała na nią pytającą, lecz ta wzruszyła tylko ramionami i
odeszła. Dziewczyna rozwinęła karteczkę i przeczytała tylko dwa
krótkie zadania:


 


 


 


Nie
panikuj. Niedługo wrócę.”


 


 


 


Meggie
zastanawiała się skąd mógł wiedzieć, jak ona się zachowa, ale
szybko doszła do wniosku, że on nie jest zwyczajnym chłopakiem.
Martwiło ją tylko, że myśli o nim z coraz większą czułością.
Co z tego wyjdzie. Do czego to doprowadzi.

Will zostawił
konia pod gospodą i pobiegł do pokoju. Dziewczyna rzuciła mu się
na szyję.
- Tęskniłam za tobą. - powiedziała bez
zastanowienia
- Cóż, no, tak szczerze to ja też za tobą
tęskniłem. - Will był bardzo zaskoczony, ale poczuł też ulgę,
że Meggie czuje do niego to samo co on do niej.
- Nie
panikowałam, no może troszkę- wyszeptała mu, a on w odpowiedzi
pogładził jej policzek i lekko pocałował w usta.


 


 


 


 


 


 


 


Stali w milczeniu, przytuleni.
Zapadł zmrok, stracili rachubę czasu, byli szczęśliwi. Wszystkie
złe chwile mknęły gdzieś daleko, pozostało tylko uczucie
bliskości. Meggie wtuliła głowę w ramię Willa, czując zapach
opatrunku.
Wpatrywał się w jej blado niebieskie oczy.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Ten uśmiech zwalał go z
nóg. Usiedli na miękkim łóżku. Ona patrzyła przez okno na
niebo. On podziwiał dziewczynę siedzącą obok niego. Była
cudowna. Długie blond włosy spuszczały się po jej plecach.
Niebieskie oczy wpatrujące się w gwiazdy. Pachniała kwiatami. Miał
ochotę zanurzyć się w jej włosach. Pocałował ją długo
delikatnie. Spojrzał jej w oczy. Ona wpatrywała się w jego,
pokochała iskry w nich grające przy każdej okazji wartej
zapamiętania. Musnął delikatnie jej usta. Był to pocałunek
magiczny, jakby skradziony. Jednak wiedział, że nie mogą tu
zostać. Jego umysł pracował na pełnych obrotach, bo był winny
temu co groziło im obojgu. Gdy jechał do Meggie zauważył na
drzewie ogłoszenie przestrzelone królewską strzałą. Ścigano
ich, poszukiwano żywych lub martwych. Bał się o kogoś, pierwszy
raz od bardzo dawna. Był jej potrzebny i musiał jej pomóc wydostać
się z kłopotów, w które wpadła przez niego. Co było by złego w
życiu w nieświadomości ? Obwiniał się to, że przez jego brawurę
nie żyło sześciu żołnierzy i o to, że czuł teraz coś czego
nie powinien. Ujął rękę dziewczyny, pocałował ją lekko w
policzek i poszedł do okna. Miejsce, które przed chwilą wypełniała
radość, widać było teraz smutek, który jednak najbardziej
wyrażały oczy. Te piękne, zielone, błyszczące oczy, które
przyciągały uwagę były odzwierciedleniem jego duszy. Meggie
zdążyła to zauważyć i zareagowała niemal natychmiast.
- Co
się stało ? - spytała mocno zdziwiona nagłą zmianą zachowania
-
Musisz wiedzieć, że nie jesteśmy tu bezpieczni. Wyznaczono za nas
potężną nagrodę. Nie możemy się także na razie pokazać w
królestwie. Jedynym wyjściem jest podróż do Salmados.
-
Salmados ? A co to za miejsce ? Tam nie będą nas ścigać ?
-
Salmados to kraina nieumarłych. Zamieszkują ją wampiry i istoty,
które oddały duszę za wieczne życie. Elfy nie mają tam wstępu,
ale my się tam dostaniemy i nawet jeśli się uda to dostaniemy od
nich pomoc. Mój dziadek oddał duszę aby móc ratować królestwo.
Stał się nieumarłym dzięki czemu moja matka zdołała pokonać
Herolda Złego, który próbował zniszczyć elfy. Tylko dzięki
niemu wszystkie elfy cieszą się własnym królestwem. Niestety nie
my.
- Jesteśmy wyrzutkami. Odmieńcami bez przeszłości i
przyszłości. - Meggie zaczęła szlochać
- Nie mów takich
rzeczy. Przyszłość zależy tylko i wyłącznie od nas, rozumiesz ?
- Will ujął głowę dziewczyny i starł ciężkie łzy spływające
po jej twarzy. Jej bezradny wygląd poruszył jego serce, które
kazało mu rozweselić ją, jednocześnie nie wiedząc jak tego
dokonać.- Zostaniemy tu jeszcze jedną noc, czy wyruszymy teraz
?
Dziewczyna jakby przez sen podeszła do okna i wpatrywała się
gdzieś w dal.
- Salmados ... Kraina istot, których już dawno
nie powinno być. Stwory bez dusz, lecz o czułym sercu skłonnym do
pomocy. - Słowa przez nią wypowiadane ginęły w mroku lasu,
zagłuszane co jakiś czas pohukiwaniem sowy.
- Meggie ... - Will
próbował przerwać dziewczynie i ją jakoś pocieszyć, ale nie
przychodził mu do głowy żadem porządny pomysł.
-W porządku.
Musimy stąd odejść. Nie ma żadnej różnicy czy to będzie dziś
czy jutro. Noc jest taka piękna, a powietrze takie świeże. Jedźmy
dzisiaj.
- Jesteś tego pewna ?
- Tak. - odparła Meggie
znużonym głosem. Zebrała swoje rzeczy do niewielkiego plecaczka,
narzuciła płaszcz i zeszła po schodach. Podeszła do niemiłej
gospodyni i pożegnała się czule. Bardzo się zdziwiła widząc w
oczach kobiety łzy.
- Tak dawno nie miałam takich gości jak wy.
Takich młodych i niewinnych, a nie zapijaczonych chłopów
uciekających od kosy do kufla piwa. Szkoda, że tak się zaczęła
nasza znajomość, ale... ja muszę być ostra. Inaczej klientela by
mi się za bardzo rozswawoliła.
- Rozumiem.- Will przyglądał
się Meggie. Uśmiechała się słabo, co zupełnie do niej nie
pasowało. Zastanawiał się co ją tak smuci, bo na pewno nie było
to opuszczenie tego miejsca do którego weszła z taką niechęcią.

Wyszli z gospody, księżyc był tak duży, że wydawało im się,
że mogą go dotknąć. Magiczna noc tylko czekała by pochłonąć w
ciemnościach dwójkę zagubionych dusz. Konie rżały niecierpliwie
czekając na jeźdźców. Meggie miała problem z wejściem na konia,
Will przyszedł jej na pomoc, a ona ją przyjęła w milczeniu.
Wyruszyli w podróż do miejsca do którego nie powinni jechać. Ale
decyzja została podjęta i nikt nie chciał zawracać.

Las
ciągnął się przed nimi, a za nimi rozciągała się ciemność i
bezkresna mgła spowijająca wszystko wokół. Jechali całą noc i
dzień. Wieczorem byli tak wyczerpani, że postój był obowiązkowy.
Will zeskoczył z konia, był przyzwyczajony do długich i męczących
podróży, ale Meggie nie. Podbiegł do niej i ściągnął z konia,
była ledwo przytomna z wyczerpania. Znowu zawinił, bał się
ponownej konfrontacji ze strażnikami, ale teraz bał się o wiele
bardziej. Jego serce wyrywało się z piersi gdy patrzył na Meggie.
Choć tak bardzo mu na niej zależało, nie chciał jej tego
powiedzieć. Nie chciał się przyznać do własnych uczuć. Wziął
Meggie na ręce i położył pod drzewem na kocu, który zabrał z
gospody. Pod głową położył jej swój płaszcz i rozpalił
ognisko. Nie zdawał sobie sprawy, że Ona postąpiła prawie
identycznie, targana sprzecznymi uczuciami, uratowała mu życie, po
tym jak on ocalił jej. Łączyło ich tak wiele. Oboje byli uparci i
zamknięci w sobie. Usiadł przy niej i głaszcząc jej jasne włosy,
patrzył w gwiazdy, które mrugały do niego, jakby zachęcały do
wyznania jej uczuć.
Poranek był wspaniały, rześki i chłodny.
Poranna mgiełka promieniała od
upartych promieni słońca.
Chłopak czuwał całą noc, jednak nad ranem zasnął. Obudził go
szelest. Meggie siedziała i delektowała pachnącym, leśnym
powietrzem.
- Dzień dobry.- powiedział Will z tak szerokim
uśmiechem, że zastanawiała się co go tak raduje.
- Przecudny
poranek. Taki...niezwykły. - odpowiedziała patrząc na jakiś
nieznany jej gatunek ptaka.
- Taki jak ty. - powiedział, kładąc
się na zroszonej trawie.
- Słucham ? - spytała Meggie nieco
zdziwiona
- Wiesz, jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. To
takie... magiczne.
- Naprawdę ? Myślałam, że jesteś
specjalistą od magii. - Meggie uśmiechnęła się szeroko i
przytuliła się do niego.

-Wiesz co ? Tutaj niedaleko
powinno być Jezioro Wróżek.- powiedział Will do Meggie siedząc
na gałęzi. Próbował złapać jakieś maleńkie stworzonko, które
ciągle mu umykało. Wyciągnął rękę by je złapać, gdy nagle do
jego spodni przyczepiło się coś przypominające wiewiórkę.
Stracił równowagę i spadł z drzewa. Z hukiem uderzył o ziemię.
Dziewczyna podbiegła do niego przerażona.


 


 


 


"
Mam Cię. Tym razem nie uciekniesz.".- Pomyślał Will i
zadowolony usiadł na ziemi. Jedną ręką trzymał się za głowę,
a drugą wyciągnął ku Meggie.
Dziewczyna chwyciła jego rękę
i ujrzała w niej małą istotkę. To była wróżka. Jej skrzydełka
mieniły się kolorami tęczy, a w malutkiej dłoni trzymała kwiat.
Wręczyła go Meggie i usiadła jej na ręce. Była śliczna.


 


 


 







    -
    Ach, ty głuptasie. Mogłeś sobie zrobić krzywdę. - Meggie
    patrzyła na zadowolonego Willa.
    - Wiem, ale dla Ciebie zrobił
    bym o wiele więcej. - Will wyjął coś z sakwy i włożył jej do
    ręki.
    - Nic Ci nie jest ? Co to jest ?
    - Nic takiego. To
    specjalna runa .
    - Runa ?
    - Magiczna. Mam ich więcej.






    -
    A do czego ona służy ?






    -
    Chroni osobę, która ją posiada.
    - Aha, jest wspaniała. Bardzo
    Ci dziękuję. - Meggie podeszła do Willa i pocałowała go w
    policzek - Mówiłeś, że gdzieś niedaleko jest jezioro. Czy można
    do niego wchodzić ? Chciałabym się odświeżyć.
    - Możesz do
    niego iść , ale nie wolno Ci do niego wejść. Możesz zaczerpnąć
    wody tylko stojąc na piasku. Musisz o tym pamiętać. Ja zostanę
    tutaj, by ... no cóż, idź już.
    Meggie poszła wgłąb lasu w
    kierunku pokazany jej przez Willa. On zajął się końmi. Popakował
    koce i prowiant, uprzątnął ognisko. Usiadł na pniu dziwnie
    wygiętego drzewa. Nagle usłyszał krzyk. Wiedział co się stało,
    chodź uprzedzał Meggie. Zaczął biec w jej kierunku, krzycząc:
    -
    Meggie... Już idę... Musisz wyjść z wody. Wyjdź z niej.
    Nieee... Meggie...






    Meggie
    stała zanurzona w wodzie. Jej włosy pobłyskiwały od
    przedzierających się przez gęstą zasłonę liści nielicznych
    promieni słońca. Patrzyła w osłupieniu na wynurzającą się z
    wody głowę potwora. Jego puste oczy wbijały się w duszę
    dziewczyny, nakazując jej zbliżenie się do siebie. Will przybiegł
    i ujrzał Meggie sunącą w wodzie w kierunku wielkiego cielska
    potwora.
    - Meggie, nie. Zatrzymaj się ...
    Dziewczyna go nie
    słyszała, w świadomości tylko wbijający się w umysł charczący
    głos potwora, wołający: "Chodź, chodź tu do mnie
    ..."
    Wyciągnął po nią swoją olbrzymią odrażającą
    dłoń. Will skoczył do wody i pobiegł w ich kierunku.







 


 


 


Czulak
mieszkający w tym jeziorze był przerażająco wielki i dobrze
opanował swoją moc władania umysłami młodych dziewcząt, które
chciał dostać w swoje ogromne łapska by potem przemienić je w
swoje własne nimficzne niewolnice. " Nie taki los ma ją
spotkać, nie taki ..." Powtarzał w myślach Will. Musiał
wymyślać coś co mogło by uratować tę dziewczynę, tak drogą
jego sercu. Podbiegł do Meggie i objął ją w pasie, krzycząc do
potwora elfickie zaklęcia przemieszane z przekleństwami. Co jakiś
czas przestawał szepcząc do ucha Meggie aby się nie poddawała i
walczyła z otumanieniem. Nagle odsunęła się w jego ramionach
wyrwana z zaklęcia, szepcząc "Pomóż mi, pomóż, proszę."


 


 


 


Wziął
ją szybko na ręce i pobiegł w kierunku lądu, jednak potwór nie
dawał za wygraną, machał łapami i swoim ogromnym cielskiem
tworzył ogromne fale, które raz po raz zalewały twarz chłopaka,
który zachłystywał się wodą. Dotarł na brzeg, położył Meggie
na trawie i rzucił się obok niej wyczerpany. Przez kilka długich
chwil leżał na trawie ciężko dysząc, w końcu wstał i podszedł
do Meggie, była nieprzytomna. Wyjął w sakiewki kilka run i
rozłożył je na trawie obok dziewczyny i zaczął szeptać swoje
elfickie zaklęcia. Spojrzał na Meggie, dziewczyna lekko podnosiła
powieki, rozglądała się zdziwiona.


 


 


 


-
Co się stało? - spytała przestraszona


 


 


 


-
Nie usłuchałaś mnie i weszłaś do wody. - odpowiedział spokojnie


 


 


 


Meggie
chwilę patrzyła przed siebie, potrząsając co jakiś czas głową.


 


 


 


-
Ta woda, ona mnie wołała. Zachęcała. Mówiła, dotknij lustra
wody, cóż ona Ci może zrobić. Byłam naiwna i posłuchałam. A
potem ten odrażający typ wyłaniający się z wody. Krzyczałam,
ale on mówił, że to na nic, że jestem jego nimfą. Tak strasznie
się bałam. Will, och, cóż ja bym bez Ciebie poczęła. - Meggie
cicho łkała na ramieniu Willa, gdy ten gładził jej włosy. Gdy
emocje zostały pohamowane Will wstał i z ironią powiedział do
Meggie, że już więcej nie będzie słuchała wody tylko jego,na co
ta odpowiedział śmiechem. Szybko odjechali z tego miejsca, gdyż
Meggie wciąż czuła w duszy wpływ potwora z jeziora.


 


 


 


 


 


 


 


Ciąg
dalszy już wkrótce ...