Cacea Iustita est

Buldog_Myrke
23.56.2009 23:56·~ 34 min. czytania

Dostojny ekwita Mariusz Tercjusz Flavius, ocierając spocone czoło i mamrocząc pod nosem przekleństwa, przeciska się zatłoczonymi ulicami Wiecznego Miasta. Piekielny żar zamienia brukowe kamienie w rozgrzaną patelnię, w duchocie oddycha się jak przez mokrą szmatę. Mimo morderczego upału Via Sacra roi się od zadyszanych przechodniów, tłuszcza blokuje przejście i szlachetnie urodzony musi torować sobie drogę ciężką, żelazną laską. Niechaj zaraza wygubi wszystkich śmierdzących, obszarpanych plebejuszy, to ludzkie błoto. Dlaczego nie wziąłem lektyki? Zachciało mi się spacerów, główną aleją w słoneczne południe... Przecież nie mogę się spóźnić, bo jeśli się nie stawię, to prefekt wyda wyrok na korzyść tego nikczemnika. Niedoczekanie!

Rozwścieczony do granic patrycjusz odkopuje czepiającego się jego togi żebraka, wymija natrętnych ulicznych handlarzy, przechodzi mimo posterunku pretorianów i skręca w boczną uliczkę odchodzącą od hałaśliwego targu niewolników. Cień przynosi ulgę, jednakże w panującym półmroku niewiele widać; ekwita przyspiesza kroku, zna przecież drogę. To mało używany skrót, jeśli nic nie stanie mu na przeszkodzie, dotrze nim do bazyliki w dużo krótszym czasie, niż przedzierając się zapchaną ludźmi i wozami aleją. Szczury uciekają spod nóg, sandały grzęzną w obrzydliwym błocie, Flavius co chwila musi odkopywać z drogi miedziane garnki, połamane ramy okienne i podobne śmieci, idzie jednak szybko, nie zważając na to. Głowę zaprząta mu bliski proces, w myślach zbija kolejno argumenty, jakie może wytoczyć przeciwnik, przekonuje prefekta i zebranych o swoim całkowitym braku winy, wyłuszcza im dokładnie, iż nie jego winą są szkody w majątku Sylwiusza Oktawiusza Pulchera, że nie ma na to żadnych dowodów, a cała sprawa jest kompletnym nieporozumieniem. W jego wyobraźni sądzący potakująco kiwa głową, zebrani zaś klaszczą olśnieni pięknem, logiką i jasnością jego wywodów... Rozmyślania przerywa nagłe pojawienie się w uliczce dwóch zarośniętych obcych, na pierwszy rzut oka cudzoziemców.. W pierwszej chwili Flavius chce po prostu przejść między nimi, ale coś- może intuicja- ostrzega go przed zbliżaniem się do włóczęgów. Przystaje niezdecydowany, tamci zagradzają sobą wąskie przejście. Wionący potem, piwem i moczem, przyodziani w cudaczne, ale wybrudzone stroje, jak wszyscy barbarzyńcy nieogoleni, uśmiechają się dziwnie na jego widok; ich wykrzywione oblicza przywodzą na myśl zwierzęce mordy. Jeden z nich, z nieco inteligentniejszą twarzą, zagaja:

- No, czego się boisz, przyjacielu? Przecież cię nie pogryziemy.- jakoś te słowa wywołują odwrotny efekt, patrycjusz odruchowo cofa się o krok.

- Idźcie swoją drogą- odpowiada zaniepokojony.

- Ej no, to takie u was, obywateli, chamskie obyczaje?-brodacz - Coś mi się widzi, że trza szanownego obywatela nauczyć porządku, jak to leciało, Lembit?

- Chamstwu – ozywa się towarzysz, jego łacina przyprawia o zgrzytanie zębów- trzeba siem przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom.-

- No właśnie, hehe. - pierwszy postępuje ku Mariuszowi, sięgając ręką za pazuchę. Ekwita maca przy pasie w poszukiwaniu rękojeści gladiusa, niestety, nie zwykł nosić broni w mieście.

- Oddaj nam wszystkie pieniądze przyjacielu, a może puścimy cię z życiem – w dłoni obcego pojawia się paskudnie wyglądający, zakrzywiony nóż, drugi dobywa nabijanej ćwiekami pałki.- Może.-

- Jestem ekwitą z rodu Tercjuszów, będziecie mieli kłopoty. Nie wiece, co to jest?- pokazuje trzymaną w ręku czarną, zakończoną złotą gałką laskę; zbiry kwitują jego ostrzeżenie koszmarnym rechotem, rozdzielają się, zachodząc swą ofiarę od boków.

- Ostrzegam ostatni raz, to się dla was źle skończy.-

- A kto nam cokolwiek zrobi, no? Znikniemy z miasta, nim ktokolwiek znajdzie twego trupa, przyjacielu. -

Idioci. Trudno, edykt zabrania, ale przecież, jako rzecze Cycero, est enim ea non scripta, sed nata lex, quod vim vi repellere licet.

Brodacz zamierza się do mordercza ciosu, wtem ekwita unosi laskę- ze złotej gałki strzela niewielka błyskawica, porażony zbój wrzeszczy i upuszcza broń. Na twarzy zostaje mu wypalony, łańcuchowaty ślad, odzież i włosy zajmują się ogniem. Jego towarzysz rzuca się do panicznej ucieczki, Mariusz samą siłą woli ciska za nim ułamany fragment spiżowej ramy. Ostry odłamek wbija się w potylicę zbira, ten pada martwy. Mag podchodzi do drżącego konwulsyjnie, usiłującego zedrzeć z siebie płonące ubranie brodacza, kopnięciem przewraca go na bruk. Przystawia różdżkę do czoła włóczęgi.

- Nie, panie- leżący z ledwością porusza poparzonymi ustami- Błagam, ja...-

- Przyjacielu, śmierdzisz i zawadzasz mi.- Krótki błysk rozświetla półmrok zaułka. Czarnoksiężnik wychodzi ku blaskowi dnia- bazylika już niedaleko, prostokątny, zbudowany z czarnego bazaltu budynek góruje nad forum. Wygaszając artefakt, zmierza w kierunku wspartego na wysokich kolumnach portyku. Nie ogląda się za siebie.



***


-Proszę wstać, sąd idzie!- ochrypły głos woźnego sądowego podrywa zgromadzonych na nogi. Stary goblin rozwiera wrota, wpuszczając do sali odzianego w purpurową, sędziowską togę Tuliusza Sewera Agelatusa, tudzież kroczącego za nim czarnoskórego orkickiego niewolnika, niosącego laskę dostojnika i pęk zwojów. Prefekt sadowi się na zdobionym krześle pośrodku podwyższonej apsydy i odbiera od sługi papier, zebrani w hali bazyliki nadal stoją. Za sędzią wmaszerowuje kilku orków- pretorianów o małpich twarzach, odgradzają go szpalerem od reszty sali, jak gdyby spodziewali się ataku. W bocznych nawach kramarze, na czas procesu zmuszeni zaprzestać handlowego procederu, dyskutują żywo o przedmiocie sporu i szansach stron, mężczyźni w większości przyznają rację odzianemu w czarną ze szkarłatnym pasem, rycerską trabeę jasnowłosemu Flaviusowi, kobiety zaś skłaniają się ku stojącemu obok wysokiemu, młodemu szatynowi Pulcherowi, podziwiając jego piękne, harmonijnie rozwinięte ciało. Przybrany jedynie w odsłaniającą łydki i ramiona, modną tunikę ze złotogłowiu, z utrefionymi włosami i wonący zamorskimi pachnidłami, w kontraście z weteranem prezentuje się niczym Apollo wobec Hefajstosa, jedynie czarnoksięska laska w jego dłoni wskazuje na równość stanu obydwu. Młodzieniec widocznie zauważa niewieście zachwyty, posyłając co powabniejszym przedstawicielkom płci pięknej czarujące uśmiechy. Ha, gdyby to one wydawały wyrok, zwyciężyłbym po pierwszej przemowie; ba, jeszcze przed początkiem rozprawy. Niestety, sądzi stary dziad Agelatus, do niego przemawiają tylko zimne fakty; ale nie szkodzi, to ja mam rację i to udowodnię. Po co ten głupiec Tercjusz w ogóle przychodził na proces? Żeby dać mi się upokorzyć? To nie pole bitwy, barbarzyńco, tutaj nie można wygrać, okładając adwersarza pałą po łbie. Ech, wojownicy, najgorsza i najbardziej prymitywna część Imperium. Dlaczego w ogóle wpuszczają do towarzystwa ludzi, którzy jedyne co znają, to rzeź, krew i błoto? Ohyda.

- Jak widzę, dzielny i wspaniały rycerz Mariusz, spóźniony bo spóźniony, zechciał jednak przybyć i zmierzyć się ze mną przed obliczem sędziego? Zaiste, trzeba wiele odwagi, by stanąć samotnie do pojedynku na słowa, na obcym terenie i wobec nieznanej sztuki walki.-

- Och, Fortuna i Iustitia mają wiele wspólnego- obie są ślepe i obdarzają swą łaską, nie bacząc na osobę. Zaś co do mego stawiennictwa- przyszedłem choćby po to, by ujrzeć dziw na dziwy i cud niemożebny, jakiego w Wiecznym Mieście ab urbe condita nie widziano.-

- Można li wiedzieć, co to takiego?-

- Modniś Sylwiusz Pulcher z magiczną różdżką w ręku, trzymający ją, co prawda, jak niezdarne dziecko, ale zawsze. Ciekaw jestem, kiedyś jej ostatnio używał, młodzieńcze? Jakoś nie zauważyłem cię podczas wyprawy przeciwko Białym.-

- Zostawiam rozłupywanie głów bieglejszym od siebie, przedkładając towarzystwo pachnących perfumami kobiet nad kompanię śmierdzących potem orków. Cóż jednak, de gustibus est non disputandum.-

Wtem wymianę uszczypliwości przerywa donośny głos prefekta:

- W imieniu Boga Wszechmogącego, Pana Wszechświata i Nieśmiertelnego Cesarza Juliusza Fausta Viraga Magnusa, jego zastępcy na ziemi, Pana i Władcy Wiecznego Imperium, Króla Czarnoksiężników, Ojca Ojczyzny, Wielkiego Prawodawcy, Obrońcy Ludu i Pogromcy Smoków, otwieram przewód sądowy. Wieczorem dnia czterdziestego Aprilis, Anno Domini Dziewięć Tysięcy Dziewięćset Osiemdziesiątego Czwartego ekwici Sylwiusz Oktawian Pulcher, jako powód i Mariusz Tercjusz Flavius, jako pozwany stawili się przed sądem prefekturalnym w celu rozpatrzenia wynikłego pomiędzy nimi sporu. Powód wnosi o zasądzenie na swoją rzecz zapłaty przez pozwanego sumy dziesięciu tysięcy denarów tytułem odszkodowania za straty wyrządzone w jego majątku wiejskim przez pozostawioną bez opieki rozszalałą wiwernę bojową, należącą do powoda, argumentując iż na podstawie Drugiego Edyktu Cesarskiego właściciel ponosi odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez swe zwierzę. Pozwany wnosi o oddalenie powództwa. Czy strony są obecne?

- Obecny.- melduje Mariusz.

- Jestem, jakże bym mógł zawieść dostojnego sędziego.- z uśmiechem ogłasza Pulcher.

- Czy pozwany uznaje powództwo?-

- Nie.-

- Wobec tego, pierwszy zabierze głos powód.-

- Wysoki Sądzie, wysłuchaj mnie i oceń rozmiar mej krzywdy! Dni temu dwadzieścia, w czasie Wielkanocy, którą wraz z przyjaciółmi świętowałem w mej rezydencji w Urbi Draconis, w mojej willi pod stolicą zjawił się straszliwy potwór, diabeł wcielony i dzika bestia! Spadł niczym grom z jasnego nieba na pracujących spokojnie niewolników, jednego na miejscu ubił, drugiego pogryzł, resztę zaś tak rozgonił, iż dwa dni musiałem tułać się po lesie z kijem i siecią, aby ich sprowadzić! Na tym jednak nie koniec, bo przepędziwszy niewolników i poturbowawszy srodze strażnika, istota owa krążyć poczęła po całym gospodarstwie, zniszczyła wózek do pełzaczy, wywróciła płot i połamała łodygi twardorośli, ale najgorsze jeszcze przed nami- oto potwora, szalejąc po folwarku, trafiła w końcu na postawioną kosztem trzech tysięcy denarów oczyszczalnię i jak nie machnie ogonem, jak nie rozniesie w drzazgi dachu, jak nie przegryzie sita, jak nie złapie w zęby destylarni i nie wyrzuci na zewnątrz! Najdroższe, kurr...na rzeczy musiała rozwalić, coby ją zaraza! Potem jeszcze wychłeptała sfermentowaną spadź z kotła, dobry culleus, i rozochocona popędziła na pastwisko pełzaczy, oj, tam dopiero poszalała! Z czystej radości mordowania zagryzła dwa dojrzałe pełzacze, trzeciego zaś uniosła w szponach wysoko w powietrze i spuściła na ziemię, aż gruchnęło! Nie wiem, jakim cudem nieszczęsne stworzenie przeżyło, ale ma tak popękaną skorupę, iż wątpię, by przetrwało żywe jeszcze choćby dekadę! Zaś co za potwór poczynił taki ogrom zniszczeń, taką katastrofę i nieszczęście? Wiwerna Mariusza Tercjusza Flaviusa, a jakże by inaczej! On to puścił ją luzem, nie wiem, zali umyślnie, czy przez przypadek; dochodzić tego litościwie nie będę, albowiem tylko o kompensatę mi chodzi. Pytam więc, czy zapłata dziesięciu tysięcy denarów, bo tyle wynoszą moje straty, wedle prawa w sumie podwojonej, sprawiedliwe mi się nie należy? Testes estote!- tu zwraca się do stojących pod kamienną kolumną służących, najwidoczniej z owego splądrowanego folwarku.

- Proszę teraz o zabranie głosu pozwanego.- prefekt wskazuje laską Mariusza.

- Wysoki Sądzie, wysłuchaj mnie i uznaj ma niewinność! Wiwerna moja zwierzęciem jest łagodnym i spolegliwym, nigdy mi się nie zdarzyło, aby sama poniosła lub ukąsiła kogokolwiek, co dopiero mówić o podobnej furii! Jestem święcie przekonany, iż w rzeczywistości szkody w majątku Sylwiusza Oktawiusza Pulchera zostały spowodowane przez inne stworzenie. Testes estote!- rzuca w kierunku dwóch przybyłych na proces, ubranych po żołniersku orków.

- Jak to?! Niewolnicy, świadkami?! Wysoki Sądzie, sprzeciw! To niezgodne z Drugim Edyktem Cesarskim!- oburza się Pulcher.

- Mariuszu Tercjuszu, pański przeciwnik ma rację. -potwierdza prefekt.- Jedynie wolny może świadczyć, tak mówi prawo.-

- Znam prawo, Wysoki Sądzie. Ci orkowie są wolni, już od czterech lat służą mi jako pocztowi; widać zresztą, że przyszli tu sami, a nie w moim orszaku.-

- A skąd niby mamy wiedzieć, że to prawda?- młodzieniec nie rezygnuje.

- Gdyż zaświadczam to słowem rycerskim.-odpowiada twardo weteran.- Oczywiście, można przeprowadzić dowód; Tytus Marek Mektator, legat Czarnego Legionu, cały czas powinien mieć akty wyzwolenia Remusa i Romulusa.-

- To niepotrzebne, nie mam zamiaru przedłużać postępowania. Słowo rycerskie wystarczy.- odrzeka prefekt.

- Protestuję! Nie godzi się, aby brudny ork decydował o sprawach ludzi!-

- To ja, w imieniu Nieśmiertelnego Cesarza decyduję o rozwiązaniu sprawy i nie zapominaj o tym, Sylwiuszu Oktawiuszu.- rzuca ostro dostojnik.- Zarządzam przesłuchanie świadków, zgodnie z prawem najpierw po stronie powoda.-

Z grupki służących występuje odziany jedynie w prymitywnie skrojoną, błonową koszulę i sznurowe spodnie wieśniak. Rozglądając się strachliwie wokoło i miętosząc w rękach burą czapkę, wychodzi na środek hali. Zwraca pokrytą kilkudniowym zarostem twarz w stronę prefekta, ten zaś zaczyna przepytywanie.

- Jak brzmi imię świadka, i jakie stosunki łączą świadka ze stronami?-

- Wołają mnie Paweł, dostojny, eee... znaczy stosunki...-

- Ech... Kim świadek jest?-

- Ja prosty człowiek, wielki panie..- wystraszony wieśniak pochyla się uniżenie.

- Proszę zwracać się do sądu per Wysoki Sądzie.- karci go prefekt. Po czym dodaje łagodniej- I nie kłaniać się, jest pan wolnym obywatelem Imperium i nie musi pan klękać przed nikim. Z czego świadek żyje?-

- Ja pasam pełzacze, znaczy Per Wysoki Sądzie, świadek pasa pełzacze u dostojnego pana Sylwiusza Oktawiusza Pulchera, i jestem... jest tam kolonem. Świadek żyje biednie, ale zawsze jakoś daje się związać koniec z końcem...-

- Proszę przejść do rzeczy.- żąda Tytus Sewer, z westchnieniem rezygnując z tłumaczenia kmieciowi zasad zachowania przed sądem.- Niech świadek opowie, co widział dwudziestego Aprilis na folwarku swojego opiekuna.-

- Znaczy o tej potworze?- upewnia się wieśniak, uzyskawszy potwierdzenie kontynuuje.- Wtedy ja pracował, znaczy świadek pracował przy płocie, znaczy patyki wbijał w ziemię.- kolejne westchnienie prefekta- To jest, o to chodzi, świadek brał młotek, brał kijka i rypał w tego kijka młotkiem tak długo, aż się pogrążył w ziemi. Bo, tego, poprzedni płotek to go kolos wywrócił jak uciekał z pola, skurczybyk jeden, to świadek zrobić nowy musiał. No to robi ten płot świadek, robi, robi, już pół folwarka obleciał, no to się świadkowi pić zachciało, to świadek poszed, i świadek się napił, i świadek wrócił, ale płota już nie było. Znaczy, był, ale cały rozwalony w pierdu, myślałby kto. No to świadek siem wkurzył, wziął sztacheta i poszed nastukać temu żłobu, co to rozwalił, patrzy, szuka, ale nikogo ni ma. No to siem świadek po głowie podrapał, bo, znaczy, wszy tam miał, no ale nic nie wymyślił. Aż tu nagle pierdyknie gdzieś z tylca! -dla lepszego zobrazowania swych słów wieśniak z całej siły tupie butem w kamienną posadzkę, aż echo niesie po hali- Świadek siem odwrócił, spojrzał, a tu nikogo, jeno szopa w cholerę poszła. Pomyślał świadek, kurna, może wiatr jaki, i podszed tamój, no i na całe szczęście, bo zaraz tam, gdzie stał, to rypnął z nieba ten no, wóz na pełzacze i w drzazgi poszed. To siem świadek przestraszył ździebko, ale pomyślał, ze to chyba z góry atakujom. No i zerknął, i zobaczył taaaką potworę. -rozwiera szeroko ręce- Czarna taka, a straszna, a czarna, że hej. I straszna. I ta czarna zara się wwali przez dach do oczyszczalni, co tam żona moja Balbina pracowała, i w cholerę rozniosła wszystko, a potem wyszła i jeszcze zagryzła Płytkę i Nosacza, a Grubaska podniosła w górę i o ziemię pizła, wywłoka jedna. No to świadek siem przestraszył, ale potwora już poleciała, gdzieś kurna w dal. To tyle, Per Wysoki Sądzie.- kmieć kłania się ja aktor po występie i wycofuje do stojącej grupki.

Zmęczony prefekt nie ma ochoty zadawać mu żadnych pytań, ociera spocone czoło. Jezu Miłosierny, dopiero czwarta, dzisiaj jeszcze dwie sprawy, jak ja to wytrzymam... Jeśli następni świadkowie Pulchera będą prezentować sobą podobny poziom, to albo skonam na tym krześle, albo wezmę różdżkę i powybijam tę bandę do nogi.

- Następny świadek, cały czas powoda. Proszę.- zarządza, po czym z jęknięciem stwierdza, iż w jego kierunku zmierza, okutana mimo gorąca w watowaną spódnicę, wiejska baba o pokrytej liszajami twarzy. W ręku dzierży, Bóg jeden wie po co, długi, poskręcany kostur. Stukot kija o kamienną posadzkę przerywa ciszę na sali. Kobieta staje przed prefektem, wpatrując się weń uważnie.

- Jak brzmi imię świadka, i jakie stosunki łączą świadka ze stronami?- pyta słabym głosem urzędnik.

- Eee? Znaczy ja jest Balbina, żona tutaj obecnego Pawła, mojego menża.-

- Proszę opowiedzieć, co spotkało panią dwudziestego Aprilis w majątku Sylwiusza Oktawiusza Pulchera.-

- Ja, proszę Wysokiego Sądu, robiła wtedy przy destylarce, prawda, i ja nic nie słyszała, jak ta potwora przyleciała, i jak rozwalała, bo ja jest trochę przygłucha, prawda, od czasu, jak mię wahadło ode młyna w łeb pukło, ale wie ci ja od obecnego tutaj Pawła, mojego menża, że ona wleciała na pole i...-

- Proszę mówić tylko o faktach przez siebie zaobserwowanych, nie znanych z relacji.-

- Ale no ja właśnie o tym, prawda. Mój obecny tutaj monż Paweł mówił mię przecież, że ta potwora wleciała, prawda, i zniszczyła płot, i wóz, i twardorośli nałamała, prawda, i jego mało co nie ubiła... A co ja biedna bym bez niego zrobiła, prawda, przecie ja kobieta słaba - wieśniaczka załamuje rozpaczliwie ręce - ja bym pewno z głodu zdechła, a co by moje dziatki zrobiły, olaboga, ojezu...-

- Proszę do rzeczy!-

- No ja przecież o tym mówiła, Wysoki Sądzie! Co kobieta bez małżonka zrobi, jakby ona, prawda, ta potwora go ubiła wtedy, prawda, przecie ja bym dzieciom nie miała co do gęby włożyć, o sobie już nie wspominając, bo ja to sobie poradzem, prawda, w mojej rodzinie to wszyscy se radzom, prawda, my koloni od dziada pradziada i kobiety u nas twarde, życia nawykłe...-

- Dość!- rzuca zniecierpliwiony sędzia.- Proszę świadka o powrót na swoje miejsce.-

- Ale co, jakże to?!- rozdziera się baba.- Ale to niesprawiedliwość siem dzieje!! Przecie ja jeszcze o najważniejszym nie powiedziała, jak ta potwora...-

- Na miejsce!- ucina dyskusje sędzia i daje znak dwóm orkickim pretorianom, ci ruszają w stronę chłopki.

- Zostaw mnie, paskudo, sama pójdę- sprzeciwia się Balbina, ale małpoludy i tak łapią ją pod ramiona, po czym wywlekają do bocznej nawy, pomstującą wniebogłosy, na czym to świat stoi.

- Wysoki Sądzie, pozwolę sobie na protest! - wtrąca oburzony Sylwiusz Pulcher - to mój bardzo ważny świadek!-

- Proszę więc wnieść skargę do cesarza, pana prawo. Przyprowadził pan jeszcze kogoś?-

- Na pewno wniosę, to niedopuszczalne! Zaś co do innych, cóż... Zostaje jeszcze żołnierz strzegący folwarku.-

- Proszę więc.-

Na zwolnione dopiero co miejsce wychodzi wąsaty i brodaty, krępy jegomość w poznaczonym odciskami zbroi kubraku i wysokich, skorupowych butach. Zgodnie z prawem nie ma przy sobie broni, ale z całą swoją postawą daje wyraźnie do zrozumienia, że nic sobie nie robi z powagi urzędu, a już szczególnie z obecności uzbrojonej straży; mówiąc krótko- typowy krasnoludki najemnik.

- Jak brzmi imię świadka, i jakie stosunki łączą świadka ze stronami?-

- Nazywam się Buri Torsteinn i jestem dowódcą bucellarii szanownego pana Sylwiusza Oktawiusza Pulchera.-

- Proszę przedstawić sądowi fakty związane z wydarzeniami w majątku pana pracodawcy dwadzieścia dni temu.-

- Sprawa przedstawia, się, proszę Wysokiego Sądu następująco: dnia owego piłem z kolegami moimi, Gjafim i Hognim, w szynku u Bjorna Holmsteinna, szwagra mojego, i trochę już teges, w czubie mieliśmy, kiedy to się stało. No to właśnie piliśmy we czwórkę, bo jeszcze Bjorn sam się dołączył, aż tu nagle krzyk jakiś straszny od pola się rozległ, to zaraz popędziliśmy...-

- Moment.- przerywa sędzia.- To pan był w karczmie czy na folwarku?-

- W karczmie, ale ona zaraz obok stoi, na rozstajach; tam ją Bjorn postawił, coby wsiury z pola wracające napić się mogły. No to przybiegliśmy, po drodze mijając wiejących w popłochu niewolników, i ujrzeliśmy najpierw tego kretyna Pawełka, jak mordę drze i na coś ręką wskazuje, a potem dopiero, że zmora jakaś ogromna, smoliście czarna nad pastwiskiem przelatuje, skrzydłami machając. No to, jako, że łuki żeśmy zostawili w karczmie, to dokonaliśmy odwrotu na z góry upatrzone pozycje, to jest w zagajnik za ugorem, i tam w rowie przeczekaliśmy nalot. Nie, żebym stchórzył, o nie- krasnolud toczy groźnym wzrokiem po zebranej publiczności jakby sprawdzając, czy kto ośmieli się uczynić podobny zarzut.- Ino, że nierozsądnie by było na smoka, bo jeszcze wtedy nie znałem owego stworzenia natury, z gołymi pięściami szarżować.-

- A dlaczego nie wrócił pan po broń do szynku? Ponoć to niedaleko.- pyta rozbawiony sędzia

- Ano, ee, Wysoki Sądzie..- skonfundowany krasnolud drapie się po owłosionej łepetynie- Jakoś mi takowa strategia do głowy nie przyszła.-

- I co pan zobaczył z tego zagajnika?-

- No, tego, nic nie zobaczyłem, bo liście zasłaniały. Przecie wie sąd, jak żaglorost wygląda.-

- Czyli nie widział pan smomentu dokonywania zniszczeń?-

- Tak w sumie, to nie. Ale same zniszczenia widziałem, już potem.-

- Dziękuję, proszę wrócić na miejsce. Czy to wszyscy?-

- Tak.- mówi Pulcher.- Proszę Wysokiego Sądu, chciałbym...-

- Później, proszę przestrzegać procedury. Teraz zabiorą głos świadkowie strony przeciwnej.-

Naprzeciw prefekta występuje jeden z towarzyszących Mariuszowi Tercjuszowi orków, żołnierska tunika opina potężne mięśnie.

- Jak brzmi imię świadka, i jakie stosunki łączą świadka ze stronami?-

- Ja być Remus. Ja ork.- odrzeka małpolud dziwym, nieludzkim głosem.

- Co za ork? U kogo świadek służy-

- Ja ork.-

Urzędnik wznosi umęczone spojrzenie ku niebiosom, ogląda jednak tylko surowe, kamienne sklepienie. Boże, za jakie grzechy?!

- Służysz jemu?!- wskazuje na rycerza.

- Ja ork. Tak, jemu.-

- Co wiesz o wiwernie?-

- Której?-

- O wiwernie tego rycerza, na Cesarza!-

- A, o tej. Ona taka sprytna jest.-

- Co to znaczy „sprytna”?-

- No, sprytna.-

- Czyli co?!-

- No, lata se.-

Sędzia ukrywa twarz w dłoniach.

- Na miejsce.-

- A czemu? Ja wolny ork.-

Pretorianie bez rozkazu ruszają do świadka, tym razem jednak nie przejawiają takiej chęci do użycia siły- muskuły pocztowego budzą respekt nawet u nich. Kładą dłonie na rękojeściach mieczy, spoglądając pytająco na prefekta.

- Ja se mogę stać, gdzie chcę, i nikt mi nie może rozkazywać, bo ja teraz wolny. Tak mówi mój pan.- wyzwoleniec ogląda się na Flaviusa, ten jednak poleca stanowczo:

- Remus, do mnie!- Ork chwilę jeszcze zwleka, by dać wyraźnie do zrozumienia, że nie jest niewolnikiem i jeśli słucha, to tylko z szacunku, po czym wraca na miejsce. Żołnierze odprowadzają go wzrokiem, rozczarowani.

- Czy pozwany chciałby przedstawić jakichś jeszcze świadków?- pyta rozdrażniony sędzia. Mariusz zerka z obawą na drugiego orka, zapewne Romulusa.

- Może lepiej nie.-

- Czy pozwany chce ustosunkować się do zeznań świadków?-

- Ależ oczywiście, proszę Wysokiego Sądu!- pewnym głosem odpowiada Mariusz Tercjusz.- Jak na razie, powód nie udowodnił w ogóle, że to moja wiwerna wyrządziła te szkody! Dowiedzieliśmy się jedynie, iż jakaś „czarna i straszna” potwora zniszczyła płot i ugryzła pełzacza. Co więcej, wiemy to tylko od jednego świadka, kolona, albowiem jego żona nie zechciała wypowiedzieć się na temat, zaś krasnolud, jak sam zeznał, był podówczas kompletnie zalany i sam nie wiedział, co spostrzegł. A przecież, jak wszyscy wiedzą, testus unus testus nullus.-

- Jak to?! Przecież pół setki niewolników doskonale widziało...- oponuje skarżący

- ...ale niewolnik nie może być świadkiem, nieprawdaż?- z perfidnym uśmiechem dokańcza czarnoksiężnik- W takim razie, skoro nikt nie może poświadczyć obecności mej wiwerny w gospodarstwie powoda, chyba nie ma sensu dalej prowadzić postępowania?-

- O nie, Tercjusz, tak łatwo się nie wyłgasz!- czerwony ze wściekłości Pulcher wali laską o bazaltową kolumnę, aż sypią się iskry. Przemiana, jaka zaszła w tym beztroskim na pozór i eleganckim młodzieńcu dziwi nawet Agelatusa, który zawsze uważał się za znawcę ludzkim charakterów. Jeszcze niedawno uśmiechnięty, wesoły i pewien siebie, przerodził się w rozjuszonego pieniacza.- Wysoki Sądzie, chciałbym przedstawić na rozprawie orków pracujących na folwarku!-

- Zna pan prawo, to niemożliwe.- sprzeciwia się prefekt.

- Nie, nie jako świadków. Pragnę przeprowadzić dowód z rzeczy, w końcu niewolnik to res vocale. Niechaj więc rzecz przemówi!-

- Protestuję, Wysoki Sądzie! To próba obejścia prawa!-

- Przychylam się do protestu, zeznawać może jedynie świadek, świadectwo niewolnika nie ma żadnej wartości. Zgodzę się na przedstawienie dowodu z niewolnika, ale pod warunkiem, że nie wypowie ani słowa.- rzecze twardo sędzia.

- Skoro tak... Przyprowadźcie Donata!- nakazuje Sylwiusz swoim sługom. Ci opuszczają salę i po chwili wracają z półnagim orkiem. Agelatus już chce sprzeciwić się obrazie powagi sądu, gdy nagle pojmuje, czemu niewolnik przyszedł bez koszuli.


***


Albowiem przez cały korpus orka biegnie potworna, półksiężycowata, pulsująca blizna. Poszarpane, krwawe strupy zaczynają się na obojczyku, szpecą czarną, porośniętą rzadką sierścią skórę na piersi, zakręcają koło pępka i urywają na biodrze, podobne ślady widać na plecach. Głowa niewolnika przez chwilę musiała zniknąć całkowicie w paszczy potwora, który wszak porzucił zdobycz. Nie ulega wątpliwości- takie rany mogły zadać jedynie zakrzywione kły wiwerny albo nawet smoka, sądząc z rozstawu szczęk.

- To jest, proszę Wysokiego Sądu, robotnik z gospodarstwa, którego pokąsała wiwerna Mariusza Tercjusza. Nie trzeba żadnych słów, by oddać grozę sytuacji, by opisać okrucieństwo tej bestii! Czy ktokolwiek może mieć jeszcze wątpliwości, co zaszło wtedy na moim folwarku?!-

Przybrany na czarno rycerz wzrusza ramionami, on jeden pozostaje obojętny na okropny widok. Widział już gorsze rzeczy.

- Z całym szacunkiem, Wysoki Sądzie, ale to niczego nie dowodzi. - stwierdza zimno - Tego orka mogła pokąsać dowolna wiwerna, dostatecznie dużo ich lata po bezdrożach i pustkowiach Imperium, zarówno oswojonych, jak dzikich. Skąd pomysł, że to akurat moja?-

- Wysoki Sądzie, to już nie jest obrona, to jest bezczelność!- zaperza się Pulcher. - On jeden w tej okolicy posiada bojową wiwernę!-

- Bzdura, ledwie kilka mil ode mnie mieszkają dwaj inni lotmagowie. Dlaczego powód ich nie oskarżył?-

- Bo tylko twoje zwierzę uciekło wtedy i wróciło dopiero po trzech dniach! Wiem to od twego służącego, nie ośmielisz się zaprzeczyć!-

- Co nadal nie wyklucza możliwości, że to była dzika wiwerna lub smok, jak twierdzi krasnolud.-

- Smok?! Koło Urbi Draconis?! To może od razu czteroskrzydły demon, popuśćmy wodze fantazji!-

- Wysoki Sądzie, uznaje dalszą dyskusję z powodem za bezcelową.-

- Cisza. - nakazuje prefekt. - W rzeczy samej, nie można wykluczyć faktu, że to jednak nie wiwerna należąca do pozwanego wyrządziła szkody w majątku, wliczając poranienie niewolnika.-

- Ależ Wysoki Sądzie, podobna możliwość jest skrajnie nieprawdopodobna!-

- Ei incumbit probatio qui dicit, non qui negat.-

- Tuliuszu Sewerze Agelatusie, bądź pewien, że cesarz dowie się o wszystkim! To jawne naruszenie moich praw!- protestuje Pulcher i w pewnym sensie osiąga skutek. Jeżeli bowiem chciał rozsierdzić prefekta do granic, to właśnie mu się udało.

- Milcz, gówniarzu! Naucz się zwracać z szacunkiem do urzędników państwowych, albo wyrzucę cię z sali! I nie strasz mnie cesarzem, bo to za wysokie progi dla ciebie, smarkaczu! Spokój!-

Przestraszony nagłym wybuchem sędziego Sylwiusz Oktawiusz rzeczywiście milknie, orientuje się bowiem, iż w razie wydalenia go z sali niechybnie wygra Flavius. Zmienia więc taktykę, przemawia teraz spokojnie i ulegle.

- Upraszam o wybaczenie Wysokiego Sądu, zapomniałem się. Wzywam Boga na świadka...-

- Za późno, lista świadków zamknięta.- przerywa prefekt.

- ...że było moim celem obrażanie ani, w żadnym razie, grożenie komukolwiek.-

- Czy powód ma coś jeszcze na poparcie swoich twierdzeń, poza ranami na ciele niewolnika? Okoliczność, że to jakaś inny drapieżnik pokąsał tego niewolnika, choć mało prawdopodobna, nie da się jednak wykluczyć bez wyraźnego dowodu.-

- A takiego dowodu nie będzie, bo moja wiwerna nigdy nie skrzywdziła by nikogo, gdybym jej tego nie nakazał.- wtrąca pewnym głosem weteran, sędzia mierzy go złym wzrokiem.

- Mariuszu Tercjuszu, pamiętaj, że ja mogę zarządzić usunięcie z sali obu stron postępowania.- stwierdza, z wyraźnym naciskiem na „obu” - Więc jak będzie z tym dowodem?-

- Skoro takie jest żądanie Wysokiego Sądu, to mam pewien pomysł. - rzecze Pulcher – Najlepiej będzie porównać rozstaw ślady na ciele mojego orka z rozstawem szczęk wiwerny Flaviusa. Wiadomo bowiem nie od dzisiaj, i pozwany nie może zaprzeczy, że każde stworzenie posiada własny, unikalny wzór uzębienia, czym różni się od innych. Więc jeśli ślady nie będą pasować, będzie to oznaczać, iż roszczenie moje rzeczywiście jest niesłuszne i powinienem skrzydlatego winowajcy szukać raczej gdzieś na pustkowiach; jeżeli jednak stwierdzimy zgodność, sprawa stanie się oczywista!- Spogląda triumfująco na zaniepokojonego rycerza.

- Niby jak chcesz to przeprowadzić?- nie rozumie Mariusz.

- Och, to proste, przecież Czarny Legion stacjonuje jak zwykle, pod stolicą? I na pewno jest tam twoja wiwerna? To ją tu przyprowadź.-

- Nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł...- waha się czarnoksiężnik, ale przerywa mu sędzia.

- Rzeczywiście, to powinno rozstrzygnąć wątpliwości. Dokonamy oględzin na miejscu.-

- Ale... kto miałby je przeprowadzić? Ja, oczywiście, znam się na tym, ale chyba moje świadectwo...-

- Od czego mamy medyka sądowego? Dominik Laurencjusz Nazyka wie wszystko różnych o rodzajach ran, te od ukąszeń z pewnością nie są mu obce. Ruszaj!-


***


Z hukiem otwierają się ciężkie wrota, zebrani w hali kieruje zaciekawione spojrzenia ku wejściu. Przez otwór wpadają do mrocznego wnętrza promienie światła, drobiny kurzu tańczą w powietrzu. Wtem potężny, niesamowitego kształtu cień zasłania słońce- oto wiwerna wchodzi do środka.

Potwór jest ogromny, nawet jak na swój gatunek. Grube, wężowate cielsko pokrywają czarne jak węgiel, błyszczące łuski. Gigantyczne błoniaste skrzydła, nawet zwinięte, zajmują całą szerokość głównej nawy, masywny ogon nie mieści się w środku, wystaje na zewnątrz. Nie sposób wyróżnić głowy czy korpusu, jedyne na przedzie błyska stożkowatymi zębami paskudna, bezoka paszcza. Bestia miota się niespokojnie, ociekający jakąś obrzydliwą mazią niby-łeb na długiej niby-szyi co chwila zagłębia się w przestrzenie między kolumnami, jak gdyby usiłując przypatrzeć się ludziom z bliska. Ale ludzie usuwają się pod ściany, ludożerca budzi prymitywny, zwierzęcy strach. Kilka kobiet mdleje, dzieci płaczą, jakiś starzec łapie się za serce... Nawet prefekt oblewa się zimnym potem, w miarę jak potwór zbliża się ku niemu, coraz bardziej wątpi, azali sprowadzenie go tutaj było takim dobrym pomysłem. Boże, jak ta istota widzi, skoro nie ma oczu?!

Bestia w końcu przystaje przed szpalerem pretorianów. Bezoki niby-łeb zawisa tuż przed twarzą Sylwiusza Oktawiusza, ten cofa się przerażony, jednak plecy natrafiają na zimny kamień kolumny, plama moczu szpeci złotą tunikę.

- Spokój, Nox! - rozkazuje twardo Mariusz Tercjusz, wiwerna zostawia młodzieńca; wyprostowuje szyję na niemal całą wysokość bazyliki, po czym z jej gardła dobywa się przenikliwy, ogłuszający wrzask.

- Spokój, powiedziałem!!- rycerz pokazuje stworzeniu różdżkę, to kuli się przestraszone. - Macie, co chcieliście. Co teraz Wysoki Sąd zamierza uczynić?-

Prefektowi dzwoni jeszcze w uszach, dopiero po chwili orientuje się, że Flavius mówi do niego.

- Teraz... teraz chyba dokonamy porównania... Gdzie jest medyk, był tu przed chwilą?-

- Tutaj jestem, Wysoki Sądzie- dobiega głos za kolumny.

- Więc proszę wyjść i czynić swą powinność.-

Mały, pulchny staruszek w fioletowej todze nekromanty, aczkolwiek niechętnie, postukując laską opuszcza bezpieczne schronienie i staje koło rycerza, trzymając się jednak jak najdalej od miotającej się wciąż potwory.

- I niby na co biegły czeka?- sędzia odzyskuje pewność siebie. W końcu to nie pierwsza wiwerna, jaką widzi w życiu, no, może pierwsza z tak bliska.

- Tak jakby... eee... do porównania muszę mieć obydwoje. Zwierzę i niewolnika.-

Pretorianie bezlitośnie wywlekają z bocznej nawy stawiającego opór, poranionego orka. Na jego widok bestia wrzeszczy przeciągle, jak gdyby rozpoznała niedoszłą ofiarę.

- Proszę dokonać porównania.- nakazuje sędzia.

- Najprościej będzie chyba przyłożyć po prostu zęby do śladów.- proponuje niepewnie nekromanta.

- Niech więc biegły to uczyni.-

Strażnicy wyprowadzają niewolnika na środek. Nieszczęśnik najwidoczniej chce uciec, ale mocny uścisk żołnierza trzyma go w miejscu. Flavius tłumaczy coś wiwernie przyciszonym głosem, powtarzając po kilka razy słowa. Ta rozwiera paszczę, ukazując obrzydliwe, krwawoczerwone gardło, smród zgniłego mięsa poraża węch, obecni zatykają nosy. Bestia nachyla się nad zmartwiałym ze strachu orkiem po czym przykłada zęby do poszarpanych blizn. Głowa małpoluda znika w paszczy.

Stary nekromanta, pokonując strach, podchodzi do groteskowej pary; przygląda się uważnie śladom.

- Nie jestem jeszcze pewien... ale widzą mi się podobne...-

- Podobne czy identyczne? To ważne.- poucza go prefekt. Flavius i Pulcher czekają z napięciem na werdykt.

- Chyba... zaraz...- Medyk, przezwyciężając wstręt, przybliża twarz do miejsca, gdzie kły stykają się z ciałem.- Jestem prawie pewien, że...-

Ork krzyczy i próbuje się wyrwać, głowa obija się we wnętrzu paszczy stwora. Wiwerna nie wytrzymuje- zaciska kły, dokańczając swe dzieło, po czym połyka urwany zezwłok.

Rozpętuje się piekło.

Następny ginie sądowy nekromanta, przegryziony na pół, jeden z pretorianów rzuca się na potwora z mieczem- potężny cios ogona rzuca go o ścianę, pozostali żołnierze nie popisują się taką odwagą- haniebnie podają tyły, przeciskając się do wyjścia wśród spanikowanego tłumu. Przerażeni widzowie uciekają, tratując się wzajemnie i przewracając z wrzaskiem kramy, echo zwielokrotnia krzyki. Po niedługiej chwili bazylika pustoszeje.

Sylwiusz Oktawiusz najwyraźniej usiłuje sklecić jakieś zaklęcie, na co wiwerna spokojnie odgryza mu rękę razem z różdżką. Prefekt szuka własnej laski- niestety, trzymający ja niewolnik uciekł już, rozbita szyba wskazuje, iż nie tracił czasu na otwieranie okna. Morda potwora zbliża się do twarzy sędziego, zdaje mu się, że mógłby policzyć wszystkie zakrzywione zęby stwora.

- Nie, Nox!!!- krzyczy czarny rycerz, bestia zatrzymuje się z wahaniem.

Agelatus z trudem dobywa głos ze ściśniętego gardła.

- Mmmarriuszu Terrcjusszu, zzabierz ode mnie tę istotę!-

- Sam jesteś sobie winny, Tuliuszu Agelatusie! Nie słuchałeś moich ostrzeżeń, to masz swoje oględziny!-

- O czym ty mówisz?! Każ temu czemuś odejść!-

Pysk wiwerny wisi zaraz naprzeciw twarzy prefekta, obrzydliwy śluz skapuje na purpurową togę. W budynku panuje cisza, słychać tylko, jak gruchnięty w żołądek pretorianin wymiotuje gdzieś w kącie.

- Ależ gdzie problem, Wysoki Sądzie?- szatański błysk pojawia się w oku czarnoksiężnika.- Przecież sprawa toczy się dalej, nieprawdaż?-

- Że co?-

- Dokonano oględzin, i nekromanta stwierdził, iż ślady na ciele orka są podobne, ale jednak różne od wzoru uzębienia mojego Noxa.-

Wiwerna usłyszawszy swe imię wydaje przeciągły skrzek, prefekt czuje, jak włosy na głowie stają mu dęba.

- Ale..-

- A to, że niewolnik powoda sprowokował i rozwścieczył mego podopiecznego, to przecież nie moja wina, prawda, Wysoki Sądzie?- z udawanym szacunkiem pyta Flavius. - Chyba, że Sylwiusz Oktawiusz zechce wnieść protest.- patrzy na leżącego na bazaltowej posadzce, daremnie usiłującego zatamować krwotok Pulchera. Złota tunika, poplamiona krwią i moczem wygląda teraz obrzydliwie, twarz młodzieńca wykrzywia grymas bólu i przerażenia. Napotykając wzrok rycerza, patrycjusz cofa się rakiem pod ścianę. Nie wnosi protestu.

- Ddobrze.- sędzia usilnie stara się oddalić głowę od potwornej, pełnej ostrych jak szpikulce zębów paszczy.- Ppowieddzmy, że przyznam ci rację. A tteraz zabierz to coś! Proszę!- dodaje błagalnie.

- Nie tak szybko. Czy to ja mam pouczać Wysoki Sąd o kolejach postępowania? Proces musi kończyć się wyrokiem. Rzecz jasna, do głowy by mi nawet ne przyszło wpływać na decyzje sądu, prawda, Nox?- zapewnia szyderczo czarnoksiężnik, wiwerna, jakby na zaprzeczenie jego słów, kłapie paszczą tuż przed twarzą prefekta.

- Ach... Znaczy.... Wwydaję wyrok w imieniu Nieśśmiemiertelnego Cesarza.... Oddadalam powództwo Sylwiusza Oktatawiusza Pulchera przeeciw...-

Potwór z okropnym gulgotaniem przełyka ślinę.

-... Mmariuszowi Tercjuszowi... bez zwrootu kosztów....- z rozpaczliwym pośpiechem sędzia skreśla kilka słów na kartce, przybija pieczęć.

- Dziękuję, Wysoki Sądzie, szczęśliwym, iż sprawiedliwość zatriumfowała – komentuje prawie że wesoło Flavius, chowając papier - Żegnajcie, dostojni panowie, żałuje, że nie mogę zostać dłużej, ale obowiązki obrońcy ojczyzny wzywają. Do mnie, Nox!- wiwerna przestaje się interesować prefektem, skręcajac potężne cielsko podąża za swym panem.

Ten zaś, gładząc ją czule po bezokim łbie, wychodzi ku blaskowi dnia, na kolorowe, gwarne i pełne ludzi Forum Magnum.

I nie ogląda się za siebie.




KONIEC