Deja vu
„Deja vu”
Dzień był pochmurny. Aura idealnie wpisała się w nastrój, który towarzyszył bliskim i znajomym żegnającym Melanie. Wśród płaczu i modlitw za jej duszę, Smith ujrzał nieznajomego mężczyznę, który nie wiedzieć czemu zwrócił jego uwagę. Przez krótki okres czasu wpatrywał się w błękit oczu mężczyzny. Chwilę potem na twarzy obserwowanego dało się zauważyć niemałe zmieszanie. Smith odwrócił się jednak, bo właśnie ostatnie szypy piasku opadały na miękki grunt skrywający trumnę z ciałem jego ukochanej żony.
***
A więc twierdzi pan, że zobaczył pan swoją zmarłą przed dwoma laty żonę? I że to ona jest wszystkiemu winna? Cóż za brednie. Wydaje mi się, że ma pan schizofrenię. Potwierdzenie pańskiej złej kondycji psychicznej przez biegłych psychiatrów będzie równoznaczne z uznaniem pana za osobę niebezpieczną dla otoczenia...
***
Przebudził się. Usiadł na łóżku, przetarł oczy i od niechcenia, ciężkim krokiem podszedł do lustra. – Jak ja wyglądam? – Parsknął, wlepiając przeszywający wzrok w pomarszczoną już wiekiem cerę. – Niedobrze – po krótkiej chwili odpowiedział sobie nieco bardziej stonowanym głosem, nie znajdując nowych zmarszczek na czole. Mężczyzna odkręcił kurek, z kranu poleciała letnia woda. Przystawiając szczelnie złączone dłonie nabrał jej, po czym obmył twarz. Jeszcze raz spojrzał w lustro, jakby żywił nadzieję, że eliksir młodości o uderzającym zapachu chloru cudownie zatrzyma bieg czasu. Niestety, życie to nie bajka.
Tego ranka na podwórku dały znać o sobie ziąb i chłód. Deszcz dudnił o rynny i parapety, strumień światła z latarni rozlewał się gdzieś na chodnikach w jasną, rozmytą plamę. Księżyc jeszcze nie zdążył schować się za chmurami i gdyby nie jego jasna poświata, która nadawała nieco życia szarej, późnojesiennej rzeczywistości, można by śmiało rzec, że jest się bohaterem starego filmu pozbawionego kolorów. Panował półmrok.
Mężczyzna uznał za stosowne nieco rozjaśnić pomieszczenie. Jednym pstryknięciem kontaktu sprawił, że mieszkanie nabrało nowego wyrazu, stało się bardziej przytulne. Teraz dopiero mógł zaparzyć sobie mocnej, czarnej kawy. Gdy czajnik zaczął głośnym gwizdaniem informować o wypełnionym zadaniu, mężczyzna wsypał do kubka trzy czubate łyżeczki czarnego, aromatycznego proszku. Następnie zalał go wodą, co sprawiło, że pomieszczenie wypełniło się pobudzającym zapachem gorzkiego, wonnego napoju.
Pan Smith, bo takie mężczyzna nosił nazwisko, był człowiekiem niezwykle zapracowanym, posiadającym stały, niezmienny od paru lat plan dnia. Nie było w nim przewidzianego czasu na jakiekolwiek innowacje, wszystko było dopięte na ostatni guzik i ściśle umiejscowione w czasie. Od lat mężczyzna żył tym samym rytmem. Tego dnia miało jednak się coś zmienić.
Smith właśnie usadowił się wygodnie w fotelu ze swoją kawą, kiedy usłyszał ciche pukanie. Zaniepokojony zmarszczył brwi, wstał niechętnie od stołu i powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. – Kto tam? – spytał grzecznie. Cisza. Nikt nie odpowiedział. Mężczyzna z wolna otworzył drzwi i spostrzegł kopertę. Biała, lekko zmoczona, leżała na wycieraczce. Rozejrzał się dookoła – nikogo nie było w pobliżu. Smith pochylił się i delikatnie pochwycił znalezisko. Przyjrzał się mu – na kopercie nie było nadawcy ani stempla pocztowego. Niezwykle zdziwiony, pospieszył z kopertą do pokoju. Otworzył ją i nie zwlekając wyjął liścik złożony na pół, po czym zgłębił jego treść:
„Ty będziesz następny.”
Brutus
W tym momencie osłupiał. Właściwie ciężko stwierdzić, czy to przerażenie, czy też pusta ciekawość i enigmatyczność tajemniczej korespondencji odebrały mu głos. Mężczyzna mimowolnie opadł na fotel i przez długi okres czasu nie miał pojęcia, co się z nim właściwie dzieje. Niesłabnący od czasu zaparzenia aromat kawy, zdał się jeszcze mocniejszym dla nozdrzy na wpół przytomnego człowieka. Jednak po chwili letargu Smith całkowicie się przebudził. Prawdopodobnie rutyna nie dała za wygraną i podniosła mężczyznę na nogi. Ten spojrzał na zegarek i zniesmaczony ogromną stratą czasu zapomniał niemalże o całym zajściu, przebrał się pospiesznie w garnitur i pobiegł w kierunku przystanku autobusowego, zatrzaskując za sobą drzwi.
***
Dniało. Na pustych przed godziną ulicach pojawiły się sylwetki ludzi podążających w różnych kierunkach. Jedni spieszyli na poranne zakupy, jedni bezpośrednio do pracy, zaś inni, podobnie jak Smith, na przystanek autobusowy. Mężczyzna w ostatniej chwili znalazł się na miejscu. Wsiadł do pojazdu. Jego uwagę przyciągnęło coś znajdującego się za oknem. Niestety, nie zdążył się przypatrzeć tajemniczemu obrazkowi. W tej chwili autobus odjechał, a Smith pogrążył się w myślach.
***
Autobus stanął na przystanku. Londyn Centralny. To tutaj znajdowało się biuro naszego bohatera. Mężczyzna był nieźle zarabiającym biznesmenem, posiadającym liczne akcje na giełdzie i własne, dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Smith wysiadł z autobusu, zadowolony, że udało mu się zniwelować wszelkie straty czasowe, które spowodował nieoczekiwany list. Być może martwił się nieco jego treścią, ale głębokie rozważania podczas podróży autobusem uwolniły go od wszelkich rozterek i przygniatającej jak głaz niepewności. Smith obrócił wszystko w głupi żart, który mógł się przytrafić równie dobrze każdemu. Więc, odrzuciwszy ciążące na umyśle kajdany, postanowił nie zaprzątać sobie więcej głowy dziwnym zajściem z poranka i pewnym krokiem pomaszerował w kierunku biura.
***
Być może nic nie przeszkodziłoby udziałowcowi w dotrzymaniu złożonych sobie w duchu obietnic, gdyby nie fakt, że pomiędzy smugami na zabrudzonych od deszczu okiennicach ujrzał coś, co znów przykuło jego uwagę. Na twarzy zazwyczaj wyważonego mężczyzny pojawiły się gniewne rysy, spochmurniał i przez cały dzień nie potrafił się pozbierać.
***
Wieczór nastał dla Smitha szybciej niż zwykle. Niebo szybciej niż zazwyczaj pociemniało, a księżyc przed czasem zawisł na granatowym sklepieniu. Smith wracał autobusem. Przez całą drogę do domu prowadził zaciętą polemikę z własnymi myślami. Był wykończony jak nigdy. Najpierw dziwna korespondencja napisana przez anonimową osobę, później ten człowiek, którego dostrzegł aż dwa razy w zupełnie innych miejscach i który zdawał się go śledzić – wszystko to przyprawiało biznesmena o ból głowy i dreszcze. Teraz już nie mógł tak, ot wmówić sobie, że list z pogróżkami to tylko głupie żarty, że mężczyzna w czarnym garniturze, czarnych spodniach i czarnej czapce to tylko przywidzenie, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego – Być może powinienem wszystko zgłosić na policję? Hmm… Tylko jak to zebrać do kupy… Jak się upewnić, że sprawa jest warta zachodu? – rozmyślania Smitha przerwał postój autobusu. Wszyscy pasażerowie opuścili pojazd i udali się do swoich domostw. Smith myślami już tam był. Marzył tylko o spokojnym, długim śnie.
Kiedy wchodził w zaułek na obrzeżach miasta, ogarnął go cień rzucany przez podrapane i pomalowane graffiti wysokie ściany kamienic. Była to jedna z mroczniejszych dzielnic i niestety jedyny skrót prowadzący do domu biznesmena. Los chciał, że spotkał na swojej drodze bandę chuliganów. Szczęśliwie wszystko zakończyło się na utarczkach słownych i mężczyzna ruszył dalej, czując się jednak bardziej nieswojo, niż miało to miejsce jeszcze parę minut wcześniej, przed niefortunnym spotkaniem. Kiedy już opuścił dzielnicę oderwaną zupełnie od realiów życia w londyńskiej metropolii, szedł chodnikiem, raz po raz wdeptując w kałuże, których było natenczas pod dostatkiem. Co pewien czas przystawał, by móc podziwiać pięknie załamujące się na zwierciadle wody światła latarni.
Idąc z głową w chmurach wpadł na przechodnia. Przeprosił uprzejmie i z największym poczuciem winy podniósł poszkodowanego. Wtedy oniemiał. Na pierwszy rzut oka rozpoznał rzezimieszka, który burzył jego spokój przez ostatnich kilka godzin. Jednak po chwili doznał szoku nieporównywalnie większego. Wpatrując się z bliska w znajomy mu skądś błękit oczu osobnika, rozpoznał w nim kogoś znajomego, kogoś, kogo mógł spotkać w przelocie, czy może nawet znać bliżej. Nie mógł sobie jednak uzmysłowić, kim mogła być ta bliska mu postać. Zdenerwowanie, które zaistniało w pierwszej chwili przeszło w podekscytowanie, a kiedy tajemniczy szpieg zdjął czapkę, oczom Smitha ukazał się niezwykły obraz. W stroju mężczyzny ukrywała się jego żona. Ta sama, którą żegnał przed dwoma laty ze łzami w oczach, która miała zginąć w wypadku samochodowym podczas służbowego wyjazdu. Wszystkie te obrazy przeleciały przed oczami Smitha, wszystko zaczęło się łączyć w spójną całość. Ostatnie nurtujące kwestie – listu z pogróżkami i szpiegowania – zostały dobitnie wyjaśniona przez samą Melanie, która wyciągnęła skrywany za plecami nóż i raniła poważnie Smitha. Bez słowa, z niezwykłym, nieskrywanym cynizmem powtórzyła czynność jeszcze dwa razy. Widząc w oddali światła reflektorów, włożyła nóż w rękę nieprzytomnemu mężczyźnie, potem zdjęła białą rękawiczkę i pospiesznie skryła się w mrokach przylegającej dzielnicy ze slumsami. Przejeżdżający kierowca wezwał pomoc i po kilku minutach Smith znalazł się na oddziale intensywnej terapii, a potem przewieziono go do szpitala dla obłąkanych.
***
Mężczyzna przeżył. Pozostał sam na sam ze swoją prawdą i z pytaniem, co pokierowało postępowaniem Melanie – czy była to wizja otrzymania wysokiego spadku i chęć zatuszowania morderstwa? To pozostanie zagadką.
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -