Opowieści z Wiecznego Lasu (część I)

Stanley
30.09.2017 21:09·~ 14 min. czytania

Jaskinia

       Na balkonie krzyczał ptak. Jego głos wyrwał Niko ze snu. Leniwie usiadł w swym łożu. Powoli opuścił bose nogi na posadzkę, była zimna, jak zwykle. Wstał, ptak czekał i ciekawie przypatrywał się Niko, przechylając łepek w geście oczekiwania. Mieli przecież umowę. Niko podszedł do drewnianego stołu, o nogach zdobionych ornamentami w kształcie liści. Wziął z niego kromkę wczorajszego chleba, urwał w niej połowę i rzucił ptaku. Ten szybko pochwycił go w dziób i odleciał, rzuciwszy jeszcze raz okiem na Niko, jakby chciał powiedzieć „jutro też cię obudzę".

    Niko założył swoje skórzane buty, wybrał z szafy lnianą koszulę i brązowe spodnie. Wszystkie spodnie, które sobie uszył, obowiązkowo musiały być luźne, nie cierpiał i źle się czuł, kiedy miał na sobie ubranie krępujące ruchy. Wyszedł z komnaty korytarzem w prawo, idąc po czerwonym dywanie w stronę schodów. Każdego dnia mijał w tym miejscu obrazy przedstawiające postacie królów, jednak do tej pory nie zdołał ustalić, kim jest którykolwiek z nich. W księgach w bibliotece, którą starał się odwiedzać każdego dnia, nie spotkał jeszcze kogokolwiek podobnego do nich.

     Dotarł do drzwi, ciężkich, dębowych, z finezyjnie zdobioną klamką przedstawiającą smoka, pociągnął je do siebie. Ustąpiły ze skrzypieniem starych zawiasów. „Koniecznie będę je musiał jak najszybciej naoliwić" - pomyślał. Zszedł na parter 3 piętra w dół, do głównego holu. To przestronne pomieszczenie, wysokie na 20 łokci, z dwoma szeregami białych kolumn, było największym pomieszczeniem w Zamku. Jego obute stopy za każdym krokiem udeżały w posadzkę, wyłożoną kwadratowymi kafelkami naprzemiennie w kolorze beżu i czerni. Rytmiczne dźwięki odbiwszy się zwielokrotnionym echem, przerywały zalegającą ciszę. Lira oczywiście już zdążyła go usłyszeć. Przybiegła i zaczęła iść koło niego, wiedziała, że kieruje się do kuchni.

    - Co kocie, liczysz na darmową przekąskę? - zapytał ją - Powinnaś na coś zapolować, bo niedługo wyjdziesz z wprawy.

    Spojrzenie Liry mówiło, że zdaje sobie z tego sprawę, ale dziś wolałaby jednak nie polować, a jedynie potowarzyszyć Niko w kuchni.

    - Dobrze, widzę, że jesteś zmęczona, pewnie znowu całą noc spędziłaś na pilnowaniu murów. Dam ci coś.

     Otworzył drzwi kuchni, bałagan tu panujący nie zaskoczył go. W końcu sam go wczoraj zostawił. Nie umył po wczorajszej kolacji ani garnka, ani talerzy.

     - Wybacz Liro, wczoraj byłem poza Zamkiem i wróciłem tak zmęczony, że ledwie miałem siły zjeść i dotrzeć do sypialni. Dziś posprzątam. - obiecał.

     Kot nie wydała się przejawiać zainteresowania terminami porządków. Wskoczył na drewniany blat kuchenny i zaczął węszyć. Lira była średniej wielkości kotem o beżowej sierści, wściekle niebieskich oczach i wyjątkowo długim ogonie. Niko pogłaskał ją po grzebiecie, ta się wyprężyła, zeskoczyła ze stołu, podbiegła do małych drewnianych drzwi i spróbowała otworzyć je łapą, zahaczywszy pazurami o wystający fragment, drzwiczki lekko drgnęły, ale nie otworzyły się. Lira miała za mało siły.

     -Tam nie, ty spryciulo. To dziczyzna, którą upolowaliśmy w zeszłym tygodniu, jeszcze się wędzi. Trzeba będzie na nią poczekać.

     Dotknął pieca, był jeszcze ciepły, wczoraj dołożył dużo opału, by rano jeszcze się w nim tliło. Otworzył klapkę, wrzucił kilka szczapek drwa i jedno większe, podmuchał mocno, by rozniecić żar, poczuł na policzku przyjemne ciepło. Podszedł do przeciwległego kąta i otworzył klapę w podłodze, zszedł 2 metry w dół do małego, ciemnego pomieszczenia. Po omacku znalazł garnek i stawając na palcach wystawił go na zewnątrz. Gdy wyszedł po drabinie, kocica już dobierała się do bigosu. Podniósł garnek i pogroził jej palcem.

     - Liro, poczekaj, cieplejsze będzie lepsze.

     To powiedziawszy podszedł do pieca, i drewnianą łyżką przełożył część bigosu do mniejszego garnka, który postawił na ogniu. Usiadł na ławie, Lira niemal natychmiast skorzystała z okazji i wskoczyła mu na kolana.

     - Gdzie dziś pojedziemy Liro - zapytał, drapiąc ją za uchem - Może nad Biały Staw, dawno tam nie byliśmy, chętnie bym popływał. Tobie też by to się przydało - powiedział ze śmiechem. - Albo na Skałę Obserwatora. Popatrzylibyśmy sobie na nasz piękny las, moglibyśmy zostać do wieczora, i popatrzeć na zachód słońca. - Kotka spojrzała na niego. - Spokojnie, żartuję, wrócilibyśmy przed zachodem. - Wiedział, że zostawanie poza Zamkiem w nocy było bardzo niebezpieczne, nie chciał tego próbować. Po chwili milczenia dodał - Możemy też się udać do Zbójeckiej Jaskini i zbadać tę lewą odnogę, której nie zdążyliśmy sprawdzić ostatnim razem.

     Niko nie wiedział, jak nazywają się te wszystkie miejsca. Wśród wielu map, jakie znajdowały się w bibliotece, żadna nie przedstawiała okolic Zamku. To mu jednak nie przeszkadzało. Lubił nadawać swoje własne nazwy miejscom, które odkrył w Lesie.

     Z zadumania wyrwała go Lira, poczuła zapach gorącego bigosu i zeskoczyła z jego kolan, podchodząc z zainteresowaniem do pieca. Niko zestawił garnek, używając do tego kawałka szmatki. Wyjął kilka większych kawałków mięsa, położył na małym talerzyku i podał Lirze. Resztę włożył sobie na talerz, wyjął z pojemnika chleb i zaczął jeść. Bigos okazał się odpowiednio ciepły i pyszny, jednak chleb był lekko czerstwy. „Będę musiał upiec dziś kolejne bochenki." - pomyślał. Nie był z tego faktu zadowolony, kończyła się mąka, a to oznaczało, że znowu będzie musiał mielić ziarno.

     Po skończonym posiłku umył po sobie i kocie, używając do tego wody w beczki. Wyszedł na główny hol i skierował się po szerokich schodach na pierwsze piętro - do biblioteki. Było to przestronne pomieszczenie o 34 rzędach regałów, wysokich na 12 stóp. Panował tu półmrok, przez okna padało niewiele światła, a nigdy nie odważył się wejść tu choćby z lampą oliwną, nie mówiąc już o świecy. Od niedawna sprzątał to pomieszczenie bardzo skrupulatnie. Konkretnie od czasu, gdy przeczytał w jednej z książek słowa pewnego mędrca, który twierdził, że to, jak traktujemy księgi, świadczy o tym, jakimi jesteśmy ludźmi. Pamiętał, jak się wtedy zawstydził, bo wiele z regałów oplatały pajęczyny. Do tamtej pory korzystał tylko z jednego regału, gdzie były woluminy typowo praktyczne, opisujące na przykład metodę zasiewu zboża, czy sposób wędzenia mięsa. Obiecał sobie wtedy żarliwie, że każdego miesiąca przeczyta jedną, losowo wybraną książkę z innego regału. Obecnie czytał „Opowieść o Hozjuszu - odkrywcy krajów Zamorza".

     Biblioteka pachniała starymi książkami i był to zapach, który Niko bardzo lubił. Nie wynosił stąd książek. Siadał przy biurku przy oknie, gdzie padało najwięcej światła i zagłębiał się w lekturę. Usiadł więc teraz i zaczął czytać, choć bardzo go kusiło, żeby już wyjechać z Zamku na przejażdżkę. Słowo się jednak rzekło. Do końca miesiąca brakowało jedynie kilku dni, a on był ledwo co za połową książki. Nie dlatego, żeby lektura go nie interesowała, jednak ostatni czas przepełniony był bardzo intensywną pracą. Był Plirsitarin - miesiąc Pełnych Pól, a to oznaczało ciężką harówkę przy żniwach. Zwłaszcza że do dyspozycji miał tylko nóż. Miecz nie nadawał się do tego, a jedyną kosę złamał podczas zeszłorocznych żniw, gdy uderzył w niewidoczny kamień. „Przeczytam 40 stron i jadę" - powiedział do siebie w duchu.

     Skończywszy lekturę spostrzegł, że nie ma przy nim Liry. „Może w końcu udała się na polowanie"- pomyślał. Wyszedł z biblioteki drugim wyjściem, krętymi, wąskimi schodami, prowadzącymi wprost do głównego holu, a następnie do dużych, spiżowych drzwi. Ilekroć do nich podchodził, poświęcał dłuższą chwilę, na przyglądanie się im. Podziwiał warsztat artysty, który je stworzył. Żłobione obrazy przedstawiały sceny rozmaitych bitew. Na jednym z nich rozpoznał swój zamek, oblegany przez nieznanych żołnierzy, szturmujących Główną Bramę - szturm jak widać się nie udał. Ilość detali i dokładność przedstawienie wprawiały Niko w osłupienie. Drzwi były ciężkie, ważyły, jak oceniał niko, 2000 funtów. Pociągnął za mosiężną, zimną klamkę w kształcie koła, zaparł się nogą o drugie skrzydło i pociągnął. Prawa strona wrót niemal bezgłośnie się poruszyła. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Niko poczuł na twarzy powiew wiatru. Jego oczom ukazał się przestronny, brukowany korytarz, w którym z łatwością zmieściłyby się obok siebie dwa wozy, korytarz ten kończył się kratą, natomiast ciężkie, drewniane, okute żelazem wrota zamku były otwarte. Niko nigdy ich nie zamykał, uważając, że sama krata zapewni mu bezpieczeństwo. Mniej więcej pośrodku między spiżowymi wrotami a kratą, w ścianie korytarza, znajdował się duży portal. Było to wejście do stajni. Niko wszedł do niej, dwa znajdujące się tu konie podniosły głowy.

     - Koral, dzisiaj ty jedziesz na przejażdżkę, a ty Nino będziesz musiała poczekać do jutra.

      Kara klacz wabiąca się Koral zarżała, słysząc swoje imię. Niko podniósł oparty o ścianę miecz, osiodłał konia i wprawnym, wielokrotnie powtarzanym ruchem wskoczył na siodło, przytroczywszy przedtem do boku siodła swój oręż. Wyjechał ze stajni w korytarz prowadzący do kraty. Podkute nogi wierzchowca załomotały metalicznie po bruku, dźwięk odbijał się potężnym echem od ścian. Podjechał do kraty, zeskoczył z konia i podszedł do korby. Z dużym trudem zaczął nią obracać. - „Kiedyś tak zardzewieje, że nie będę w stanie jej podnieść i będę u uwięziony" - pomyślał. Krata jednak powoli, ale systematycznie zaczęła podnosić się do góry. Uzyskawszy przejazd wysokość około 10 stóp, Niko przeprowadził konia na zewnątrz. Następnie podniósł leżący tu kłębek cienkiej włóczki i przeciągną go przez bramę wjazdową na wysokości kolan. Zawsze postępował w ten sposób, na wypadek, gdyby ktoś, lub coś dostało się do zamku podczas jego nieobecności. Wolał wiedzieć o tym wcześniej.

      Jego oczom ukazał się widok, który tak lubił. Zamek znajdował się na stromym, skalistym wzniesieniu, wysokim na 100 stóp. Jedyna możliwa droga doń prowadząca wiodła przez szeroki na 4 wozy, brukowany nasyp. Często zastanawiał się, ile lat musiano poświęcić, aby go zrobić. Dalej, dookoła zamku znajdował się okrąg łąk, w jednym miejscu naznaczony małym kawałkiem żółtości - to ściernisko, pozostałe po pszenicy, którą ścinał w ostatnim czasie. Jeszcze dalej, 200 stóp od podnóża góry znajdował się Las - taką nazwę mu nadał. Gęsty i nieprzenikniony bór, ciągnący się aż po horyzont w każdym kierunku. Gdzieniegdzie były widoczne łaty terenu, niezajęte przez drzewa. Od wschodu, aż po zachód biegła szczelina w koronach drzew. Niko wiedział, że jest tam rzeka. Na północ, czyli w kierunku, gdzie wychodziła główna brama, około 4 godzin jazdy konnej, widać było wysokie, samotne skały. Wschodni z kolei horyzont tonął w gęstej mgle. Niko nigdy nie udało się tam dotrzeć, było zbyt daleko na jeden dzień drogi.

      Już miał ruszać, gdy spostrzegł coś małego, biegnącego korytarzem wjazdowym. To Lira usłyszawszy zapewne tętent konia po bruku, domyśliła się, że jej pan wyrusza na przejażdżkę. Kondycyjnie Lira była wybitny przedstawicielem swojego gatunku, była więc w stanie nadążyć za Koral. Często więc towarzyszyła Niko w jego wyprawach, to na własnych łapach, to za jego pazuchą, na koniu.

     Zjechali po nasypie, na główny trakt, kierując się w stronę Lasu. U podnóża góry znajdował się duży otoczony murem ogród. Niegdyś był on zadbany, teraz jednak nie było komu go pielęgnować. Zarósł więc rozmaitym zielskiem, głównie okalającym wszystko bluszczem. Zachował jednak swoisty tajemniczy urok. Pośrodku ogrodu znajdował się labirynt z żywopłotu, w którego środku stał posąg kobiety, grającej na lirze. Tu Niko znalazł niegdyś swoją czworonożną przyjaciółkę, stąd też wywodzi się jej imię. Nie miał jednak czasu na podziwianie przyrody. Postanowił, że dziś zwiedzi lewą odnogę Zbójeckiej Jaskini, swojego ostatniego odkrycia. Zbadał już całą prawą część. Na lewą nie wystarczyło mu już czasu, słońce chyliło się ku zachodowi i musiał szybko wracać, by zdążyć przed nocą do Zamku.

      Wjechał w Las. Gęsty, składający się głównie z ogromnych dębów bór. Mimo że było prawie południe, panował tu lekki półmrok, jednak nie z tych półmroków, w których czają się rozmaite niebezpieczeństwa w postaci potworów. Nie, półmrok tu panujący zapewniał swego rodzaju spokój i odprężenie, jakby drzewa chciały powiedzieć „połóż się na mchu pod naszymi pniami i odpocznij". Większość drzew była opleciona oliwkowo-zielonym bluszczem, nie sposób było tu zrobić kroku nie wchodząc na połać mchu. W tej części lasu nie było słychać żadnych zwierząt. Niko nie wiedział dlaczego. Wschodnia i południowa część boru obfitowała w sarny, zające i jelenie. Tu nigdy nie spotkał nawet ptaka. Cenił jednak tę ciszę, pozwalającą mu rozkoszować się pięknem i spokojem, bijącym od tych starożytnych drzew.

      Po pół godziny jazdy leśnym traktem dotarł do ścieżki, odchodzącej w prawo. Musiał tu zostawić konia, dróżka była zbyt wąska i zbyt mocno porośnięta krzakami, by Koral mogła przez nie przejść. Odpiął miecz i przewiesił go sobie przez plecy. Gdy go miał przy boku ograniczał mu ruchy. Co prawda z pleców ciężko go było szybko dobyć, ale używał go na tyle rzadko, że wygoda przeważyła. Szansa na spotkanie tutaj dzikiego zwierza była niemal równa zeru. Zabrał też pochodnię, linę i manierkę z wodą, a za pazuchę wskoczyła mu Lira. Przedzierał się przez gęstwinę, sam sobie się dziwiąc, jak udało mu się kilka dni temu wypatrzyć tę niemal niewidoczną ścieżkę. Krzewy jeżyn zahaczały mu się o nogawki spodni. Co jakiś czas musiał zdejmować miecz, by wyciąć sobie drogę. Koniec końców udało mu się jednak dotrzeć do małej polanki, o średnicy około 50 stóp. Była mocno oświetlona i wychodząc na nią poczuł się, jakby z nocy zrobił się dzień. Rosła tu wysoka trawa, a cała polana ukwiecona była czerwonymi makami. Pośrodku stał kamień, smukła, wysoka na dwóch ludzi bryła. Tuż pod nią Niko odkrył kilka dni temu biegnące niemal pionowo w dół zejście do jaskini. Wyjął krzesiwo, kilka razy uderzył kamieniem o kamień i zapalił pochodnię. Przywiązał linę do kamienia, wrzucił pochodnię do środka i powoli opuścił się 14 stóp w dół, upewniwszy się, że Lira siedzi bezpiecznie w jego torbie podróżnej, którą miał na ramieniu.