Opowieści z Wiecznego Lasu (część II)
Dotknął butem postrzępionej powierzchni jaskini. Było tu dość sucho i co dziwne - ciepło. Wypuścił Lirę, podniósł pochodnię z ziemi i rozejrzał się dookoła. Była to niemal okrągła pieczara o średnicy około 3 metrów, z ciemno-czarnego kamienia. Sufit był gładki, jednak z podłoża wystawały liczne, acz malutkie stalagmity. Tuż pod zwisającą liną, prawie pośrodku groty, znajdowała się duża bryła czarnego kamienia. To ona z jakiegoś powodu spadła z sufitu, tym samym otwierając wejście w dół. Odchodziły stąd dwa korytarze. Niko zwiedził już prawą odnogę. Była to plątanina korytarzy, w której można byłoby łatwo się pogubić, gdyby nie sprytny sposób oznaczania rylcem każdego skrętu. Wybrał tym razem lewą stronę. Korytarz nie był długi, zrobił raptem kilkanaście kroków, przygarbiony, bo było nisko, po czym zeskoczył 3 stopy w dół, do kolejnej jamy. Była trochę szersza od poprzedniej i gładka zarówno na suficie, jak i na podłożu. Nie było kolejnej odnogi, ta część jaskini była o wiele mniejsza.
- To by było na tyle Liro, koniec naszego zwiedzania, szkoda. - Kocica, wąchająca w tym momencie ścianę, odwróciła w jego kierunku głowę. Jej oczy odbiły światło pochodni niczym dwa rozżarzone jaspisowe koraliki. Niko zadarł wysoko nogę, żeby z powrotem wejść w korytarz. Coś go jednak tknęło, spojrzał na pochodnię. Jej mocny i ciepły płomień nie uchodził pionowo do góry. Był pochylony.
- Coś tu jednak jest, kocie. Poszukajmy - tym razem Lira nie odwróciła się. Wąchała zawzięcie kawałek ściany. Niko podniósł wysoko pochodnie i rozejrzał się. Po chwili udało mu się dojrzeć otwór pod sklepieniem. Zbadał ścianę w tym miejscu, miała na szczęście dobre uchwyty do wspinaczki. Upewniwszy się, że plecak nie będzie mu zawadzał, zaczął ostrożnie wdrapywać się na górę. Korytarz, do którego dotarł był o wiele węższy, wszedł do niego na czworaka. Lira została na dole, ale już nie pierwszy raz byli w takiej sytuacji. Zrzucił na dół linę, a kocicia z gracją, używając pazurów, momentalnie znalazła się przy nim.
Korytarz biegł łagodnie w dół. Niko miał pewne obawy, jeśli by się w nim zaklinował, umarłby tu. Ciekawość jednak przeważyła i razem z Lirą zaczął powoli iść na czworaka. Po chwili zdjął plecak z pleców i zaczął go popychać przed sobą. Dzięki temu zrobiło się luźniej. Po kilku minutach takiego żmudnego poruszania się stracił na moment koncentrację i rozciął sobię lekko palec o ostry kawałek tunelu. Sytuację utrudniała pochodnia, którą co kilka stóp musiał podnosić i rzucać do przodu, a także miecz, który ciągnął za sobą. Po kolejnej minucie poczuł na policzku, po którym ciekły mu już strużki potu, powiew orzeźwiającego powietrza. Rozochocony tym zaczął poruszać się szybciej i znów rozciął sobie skórę, tym razem na barku. Były to na szczęście niewielkie ranki. Po kolejnym rzucie pochodni ta nie upadła na korytarz, zniknęła z krawędzią. Jego oczom ukazał się otwór wychodzący w kolejny tunel, tym razem sporo większy. Wyszedł do niego uradowany, że to koniec mozolnej wędrówki. Rozejrzał się i zdumiony spostrzegł, że przez pod nogami ma tory, takie same, jakie widział w książkach przedstawiających górników. Przyjrzał się im uważnie, były skorodowane i od razu było widać, że dawno ich nie używano. Drewniane, poprzeczne belki podkładowe zdążyły już w wielu miejscach całkiem zbutwieć i Niko podejrzewał, że popychanie po tych torach wyładowanego wózka mogłoby zakończyć się wypadkiem.
Oznaczył rylcem stronę, w którą się zamierzał iść. Czynił tak zawsze przy każdym rozgałęzieniu korytarza. Nawet jeśli, tak jak w tym przypadku, oczywiste było skąd przyszedł. Wybrał kierunek w prawo. Właściwie wybrała go Lira, a Niko zdał się na jej koci instynkt.
Szli tak przez kilkanaście minut, po drodze mijając jeszcze dwa rozgałęzienie, które tym razem wybierał Niko, dwa razy prawą stronę. Niestety, nie był to wybór najlepszy. Korytarz kończył się nagle przepaścią. Ostrożnie podszedł do jej brzegu. Tory w tym miejscu urywały się, jakby wyrwane w dół. Wystawił pochodnie poza krawędź i jego oczom ukazała się ogromna grota. Z ledwością dostrzegał dno, około 40 stóp poniżej. Wyrastały z niego potężne stalagmity, wysokości dwóch ludzi. Po przeciwnej stronie przepaści znajdowała się płaska ściana, z otworem dokładnie na wysokości, na której znajdował się Niko. Tam tory wyglądały podobnie. Cofnął się do ostatniego rozgałęzienia i tym razem poszedł w lewo, oczywiście odpowiednio to zaznaczając, rysując gwoździem po ścianie.
Drugi korytarz okazał się dłuższy. Po kilku minutach marszu, w świetle pochodni zauważył wgłębienie z lewej strony. Po chwili okazało się, że w poszerzonym korytarzu znajduje się niewielkiej wysokości podest, długi na jakieś 30 stóp, wzdłuż torów. W jednym miejscu znalazł dużą kupę czarnego kamienia i urządzenie służące najprawdopodobniej do przenoszenia dużych brył z podestu na wózek jadący po torach. Prostopadle do torów odchodził krótki tunel. Po jego zbadaniu okazał się ślepy, kończył się po paru krokach. Kolejny, bardzo podobny, znajdował się kawałek dalej. Na końcu jednak podestu znajdowały się proste drewniane drzwi.
- No i jak, Liro? Idziemy dalej torami, czy sprawdzamy, co jest za tymi drzwiami? - Ukucnął, by podrapać kota pod brodą. Lira zamruczała. - W porządku, sprawdźmy drzwi - podjął po chwili milczenia. Nacisnął klamkę i jego oczom ukazały się proste schody, biegnące w dół. Zszedł ciasnym korytarzem. Od razu jednak zauważył zmianę. Już nie był w jaskini, ściany były tutaj wyłożone płaskimi, kwadratowymi kaflami w kolorze jasnego brązu. Po krótkim marszu jego oczom ukazał się wysoki i rozległy hol. Zasięg światła pochodni nie pozwalał dostrzec żadnej ściany, ale gdy spojrzał w górę, dostrzegł zwisające z sufitu, bogato zdobiony świecznik, wielkości koła od wozu. Zaczął iść do przodu, głos jego kroków odbijał się echem i niknął w ciemnościach.
Natrafił na ścianę z gładkiego, ciemnobeżowego kamienia. Przeszedł kilka kroków wzdłuż niej, aż zobaczył zdobione ornamentami w kształcie liści, dębowe drzwi. Pociągnął za okrągłą klamkę, zauważył, że przedstawia ona węża pożerającego swój ogon. Wszedł powoli do pomieszczenia.
Pierwszym, co zobaczył, było 6 postaci, siedzących przy zastawionym stole. Nieomal krzyknął, zaskoczony. Po chwili spostrzegł, że postacie owe nie poruszają się. Ubrane były w powłóczyste, purpurowe szaty, każda miała piękny wisior z czerwonym kamieniem i kaptur zaciągnięty na głowę. Podszedł podekscytowany i dopiero teraz zauważył, że pod grubymi tunikami kryły się białe, ludzkie kości. Stojące na stole talerze i półmiski były puste. Rozejrzał się po pokoju. Pod stopami zobaczył czerwony, miękki dywan, na ścianie obraz przedstawiający minstrela, płynącego łodzią po podziemnym jeziorze i grającego na flecie. W pomieszczeniu znajdował się też kredens. Po jego otwarciu stwierdził, że znajduje się w nim zastawa stołowa. Z pokoju wychodziły jeszcze jedne drzwi, tym razem proste, bez żadnych ozdób. Za nimi znajdowała się kuchnia.
Wyszedł z powrotem do głównego holu i skierował się dalej wzdłuż ściany. Znowu napotkał schody prowadzące w dół, zszedł nimi ostrożnie, ponieważ były w niektórych miejscach pokruszone i nieuważna stanięcie groziło upadkiem. Na kolejnym piętrze napotkał potężne, wzmacniane metalem wrota. Były otwarte, a na wysokości głowy miały kwadratowy otwór z pionowymi prętami. Za nimi, po obu stronach znajdował się rząd klatek, większość była otwarta. Doszedł korytarzem do końca, ale przestał je liczyć po czterdziestej. W żadnej z nich nie było widać pozostałości po więźniach.
Wrócił na górę i skierował się w przeciwną stronę holu. Minął pokój, w którym znalazł ludzkie szczątki. Po przejściu kilkunastu kroków napotkał kolejne znalezisko. Na ziemi leżały 4 szkielety ubrane w proste, lniane koszule i wełniane spodnie. Były jednak porozrzucane, jeden miał zgniecioną czaszkę, innemu brakowało ramienia. Na ziemi leżały 3 kilofy i 1 miecz. Kawałek dalej spostrzegł sporą kupę czarnego kamienia i wielki młot. Z trudem udało mu się go podnieść obiema rękoma. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł go użyć w walce. Coraz bardziej podekscytowany, szedł holem tuż przy ścianie. Spostrzegł, że podświadomie stare się iść bardzo cicho i ostrożnie, jakby spodziewając się jakiegoś niebezpieczeństwa.
Kolejne drzwi napotkał już po chwili, były lekko uchylone, a pierwszym co dostrzegł, był gęsty i gruby, purpurowy dywan. Wszedł, ostrożnie pchnąwszy klamkę. Stare zawiasy zazgrzytały przeraźliwie, wzmocnione echem dużej przestrzeni. Niko skulił się mimowolnie, jakby ktoś mógł go tu usłyszeć. Po chwili wszedł do pomieszczenia. Znajdowało się tu duże biurko, postawione na środku, i bogato zdobione krzesło tuż za nim. Spojrzał na wiszące na ścianach ogromne mapy, przyjrzał się im. Przedstawiały tereny, które widział już w swojej bibliotece. Niektóre prezentowały jednak miejsca, których nigdy nie widział, te podpisane były w dziwnym, nieznanym mu języku, którego nawet litery były zdecydowanie inne, niż te, które znał. Podszedł do biurka, leżała tu otwarta księga, wyglądająca na dziennik, zafascynowany podniósł go i zaczął czytać. "..są wśród nas tacy, którzy sprzeciwiają się temu pomysłowi: Mellen, Histron i ich poplecznicy, ich to chcę.." Światło pochodni było jednak migotliwe, co w połączeniu z niewyraźnym charakterem pisma autora sprawiło, że postanowił poczekać z lekturą do czasu wyjścia na światło dzienne. Schował księgę do plecaka i przeszukiwał pokój dalej. W rogu pomieszczenia, na piedestale, umieszczony był flet. I to nie byle jaki, prawdopodobnie cały ze złota, co wnioskował po ciężarze. Buszując dalej, odkrył jeszcze barek z winem i regał na książki. Niektóre zapisane w bardzo dziwnym języku, nie chciał jednak teraz skupiać się na nich, robił się głodny, zapakował jeszcze dwie z nich do plecaka i ruszył dalej. Lira niechętnie podążyła za nim. Bardzo spodobał jej się miękki dywan.
W holu, po przeciwnej stronie schodów prowadzących do więzienia odkrył kolejne schody, niemal identyczne i równie zniszczone. Już schodząc nimi poczuł orzeźwiający wiatr. Okazało się, że wyszedł na małą półkę skalną, za której krawędzią, dwie stopy w dół, znajdowała się woda. Rozejrzał się, wyglądało na to, że znalazł się na brzegu podziemnego jeziora, zauważył dwie łodzie wiosłowe, przycumowane do brzegu. Wyglądały dość mizernie, nie rozpadały się jednak i Niko ocenił, że mógłby w miarę bezpiecznie nimi płynąć. Gdy się im przyglądał, odsunął od siebie pochodnie, wtedy udało mu się dostrzec coś na jeziorze. Daleko, prawie niedostrzegalnie, zauważył coś, co wydało mu się źródłem ognia. - Co Liro, płyniemy? - zapytał. Kocica spojrzała na niego, pozostawiając wybór w jego rękach. Niko rozważył tę możliwość. Gdyby stracił w wodzie źródło światła, prawdopodobnie zostałby tu, w ciemnościach do końca krótkiego już życia. Przewidział jednak taką sytuacje i miał ze sobą zapasową pochodnie. - płyniemy - podjął po chwili namysłu.
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -