Opowieści z Wiecznego Lasu (część III)
Zostawił na brzegu niezapaloną pochodnię i krzesiwo, z dala od wody, by nie zawilgotniało. Przyciągnął linę uwiązaną go łodzi i bardzo ostrożnie wszedł do niej po śliskiej, gładkiej skale. Przymocował palącą się pochodnię do dziobu liną służącą do cumowania, jak najwyżej od lustra wody. Trzymała się ledwo co, ale miał nadzieję, że jeśli będzie płynął powoli, nie spadnie. Lira bardzo niechętnie wskoczyła w końcu do łodzi, zachęcana kilkukrotnie przez Niko. Łódź była w lepszym stanie, niż przypuszczał. Gorzej rzecz się miała z wiosłami, leżącymi w kałuży wody, na dnie, pod siedliskiem. Prawdopodobnie były wykonane z mniej wytrzymałego drewna, bo były częściowo zbutwiałe i Niko obawiał się, że jeżeli będzie je zbyt mocno eksploatował, po prostu się połamią. Pachniało tu stęchłą wodą, nie był to jednak silny zapach, momentalnie się do niego przyzwyczaił. Ostrożnie okręcił łódź i zaczął płynąć w stronę źródła ognia. Widział, że dużo ryzykuje, płynąc ku nieznanemu światłu, ale miał ku temu istotny powód.
Poruszał się powoli, nigdy wcześniej nie dane mu było wiosłować. Widział to tylko na obrazkach w księgach z biblioteki i minęła dłuższa chwila, zanim pojął, o co tu chodzi. W końcu po kilku minutach wiosła powoli, acz dość systematycznie zaczęły pchać łódź do przodu. Półka skalna, od której odbił, zniknęła już z zasięgu widzenia. Dookoła widział tylko ciemną wodę, a za plecami tlące się punkciki. Lira niepewnie rozglądała się na boki, stojąc na rufie. Niko starał się nie kołysać łodzią, żeby nie wypadła. To jeszcze bardziej utrudniało płynięcie. Mimo trudności zbliżali się do źródeł światła, coraz wyraźniej było widać, że to dwa płonące punkty, oświetlające coś dużego.
Męczył się, nieprzyzwyczajony do tego typu wysiłku, który trwał już dobre kilkanaście minut. Postanowił chwilę odpocząć. Lira popatrzyła na niego, po chwili powróciła do obserwowania lustra wody. Zrobił to samo co ona. Jezioro było bardzo czyste, było to widać nawet w świetle pochodni. Wydawało mu się, że coś nawet pływa w wodzie, ale nie był pewien. W pewnej chwili dostrzegł bąble powietrza, unoszące się do z dna i rozpadające przy zetknięciu z taflą wody. Zaczął się im uważnie przyglądać, po chwili zauważył drugie skupisko takich samych bąbli, kawałek dalej, po chwili trzecie. Krew zaczęła mu płynąć szybciej.
- Czas się zbierać kocie. -powiedział do Liry. Szybko usiadł na środkowym siedlisku i zacząła wiosłować. Zbyt nerwowo, jego niewyćwiczone w tym dłonie zgubiły rytm. Zamiast płynąć, zaczął skręcać. Bąble powietrza przybierały na sile, pojawiło się czwarte ich skupisko. Wziął głęboki oddech, uspokoił drżące dłonie i spróbował raz jeszcze, wolniej. Tym razem się udało, łódź powoli zaczęła płynąć. Oddalając się od dziwnego zjawiska. Spojrzał za plecy, dostrzegał już coś, co wyglądało na dwa wielkie znicze, ustawione po obu stronach wyrastających z wody szerokich na 20 stóp schodów. Kończyły się one wielkimi, żelaznymi wrotami. Odwrócił głowę, Lira siedziała na rufie, ze zjeżonym grzbietem próbowała utrzymać równowagę na kołyszącej się łódce. Pomagał jej w tym długi ogon. Fuknęła w ciemność i wskoczyła na dno, pod tylne siedlisko. Niko zaczął wiosłować szybciej, nie czuł bólu w dłoniach, adrenalina buzowała mu w żyłach. Do schodów brakowała jakieś 60 stóp.
Łódź się zachwiała. Prawdopodobnie uderzyła w niewidoczna, podwodną skałę. Na szczęście Lira nie stała już na siedzeniu, bo najprawdopodobniej by spadła. Niko wiosłował wściekle, chlapiąc wodą wszędzie dookoła. Poza niezidentyfikowanymi bąblami, które przecież z pewnością były zwykłymi bańkami powietrza, nie widział żadnego niebezpieczeństwa, ale mimo to był mocno przestraszony. Znowu wypadł z rytmu i łódka zaczęła obracać się w prawą stronę. Ręce zaczęły mu się trząść i nie mógł wbić się w dobre tempo. „Muszę się uspokoić, bo nic z tego nie będzie." - pomyślał. Myślał o czymś, czym mógłby zająć rozpędzony umysł „flet, mam w plecaku ten flet" - absurdalny pomysł podał mu obraz, który widział godzinę wcześniej, w jednym z pokoi. Otworzył plecak, i po chwili na deski wypał z niego pozłacany instrument. Zauważył, że dookoła łodzi zbierają się bąble powietrza. Przytknął go sobie do rozdygotanymi dłońmi i ścieśnionym gardłem wypuścił powietrze do ustnika. Nie był flecistą, ale kilka razy miał ten przedmiot w ręku i umiał zagrać na nim prostą melodie. Tym razem jednak był w stanie wydobyć z niego tylko trzy, następujące po sobie proste dźwięki. Jednak to wystarczyło, jego rozdygotane ciało nieco uspokajało się. Wyobraził sobie siebie jako minstrela w łodzi z obrazu. Jak sobie przypominał, sceneria była tam bardzo podobna, jeśli nie identyczna. Rozejrzał się, bąble cały czas opłukiwały łódź, jednak nie przybierały już na sile. Zebrał się w sobie, zaskoczony swoim zachowaniem „przestraszyć się kilku bąbelków, jeszcze gdyby to był wir wodny, albo coś.." - strofował samego siebie. Wziął kilka głębokich oddechów, chwycił wiosła i zaczął płynąć.
Schody były szerokie. Wchodziły bezpośrednio w wodę, Niko podpłynął najbliżej, jak mógł i wysiadł, mocząc sobie nogawki i buty. Przywiązał łódź do ozdobnej wypustki i zaczął badać wielkie znicze, palące się po obydwu stronach schodów, zbliżając się do nich na tyle, na ile mógł podejść do nich z powodu ciepła, które wytwarzały. "Dlaczego cały czas płonął. Kto dokłada do ognia?" - zaczął się zastanawiać. Na brzegu schodów, po zewnętrznej stronie zauważył rurę, prowadzącą do znicza „Pewnie tędy podawane jest paliwo, ale jak wielki musi być zbiornik, żeby znicz do tej pory płonął?" - pomyślał. Zaczął wspinać się po schodach, były w dobrym stanie, ale miały wysokie stopnie, dwa razy wyższe niż te, po których zwykł chadzać w swoim zamku.
Ostrzegł go przeraźliwy syk Liry. Odwrócił się i zobaczył widok, który zmroził mu krew w żyłach. Z wody po schodach gramoliła się istota. Była cała czarna, nie liczął białek ocznych. Jej skóra lśniła w świetle pochodni. Miała około 4 stóp wysokości, obłty, tłusty tułów i wychodzące z niego groteskowo cienkie kończyny, głowa, pokryta niezliczoną ilością fałd, zlewała się z tułowiem, tak że nie było widać szyi. Poruszała się dość powoli, ale systematycznie wchodziła po schodach w kierunku Niko. Ten zauważył kolejnego potwora, podpływającego do schodów, a za nim, w wodzie jeszcze dwa skupiska bąbli powietrza. Lira uciekła w górę schodów. Niko wyciągnął miecz, w drugiej dłoni wciąż dzierżąc pochodnie. Długie i chude ramiona istoty podniosły się, zauważył, że kończą się trzema palcami z 2 calowymi szponami. Ciął cofając się i tracąc równowagę, trafił w korpus, nie dostrzegł, aby zrobił na przeciwniku jakiekolwiek wrażenie. Potwór zamachnął się, Niko w ostatniej chwili przeczołgał się w lewo. Szpony ze straszliwym zgrzytem zaorały kamienne schody, zostawiając trzy wyżłobienia. Niko zerwał się, uniósł miecz nad głowę i ciął w dół pod kątem, jak ćwiczył na drewnianych kukłach w zbrojowni zamku. Użył do tego całej swej siły. W chwili uderzenia poczuł, jakby rąbnął kawałkiem żelaza w kamień. Miecz zagłębił się w głowę potwora na pół cala, wytrysnęło kilka kropel czarnej cieczy. Ten ponowił potężny atak, trafiając potężnym ciosem w koszulę Niko, w miejscu, gdzie jeszcze ułamek sekundy temu był jego brzuch. Kolejny unik udał się tylko połowicznie. Uniknął trafienia w szyję, ale dostał cios bark, poczuł piekący ból. Nie miał jednak czasu na skupianie się na nim. U podstawy schodów były już cztery czarne istoty. Odskoczył w górę i najszybciej jak mógł, wbiegł na samą górę. Prześladowcy byli wolniejsi, ale systematycznie przybliżali się do niego. Znajdowało się tu płaskie zwieńczenie schodów, zakończone ciężkimi, spiżowymi wrotami. Na szczęście były lekko uchylone, na tyle, żeby mógł się przecisnąć. Uczynił to więc, mając nadzieję, że Lira zrobiła to przed nim. Po przeciwnej stronie drzwi znajdował się rygiel. Naparł z całej siły na otwarte skrzydło, by je zamknąć. Wielokrotne otwieranie spiżowych wrót Zamku wyrobiły mu siłę, skrzydło się zamknęło, szybko przesunął gruby jak noga, metalowy rygiel. Rozejrzał się, jego oczom ukazała się przestronna hala, z wieloma fotelami ustawionymi przodem do piedestału, na którym zauważył grubą, czerwoną księgę. Zanim jednak zaczął się rozglądać uważniej, usłyszał potężne uderzenie w zaryglowane wrota, tak silne, że ze ściany posypały się drobne kamyczki. Potem kolejne i kolejne.
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -