Pewne Święta Bożego Narodzenia

Gusia
13.09.2009 00:09·~ 8 min. czytania

Była zima. Mroźna, sroga, zima, a dokładniej grudzień. Tak, pamiętam doskonale, z kuchennego kalendarza wyrwałam tamtego dnia kartkę z napisem: „24 grudnia, Wigilia”. Kiedy wyjrzałam rano przez okno swojego pokoju, spostrzegłam biegających, śpieszących się ludzi, gorączkowo wyczekujących owego niezwykłego wieczora. Prószył śnieg, z dachów domów zwisały sople. Po chwili odeszłam od parapetu, pościeliłam łóżko i udałam się do łazienki. Potem zjadłam śniadanie, choć nie wiem czy można było to nazwać śniadaniem. Z trudem przełknęłam kilka kęsów kanapki
z tuńczykiem. Potem łyknęłam jak zwykle „cudowne” pastylki. Od tych tabletek byłam wręcz uwięziona. Musiałam je brać, one trzymały mnie jeszcze jakoś przy życiu. Tak, więc ówczesny wigilijny poranek zaczął się dla mnie tak samo, jak każdy z ostatnich szarych dni w mojej egzystencji. Jedenaście miesięcy temu lekarz stwierdził u mnie depresję. Często płakałam, czułam się po prostu źle. Cała choroba zaczęła się po wypadku samochodowym, w którym rok temu zginął mój mąż.
W tamtym Golfie to ja siedziałam za kierownicą. Do dzisiaj nie mogę wybaczyć sobie, że zwyczajnie spowodowałam śmierć mojego ukochanego. Mięliśmy wiele planów, marzeń, które zniszczyłam. Dosyć już tych wspomnień, a więc po chwili usłyszałam w radio kolędę „Lulajże Jezuniu”. Nie byłam
w stanie jej słuchać, od razu zrobiło mi się smutno. Przypomniało mi się wtem, że nie wzięłam jeszcze jednej tabletki, choć wiedziałam, że ona i tak zupełnie mi nie pomagała. Pigułka miała zahamować rozwój pewnej śmiertelnej choroby, która rozwinęła się u mnie kilka tygodni po wypadku samochodowym, o którym już wcześniej wspomniałam. Niestety, nie było mnie stać na kosztowną operację, która właściwie załatwiłaby wszystko. Pobiegłam do szuflady z lekarstwami i szybko łyknęłam pastylkę. Po czym ujrzałam różaniec, którego dawno już nie używałam. Po odejściu Jakuba, czyli mojego męża, oddaliłam się od Boga, przestałam chodzić w niedzielę do Kościoła, nie modliłam się. Po chwili jednak podeszłam do białych koralików z krzyżykiem, ujęłam je w dłonie i uklęknęłam. Sama nie wiem, dlaczego. Może sprawił to fakt, że owego dnia była wigilia. Od roku pierwszy raz zaczęłam się modlić. Pełna goryczy, żalu. Ze łzami w oczach odmawiałam „Ojcze Nasz…”, „Zdrowaś Maryjo”, „Chwała Ojcu”. Błagałam Boga o lepszy los, o to bym wyzdrowiała. Musiałam żyć. Moja Natalka nie mogła stracić w wieku pięciu latek kolejnego rodzica. Ona i tak zaczynała już powoli rozumieć, że jej tatuś nie wróci, że nie wyjechał na kilka tygodni czy miesięcy, ale zniknął na zawsze z jej życia.
Po południu wróciła córeczka od koleżanki. Otarłam łzy i uśmiechnęłam się sztucznie. Wiedziałam, że muszę być silna dla niej. Nakryłam do stołu. Wyjęłam karpia z lodówki, barszcz czerwony. Natalia położyła opłatek. Podzieliłyśmy się nim i usiadłyśmy do stołu. Później rozpakowywałyśmy prezenty. Natalka zrobiła sama dla mnie piękną kartkę świąteczną, wzruszyłam się. Potem po długiej rozmowie córeczka zasnęła. Kiedy odchodziłam od jej łóżka, usłyszałam nagle jakiś dziwny głos. Pomyślałam, że to nasz chomiczek. „W końcu 24 grudnia o północy zwierzęta mówią ludzkim głosem” – pomyślałam i uśmiechnęłam się. Głos jednak nie ustawał, wyraźnie mnie nawoływał. Pobiegłam
do łazienki, bowiem tam zdawał się słyszeć najgłośniej.
- Jest tu, kto? – zapytałam.
- Witam. Wesołych Świąt. Mam na imię Karolina. Wiem, że to wszystko dziwnie wygląda, ale proszę, posłuchaj mnie. Mam coś ważnego do zrobienia w Twoim domu. Nie pytaj, co. Przez chwilę tutaj pomieszkam. Niestety nie będziesz mogła mnie zobaczyć. – powiedział tajemniczy głos.
- Dobry wieczór. No cóż, to brzmi naprawdę dziwnie, szczerze mówiąc jestem z lekka przerażona.
- Możesz być spokojna, nic Ci nie grozi.
Zamieniłyśmy z Karoliną jeszcze parę zdań, sama nie wiedziałam wtedy czy zwariowałam, czy też nie. Tak się jednak złożyło, że podczas naszej rozmowy polubiłam tą kobietę, a raczej jej głos. Kiedy
po wypadku, w którym zginął Kuba nie mogłam się pozbierać, postanowiłam wyjechać gdzieś daleko
i wylądowałam w końcu, tutaj, w Londynie, gdzie chciałam rozpocząć nowe życie. Wracając
do Karoliny, cieszyłam się, że był ktoś, kto chciał ze mną po prostu porozmawiać. Pożegnałyśmy się, po czym udałam się do łóżka. Zasnęłam.
Gdy obudziłam się rano, od razu pobiegłam do Natalki, ale ona jeszcze smacznie spała.
Po chwili przypomniał mi się wcześniejszy incydent z „tajemniczym głosem” i troszkę się przestraszyłam, kiedy znowu go usłyszałam. Tym razem czułam, że znajdował się w okolicach kuchni. Ruszyłam tam szybkim krokiem i zaczęłam z nim, a raczej z nią rozmawiać. Dowiedziałam się kilku istotnych spraw o Karolinie, ja opowiedziałam o swoim życiu. Wydawało mi się, że znałyśmy się
od wielu lat. Nagle usłyszałam, że moja córeczka już wstała, umówiłyśmy się, więc z Karoliną na pogawędkę na następny dzień. Potem zjadłyśmy z Natalką świąteczne śniadanie i udałyśmy się do Kościoła. Po mszy poszłyśmy obejrzeć miejscową szopkę
i choinkę, po czym zmarznięte wróciłyśmy do domu. Spędziłyśmy miło Pierwszy Dzień Świąt,
który skończył się niesamowicie szybko.
Rankiem następnego dnia obudziło mnie wołanie Karoliny, pobiegłam do kuchni,
skąd dochodziło najgłośniej. Poczułam przeraźliwy smutek w sercu, gdy dziewczyna zakomunikowała mi, że za godzinę opuści mój dom. Nie chciałam tego. Wiedziałam, że może i zwariowałam, ale zaprzyjaźniłam się z nią. Stwierdziłam wtedy, że Karolina ze mną też. Nasze rozmowy mi pomagały, miałam komu się wypłakać, wyrzucić z siebie ciężar śmierci Jakuba. Kobieta powiedziała mi, że tak naprawdę już nie żyła. Bóg jednak chciał, by uczyniła coś dla mnie podczas tych Świąt Bożego Narodzenia. Nie bardzo wiedziałam, co miała na myśli. Stwierdziłam, że pewnie te chwile, które razem spędziłyśmy. Nagle okazało się, że zostało nam jedynie pięć minut do całkowitego odejścia Karoliny. Tak chciałam, by została, tzn. by został jej głos. Nieważne, że nie widziałam tej kobiety, ale wyraźnie czułam jej obecność, to mi wystarczało. Nagle spostrzegłam przed sobą postać płci żeńskiej z krwi i kości. Tak, to była Karolina, ujrzałam ją na pięć minut przed jej podróżą do Królestwa Niebieskiego. Kobieta skinęła do mnie ręką i uśmiechnęła się. Widziałam, jak po jej policzkach spływały łzy. Po moich także. Tak bardzo pragnęłam złapać jej rękę i nie puścić. Kiedy podbiegłam, by to zrobić, postać zaczęła znikać. Byłam rozgoryczona, pełna żalu. Przypomniałam sobie jednak o Natalce, przecież byłam dla niej jedynym oparciem, nie mogłam się załamywać. Córeczka tak mocno mnie kochała. Pobiegłam do jej pokoiku i przytuliłam dziewczynkę. Kupiłam Natalce łyżwy na Boże Narodzenie, które bardzo chciała wypróbować, udałyśmy się więc po południu na lodowisko. Wieczorem pod choinką w naszym domu zobaczyłam dziwną kopertę. Podeszłam, by ją otworzyć.
W środku znajdowało się trzydzieści tysięcy złotych z dopiskiem: „Dla Ukochanej Przyjaciółki, od Karoliny, na operację”. „Skąd ona o tym wiedziała? „- pomyślałam. Przecież nie rozmawiałyśmy o mojej chorobie. Wtem przypomniała mi się moja wigilijna modlitwa. Poczułam,
że Bóg istnieje naprawdę. Uwierzyłam w niego ze wszystkich swoich sił. Już wiedziałam, co miała na myśli Karolina, mówiąc o „ czymś do zrobienia”.
Teraz minęło już kilka lat od wydarzeń z ówczesnych Świąt Bożego Narodzenia. Przez cały czas jednak dokładnie wszystko pamiętam. Obecnie zaczęłam nowe życie. Ponownie wyszłam za mąż. Uwolniłam się od „cudownych” pastylek. Wiem, że nigdy nie należy tracić wiary w Boga. Trzeba się modlić, bo On zawsze nas wysłucha. To, że czegoś nie zrobi w danym momencie, w którym tego oczekujemy, nie znaczy, że nie słyszy. Może zwyczajnie nie jest w stanie spełnić naszej prośby, albo chodzi Mu na przykład o to, abyśmy najpierw zmienili swoje postępowanie, nie grzeszyli czy też po prostu częściej chodzili do Kościoła, także dziękowali i przepraszali, a nie tylko prosili i wymagali.