[SEN] Szczęśliwy
To nie był kolejny zwykły dzień, całkiem niedawno znalazłem ładnie oszlifowany kamień i trzymałem go ot tak w plecaku. Czy miał mi przynieść szczęście tego nie wiem. Od paru ostatnich dni mój brat wciąż przypominał mi o naszym świętej pamięci piesku, nawet zaczął przerysowywać jego zdjęcie. Kompletnie zwykła historia, jednak to co przyśniło mi się ostatnio zaprzeczyło każdej z moich jakże smutnych historii.
Wydawałoby się żę był to zwykły jak każdy inny czas, zdecydowałem się wyjść z psem na spacer, tak też zrobiłem. Nie wiem czy był poranek, południe czy może wieczór, jedyną rzeczą jaką widziałem po wyjściu z domu była słabo oświetlona hala, nie była mała, parę lamp i kamer. Trochę wyżej zobaczyłem tańczącą postać w długim paskowanym biało-purpurowym szlafroku czy fartuchu z kapturem. Wszedłem na górę z psem na smyczy i ujrzałem właśnie ją, to właśnie była ona w tym dziwnym ubiorze, tańcząca wkoło siebie. Zauważyła mnie podchodzącego bliżej i bliżej. Mój zachwyt sięgał zenitu, wiedziałem co się zaraz stanie. Ona zatrzymała się i stojąc nadal w tym szlafroku w moich oczach błyszczała blaskiem tysiąca różnokolorowych słońc. Jej wzrok skierował się na mnie i poczułem co myślała. "Podejdź bliżej, proszę". Więcej nie zwlekając puściłem smycz i jak najszybciej pobiegłem do niej obejmując ją w uścisku takim jakbym nigdy nie chciał jej już wypuścić. Taki też miałem zamiar, zostać z nią na zawsze. Nagle poczułem jej słodkie usta na moich, to było wspaniałe, oczywiście odwzajemniłem się tym samym i tak stojąc dobrą chwilę głaskałem jej nadal przykrytą kapturem głowę. Wyszliśmy z magazynu i zobaczyłem gdzie stałem, po środku jakiegoś blokowiska, wyglądało znajomo. Zapytałem czy to to co śniło mi się już kiedyś, czy to jest u niej, odpowiedziała tylko "tak"... Kiedy tak szliśmy przez osiedle ona powiedziała mi że powinniśmy zapalić sobie trawki (?) stwierdziłem że dawno już nie paliłem i zgodziłem się. Poszliśmy więc w jakieś dziwne miejsce ze starą trzy może cztero-piętrową kamiennicą z drewnianymi stropami i schodami. Weszliśmy na górę a ona schyliła się nisko przed jednymi z drzwi i wsuwając palec pod nimi otworzyła je. Weszliśmy do środka i wtedy dowiedziałem się, że jest to mieszkanie jakiegoś dilera, który chowa towar w owocach (?). Wzięliśmy pierwszy lepszy figowo-arbuzo-jabłko-podobny owoc i uciekliśmy. Kiedy już opuściliśmy kamiennicę sprawdziłem co było w środku dziwnego owocu. Było tam ok. 1kg jakiegoś szarego prochu i mała torebka z żółtym żadne nie związane z marihuaną. Zdecydowałem więc, że wysypię to do śmietnika i będziemy mieli spokój, kiedy ona zaczęła mnie namawiać. że można to sprzedać i coś sobie kupić, na przykład PS3. Powiedziałem jej, że to zły pomysł, a mimo to ona próbowała mnie nadal przekonać, dałem jej do pewności, że wolnę uczciwie zapracować i kupić jej to PS3 niż handlować kradzionymi dragami. Zgodziła się wkońcu i wysypałem wszystko do śmieci, wtedy też pocałowałem ją ponownie i powiedziałem "kocham Cię... (tu było imię, którego nie bedę pisał)" Szliśmy tak przez osiedle i nagle usłyszałem szum... wiedziałem co się dzieje... złapałem ją czule obiema rękoma za twarz i powiedziałem "Pamiętasz co kiedyś mówiłem, że nie przestanę Cię kochać nigdy, przenigdy?". "Tak" odpowiedziała. "Teraz muszę otworzyć oczy" powiedziałem do niej "kocham Cię, jeszcze tu wrócę" Pocałowałem ją po raz trzeci i otworzyłem oczy.
Pierwszy raz po przebudzeniu się ze snu czułem się szczęśliwy. Wiem że jeszcze tam wrócę.
A pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem po otworzeniu oczu był właśnie ten kamień, leżał sobie na biurku obok, mimo, że wydawało mi się, że nadal miałem go w plecaku.
Verus amor nullum novit habere modum
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -