Za sterem
Noc zwilżyła moje powieki. Skleiła lepkim śladem, zostawianym przez ślimaki. Zawieszonym, niby-transparentem, przesłaniając rzeczywistość. Dlatego delikatnie dociskam prawą stopę, dłonie usztywniam, marząc o kolejnym zakręcie, podnoszącą bicie serca iniekcją adrenaliny. By wpaść w obłęd, oderwać jedną sklejoną powiekę od drugiej i klaśnięciem dłoni stracić panowanie nad światem. Pędzącym czteronogiem na gumowych bezpiecznikach od piorunów. Może właśnie piorunów potrzebuję. Zwykłego wyładowania, dziecka natury, przestawiającego moje półkule. Prawą na miejsce lewej i odwrotnie. Wtedy myśląc lewą stroną, zmieniałbym biegi przełącznikiem do szyb.
Upadłe liście, jak anioły zmieniają rzeczywistość.
Pędzę na czterech stopach, w garści ściskając szyje swoich przyjaciół. To oni moczą podnóżki, swoim potem, moczem z oczu, rozszerzonych na całe czoła. Zalewa mnie tysiące kropel i ciche krzyki z bezdźwięcznych gardeł.
Z mojego snu budzi mnie dźwięk syren. Znalazłem części pasujące do krtani, które trzymam w kurczowo zaciśniętej dłoni. Krew krzepnie, może uda się poskładać je do kupy.
Gdy tylko syreny ucichły. Każda z nich znalazła się na nie swoim miejscu. Drzewie, szybie, tapicerce. Ciepłe przypływy moczu wyrzucają na brzeg kolejne skarby z rozbitego statku. Narządy do przeszczepów, dryfujące na powierzchni żółtego oceanu.
Pamiętam tylko siebie, nurkującego z zaciśniętymi dłońmi na drewnianym sterze.
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -