Bractwo Mroku

Rozdział 3. Bez tytułu

Nosveratus wyczul, ze cos poszło nie tak. Postanawia osobiście wkroczyć do akcji. Podszedł do uchylonej bramy zakonów, gdzie wcześniej wysłał swoja elitę, aby złapali zdrajczyni - Ingrid. Niestety Nosveratus nie wyczuwał swoich podopiecznych, nikogo. Szedł wzdłuż długiego, ciemnego korytarza depcząc ciała martwych mnichów. Zbliżając się do ostatniej, najciemniejszej celi zawal sobie sprawę, ze nie jest pusta. Wszedł do środka i rozejrzał się. W ciemności Nosveratus, tak jak i reszta wampirów, widziała o wiele lepiej. Ciemna mała cela z prycza pod ścianą, bez okna była przesiąknięta krwią ludzka. Nagle cos się odezwało, Nosveratus podszedł pod prycze, wykonał szybki i zdecydowany ruch ręką, a prycz wylądowała na przeciwległej ścianie. w miejscu, gdzie stała wcześniej prycz, na ziemi leżał mężczyzna. Dobrze zbudowany, niski stękając z bólu. Nosveratus wiedział, ze jest to jeden z mnichów, który właśnie przechodzi transformacje w jego poddanego. Wyjął zza pazuchy fiolkę z fioletowym płynem i wylał jej zawartość na szyje mężczyzny, gdzie były ślady ukąszenia. Mężczyzna zaczął szarpać się z bólu, rana zasklepiła się oraz przyspieszyła transformacje. Mężczyzna oprzytomniał, spojrzał na Nosveratusa, nie wiedział co się dzieje.
- Co się tu stało? - zapytał ze spokojem Nosveratus.
- Ja, ja? ... nic nie pamiętam, kim TY jesteś? - krzyczał przerażony mężczyzna, który właśnie dojrzał blada twarz mężczyzny. Nagle dostrzegł, ze jego dłonie są blade, ale nie aż tak jak twarz osoby stojącej przed nim - Coś Ty ze mną zrobił?! KIM JA JESTEM? - wykrzyczał.
- Milcz, to ja tu jestem od zadawania pytań! - Nosveratus juz lekko zdenerwowany. - Ty jesteś zwykłym WAMPIREM, sługą ciemności, MOIM sługą, JA jestem NOSVERATUS, pierwszy - zawahał się, ale kontynuował - wampir, na tym świecie.
Po dłuższej chwili, mężczyzna zaczął wszystko sobie przypominać, napad na klasztor, walkę.
- Tak, teraz pamiętam, grupa osób, nie wiem ile ich było, napadli na nas, były to dziwne stworzenia...
- Były to moje wampiry - przerwał mu Nosveratus. - przyszli tutaj po zdrajczynie, Ingrid.
- Ingrid, Ingrid? Po Czarna Damę?
- Czarna Damę? - roześmiał się Nosveratus.
- Tą kobietę, która przebywała w klasztorze, która robiła rożne dziwne eksperymenty w naszym laboratorium.
- Jakie eksperymenty? - Zapytał z ciekawością Nosveratus. - Pójdziesz ze mną, możesz pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem, przydasz mi się. Jak Cię zwą?
- Abelard
- A wiec Abelardzie czy chcesz mi służyć?
Bez chwili zastanowienia Abelard padł na kolana.
- Tak Panie.
- Mamy tu jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
- Słucham?
- To miasteczko, pokażę Ci moja potęgę, na wypadek gdybyś chciał kiedyś mnie zdradzić.
Było parę minut po północy, kiedy Nosveratus wraz z Abelardem stanęli na wzgórzu nieopodal miasteczka. Belfort było małym, spokojnym miasteczkiem, jego mieszkańcy nawet nie spodziewali się jaki los ich czeka. Nosveratus stanął bez ruchu, stal tak dłuższą chwile, podniósł prawa rękę, dłoń zacisnął w garść, wszystkie latarnie, oraz światła z domów zgasły, zgiął rękę w łokciu, tak jakby chciał cos przyciągnąć do siebie, wypowiedział magiczne zaklęcie, uklęknął. Abelard przyglądał się temu przedstawienia z niedowierzaniem, aczkolwiek z ciekawością. Nagle nad miastem pojawiła się czerwona zorza, Nosveratus wstał i wykonał kolejny gest rękoma, tak jakby chciał czymś rzucić w kierunku miasteczka, w tej samej chwili miasteczko stanęło w płomieniach, odczuwalne także było trzęsienie ziemi, ziemia pod Belfort rozerwała się w pół, dzieląc je na 2 części, wtem z krateru zaczęła wypływać lawa. Po paru chwilach wszystko się uspokoiło, Abelard nie wierzył w to, co się stało.
- Panie, czy każdy wampir tak potrafi?
- Nie, - zaśmiał się z pogarda Nosveratus. - Każdy wampir dostaje siłę, zwinność, niewrażliwość na ból, w pewnym stopniu, niestety są tego też i gorsze strony, słońce was pali i musicie pić cudzą krew, aby przeżyć.
- Was?! Musicie?! Panie, Ciebie to nie dotyczy?
- Nie, jako pierwszy, nie potrzebuje tego. - Po chwili namysłu dodał - Wampiryzm rozwija także ukrytą moc, która mogła zostać obudzona tylko wtedy, kiedy byłeś człowiekiem.
- Mianowicie?
- Wcześniej byłem magiem, teraz moja moc niewiarygodnie wzrosła.
- Panie, jako mnich w zakonie, poznałem tajniki magii życia, czy moja moc teraz tez wzrosła?
- Magia życia powiadasz, ciekawe. Sam będziesz musiał to w sobie odkryć, ale to przyjdzie z czasem.
Nosveratus odwrócił się i zmierzał na zachód. Abelard po krótkiej chwili poszedł za swoim Panem. Wędrowali przez ciemny las, cały czas zmierzając ku zachodowi, nadeszła pora świtu.
- Musimy się schronić, jeśli nie chcesz spalić się w promieniach słonecznych. - rzekł Nosveratus.
- Panie, w tych lasach nie ma żadnych jaskiń, ani czegokolwiek, gdzie można by się schronić. - Wyjaśnił Abelard.
- Czy aby na pewno? Nie zapominaj, kim jestem! - Można było wyczuć nutkę sarkazmu w głosie Nosveratusa. Machnął ręką, kilkanaście drzew przed nim przewróciło się z impetem na ziemie, podniósł obie ręce, drzewa zaczęły unosić się do góry, teraz Nosveratus wykonywał skomplikowane gesty dłońmi, a drzewa zaczęli tańczyć nad nimi. Łamały się i spadały na ziemie wokół nich, tworząc skromna chatkę.
Abelard niedowierzał temu, co ujrzały jego oczy. Chatka z drewna, postawiona na zawołanie, była przestronna, a co najważniejsze i najciekawsze, nie przepuszczała promieni słonecznych.