#8 Deszcz

Paradoks
07.00.2014 20:00·~ 2 min. czytania

Wybiegamy z bramy śmiejący się, głośni
trzymamy za ręce, biegnąc w deszczu radośni,
szturchamy zroszone zimną wodą gałązki,
krople lecą za dekold, zapomniałam dziś podwiązki.
Resztki z chmury kapią deszczu, w porze południowej
wiatr podwiewa mi sukienkę, chce zalotny być jak może,
upadamy gdzieś wśród trawy zielonej i gęstej,
krople rosy masz na ustach, które mówią całuj więcej
moich, gdy oddechem tak gorącym pragną jeszcze,
chcąc dotykać aksamitu ciał oblanych letnim deszczem,
rozpalonych do granicy erotycznych możliwości
wyobraźnię ogranicza ten niewinny brak nagości.
Jako sami z sobą będąc, gdzieś w gęstwinie czarnych bzów
wyzwoleni jak jaskółczy wolny lot nad polem snów,
tak przyziemnie dotykając w twarzy nosa, brwi i ust
poznajemy nasze ciała bez pomocy zbędnych słów.
Pod dotykiem Twoich dużych, delikatnych ciepłych dłoni
w dół zsuwają się ramiączka, głosniej szumi krew gdzieś w skroni,
a im więcej odsłaniają mego ciała, miękkie fale materiału opadają,
pożądliwiej patrzą na mnie Twoje oczy, niecierpliwiej ręce dotykają.
Dłonie wędrują po ciele niewinnym, w tajemne części się zagłębiając
usta wciskają miłość do ust, łączą nas ciągle do siebie zbliżając,
oddajemy się sobie wśród zieleni bzów pachnących,
na polanie dzikich jeżyn, wśród oddechów szalejących
coraz szybszych i gwałtownie dochdzących do spełnienia
później wolnych, gdy w spokojne się ciśnienie zmienia.
Opłukani letnim deszczem tańcząc gdzieś na trawie boso
mokre stopy do przygody w zagajniku bzów nas niosą.