I rozpętał piekło...

perlawschodu
24.34.2018 18:34·~ 31 min. czytania

           Nie, pomyślał. To nie może być… To się nie dzieje!

Przed nim stały jego wojska, tysiące tysięcy ludzi oddanych tylko jemu. Widział zdobione hełmy paszów, wysokie, białe czapy janczarów i zbroje spahisów. Tak wiele serc biło tylko dla niego…

            I tak wiele z nich miało zginąć dzisiaj tylko za niego…

Gorący jak sama Sahara wiatr otulał ich czule, gnając ku zachodowi.

On wzniósł miecz z wypisaną nań modlitwą, która miała przynieść mu zwycięstwo.

I rozpętał piekło…

*

- Więc, panie, przyszedłeś po mojego syna? Po cóż on jest tobie potrzebny? To mój najmłodszy syn, a ty chcesz go wziąć do swego seraju!

            Mehmed wstał z otomany, rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w pałacu megaduksa Łukasza Notarasa, prawej ręki cesarza Konstantyna XI Dragonesa. Cesarza, którego cesarstwo miało wkrótce upaść, obrócić się w proch, a jego imię zniknąć z ust ludzkości na wieku wieków.

Wszystko dookoła było białe- począwszy od sofy, na której przed chwilą siedział, po posadzkę wielkiego, jak na salon, pokoju. Na ścianach znajdowały się miliony mozaik przedstawiających anioły, chrześcijańskich świętych oraz Matkę Boską. Sułtan czuł się nieswojo pod ich ciężkimi spojrzeniami, przewiercającymi go na wylot. Z sufitu zwisał złoty żyrandol, pełen klejnotów i świec wydobywających z siebie nikłe światło, przezwyciężające półmrok tam panujący niczym anioł szatana. Zza okna dobiegał zapach prochu i głosy żołnierzy- zarówno osmańskich, jak i bizantyjskich. Na ścianie naprzeciwko miejsc siedzących i stojącego przed nim stołu z mnóstwem zdobień wisiał ogromny, złocisty krucyfiks. Trzeba było przyznać, iż miejsce było i tak dość skromnie urządzone, jak na pokój dzienny samego megaduksa, będącego jedną z najważniejszych i najbogatszych osób w hegemonie, jakim było Bizancjum.

Brunet zwrócił się do swego rozmówcy:

- Po cóż chcę twego syna? Cóż, jest przede wszystkim twoim synem. Synem samego Wielkiego Księcia, Wielkiego Admirała. Poza tym, chciałbym go… hm… wypróbować.

W odpowiedzi uzyskał zszokowane spojrzenia Łukasza i jego dwóch najstarszych synów siedzących obok i przysłuchujących się dyskusji. Co miał na myśli ich wróg? Co chciał zrobić ich bratu i jego synowi…?

- Wypróbować...? W sensie, że co?- w końcu odezwał się Izaak, najstarszy z braci.

- W takim sensie, że chciałbym wam pokazać, co kryje się poza murami waszego Konstantynopola, aby odkrył, jak piękne jest życie u mojego boku- tu uśmiechnął się szyderczo pod nosem- Mam nadzieję, iż jest wystarczająco urodziwy, aby mnie zadowolić.

Kolejny szok dla Bizantyjczyków. Ojciec doskonale wiedział o tym, jak kocha władca Turków, ale nie mógł spodziewać się tego, że zapragnie mieć przy sobie akurat jego syna. Akurat jego najmłodszego syna, młodziutkiego Jakuba nie mającego w ogóle pojęcia o życiu!

            W oczach Wielkiego Księcia zawrzał gniew.

- Jak śmiesz pragnąć mego syna, ty barbarzyńco! Ty brudny, zhańbiony przez niebiosa Turku!- warknął- Nie dostaniesz go, nigdy! Po moim trupie!

Młodszy mężczyzna spojrzał spokojnie na rywala.

- Notarasie, uspokój się- szepnął, choć w jego głosie było więcej złości niż spokoju- Za drzwiami od tego pokoju stoją moi ludzie. Doskonale słyszą nasze rozmowy. Jeszcze jedna taka groźba, a trafisz w ich ręce. Pewnie nieraz już widziałeś, co potrafią? Pewnie nie chcesz doświadczyć tego, co ofiary tych nieposkromionych jastrzębi?

Przekonany Rzymianin z powrotem zajął miejsce.

*

            Młody Jakub klęczał przed niewielkim, drewnianym krzyżem wiszącym na ścianie. Jego drobne palce z delikatnymi, niemalże szklanymi paznokciami powoli przesuwały koraliki różańca. Odmawiał już kolejną modlitwę do Boga. Do Boga, w którego tak bezgranicznie wierzył. Jego białe kolana były zdarte, przed wielkimi, czarnymi oczyma miał już mroczki, a pukle płowych włosów zwisały smętnie na białą szatę. Był już zmęczony, ale nie miał zamiaru przestać się modlić.

Doskonale wiedział, co się dzieje wokół niego. Wiedział, iż jego rodzina i cesarz mieli problemy z niejakim Mehmedem, świeżo upieczonym księciem muzułmańskich Turków. Nie poznał go osobiście, ale słyszał o nim wiele rzeczy. Jedni mówili, że mordował i uwodził Bogu ducha winne dziewice. Drudzy mówili, że jest wojownikiem Boga. Każdy miał inne zdanie na jego temat.

 Jakub też miał swoje- bał się go. Bał się tureckiej ekspansji, chrapki muzułmanów na zdobywanie. Na zdobywanie Jerozolimy. Na zdobywanie zachodu.

Na zdobywanie Konstantynopola…

            Przyszli do niego po chwili. Nadal się modlił, kiedy weszli.

To, czego się od nich dowiedział, wprawiło go w osłupienie.

Mehmed chciał jego. Tylko jego.

Poczuł nagłe osłabienie. Nie mógł wierzyć swoim zmysłom. W końcu padł na ziemię.

Dalej była tylko ciemność.

*

            Ręce mu drżały jak w febrze, nogi miał jak z waty. Serce mu biło tak, jakby miało wyskoczyć z piersi.

Szedł ku niemu. Starał się okiełznać strach przed oddaniem się w ręce nieznajomego, ale czuł, że zaraz nie wytrzyma. Miał ochotę uciec do ojca, do braci.

Jednak oni siedzieli w pałacu już od kilku dni- zostali skazani na areszt domowy.

A to wszystko dlatego, że nie chcieli go oddać sułtanowi…

Niepewnie wsiadł na konia. Nie utrzymywał kontaktu wzrokowego z księciem, tak bardzo się go bał…

Odważył się na niego spojrzeć dopiero po dłuższej chwili.

                                Książę (lub padişah, jak woleli nazywać go jego poddani) był mężczyzną przystojnym, znacznie wyższym od reszty Turków i dobrze zbudowanym. Wyglądał na kogoś, kto zaczął przechodzić z wieku młodzieńczego w wiek dorosły. Twarz miał pociągłą i lekko śniadą, a jej dół pokrywała równo przycięta, jasnobrązowa broda. Ciepłe, brązowe oczy o lekko rozmarzonym spojrzeniu patrzyły gdzieś poza horyzont. Wyróżniał go duży nos, orli i lekko garbaty. Większość włosów miał zakryte śnieżnobiałym turbanem przyozdobionym złotą broszą. Jednakże spod nakrycia głowy spływała kaskada gęstych, ciemnych włosów, przypominających lwią grzywę. Na sobie miał ciemnoczerwony, letni kaftan i dość cienką, brązową kamizelkę podbijaną czarnym futrem. Jechał na białej klaczy rasy arabskiej, smukłej i pięknej.

W pewnej chwili skierował wzrok na potomka Notarasów, który zadrżał niepewnie pod jego spojrzeniem, po czym zarumieniwszy się pochylił pokornie główkę. On zaś ujął jego brodę w dwa palce, zmusił go do spojrzenia na siebie. Młody chłopak znowu się wzdrygnął.

- Nie bój się- rzekł władca- Nic ci nie zrobię. Nic ci tu nie grozi…

A jego głos był tak przepełniony spokojem i dobrocią, że Jakub zaufałby mu, gdyby nie pamiętał tego, co padyszach zrobił jego rodzinie. I czego chce od niego samego…

*

                                Wielki megaduks chodził po swym gabinecie jak zraniony lew po swojej klatce. Zorientował się, że już trzynasty raz okrąża biurko.

Był rozbity i bezradny. Wróg przejmował wszystko, a czas płynął nieubłagalnie. Łukasz niemalże czuł, jak przesypuje mu się przez dłonie jak piasek w klepsydrze. Mimo tego próbował go zatrzymać, walczyć, wykorzystywać wszelkie możliwe szanse. Cesarz był słaby. Imperium nieuchronnie chyliło się ku upadkowi. On był zamknięty w klatce swojego domu. Synowie błagali go, aby oddał całe swe bogactwo sułtanowi. Wszystkie ziemie, jakie miał w słodkiej Italii, wszystkie pałace, swoich synów…

A na końcu swą głowę.

Spojrzał na leżące przed nim listy. Wiele z nich było od Jakuba. Wszystkie błagały go o to, aby ich oszczędził.

Podarł je i wrzucił w płomienie kominka.

*

                                Położył się na łożu. Jego skóra ściekała kroplami potu, nic nie zakrywało jego nagości. Po policzkach spływały mu łzy, jasne loki miał rozwichrzone. Oddech i rytm serca powoli się uspokajały. Jego wrażliwie, kruche jak lód ciało nadal czuło ciężar słodkiego cierpienia, jakie zadał mu Mehmed. I jakie on dał jemu….

Próbował powstrzymać łzy, ale nadal spływały cienkimi strużkami po jego zarumienionej ze wstydu twarzy. Nie płacz, krzyczał rozum chłopca, nie płacz! Pokaż mu, że wszystko jest w porządku, że było idealnie!

Jego pan zajął miejsce obok niego i zerknął na niego. Nie tak, jak wcześniej- pożądliwie, z głodem w oczach- ale z czułością, może nawet z czymś na kształt współczucia.

- Ile masz lat?- zapytał.

- Czternaście. Tak właściwie to czternaście i pół, panie.

Przytulił go, pogładził po twarzy. Co się ze mną dzieje, jasnowłosy zapytał samego siebie. Oddawał się człowiekowi, który przecież miał być jego największym wrogiem! Czuł się nieczysty, zbrukany. Jak Adam i Ewa po zjedzeniu owocu, jak Maria Magdalena oskarżona o cudzołóstwo.

Ale było w nim również coś innego: coś dziwnego. Coś, co kazało mu zaufać sułtanowi.

A nawet go pokochać…

Wtulił się mocniej w ciało Mehmeda.

Mężczyzna starł kciukiem jego łzy.

- Nie mów do mnie „panie”- rzekł- Od dziś mów do mnie po imieniu… benim küçük.

                                Rzymski chłopiec przełamał lody. Zapomniał o wątpliwościach, grzechach, ojcu i upadającym mieście cesarzy. Całował tak, jak nigdy nie całował. On kochał go tak, jak nigdy nikogo nie kochał. Kontynuowali swój namiętny taniec jeszcze przez wiele godzin…

*

- Ojcze, błagam cię, oddaj majątek! Ocalisz nas w ten sposób! Przecież jesteś naszym ojcem!

Wielki Admirał pokręcił ponuro głową.

- Izaak ma rację! Błagam cię, poddaj się! Miej dla nas litość!

Ojciec chłopaków spojrzał na najmłodszego potomka z nienawiścią. Nienawidził jego wyglądu, jego zniewieściałości. Jego tureckiego stroju i kobiecej biżuterii. Dla niego był już zdrajcą. Tylko zdrajcą.

- Zamknij swą przeklętą twarz, poturczeńcu- zawarczał z pogardą.

W oczach młodzieńca pojawiły się łzy.

- Ojcze, nie! Błagam na kolanach!

I rzuciwszy się na ziemię, chwycił wyszywanej klejnotami szaty swego pana ojca. Płakał, wył żałośnie jak postrzelona wilczyca. Rodziciel zignorował go. Stojący za nimi janczarzy chwycili Jakuba za ramiona, wywlekli go z Sali. On wyrywał się, walczył, jednak przegrał w silnych ramionach żołdaków.

Ostatnie, co ujrzał, to ojciec mówiący do posłańca jedno:

- Przekaż sułtanowi, że ich nie oddam. Że nie zapłacę żołdu.

                                W tym momencie serduszko bizantyjskiego chłopca pękło na milion krwawych kawałków, niczym lustro ciśnięte o ścianę.

*

Siedział samotnie w swej komnacie. Płakał już od dłuższego czasu. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zrozumiał już, gdzie jest jego miejsce w szeregu. Że jest na samym dole hierarchii.

Nie znaczył już nic dla ojca, który nazwał go poturczeńcem. Nie znaczył nic dla cesarza, który uważał go za zniewieściałego chłopaczka.

I najprawdopodobniej nie znaczył nic dla Mehmeda. Zrozumiał, że on chciał go tylko dla przyjemności i że trzymał go u siebie tylko po to, aby mieć kolejnego młodzieńca do swojej kolekcji.

Nic nie znaczył też dla świata. Był tylko małym pyłkiem, który nie potrafi nic zdziałać. A już na pewno nie uratuje ojca, braci i swojego życia.

Podszedł do komódki ze swoimi rzeczami. Odgarniał tiule, jedwabie i resztę drogocennych tkanin. Odłożył na bok szkatułkę z klejnotami.

                                Jego oczom ukazał się niewielki sztylecik długości około dwóch palców wskazujących, zdolny do schowania w rękawie i za pazuchą. Miał pozłacaną rękojeść, zdobioną w bizantyjskim stylu. Był prawdziwą pięknością wśród broni Cesarstwa.

I właśnie ta piękność miała wyrwać ostatni dech z jego wątłego ciała.

Skierował ostrze na nadgarstek. Bardzo szybko pokryła się czerwienią życia…

*

Wpadł do pokoju, podbiegł do niego. Walczył o jego życie, tak jak lew walczy o życie swojego stada. Chwycił głowę Jakuba, napotkał oczy pełne łez, powoli gasnące.

- Jakubie, spójrz mi w oczy- szepnął przerażony.

Cisza. Martwa cisza.

Książę odgarnął rękawki faworyta, zacisnął dłonie na jego wykrwawiających się przegubach. Liczyła się każda sekunda. Każdy oddech. Każdy szmer serca.

Nadal nie mógł uwierzyć w to, że Jakub chciałby kiedykolwiek popełnić samobójstwo. Dlaczego, pytał samego siebie. Dlaczego…?

Chłopiec nadal nie odzyskiwał przytomności. Kochanek rozerwał mu koszulę, przyłożył ucho do piersi. Odetchnął z ulgą.

Jeszcze żył. Jeszcze miał szansę…

Nasłuchiwał oddechu.

Żyje…

Uratował go. Jeszcze tylko pomoc medyka i jakoś dojdzie do siebie.

Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił…

*

Noga za nogą. Powoli stawiał kroki na zimnej posadzce. W jego prywatnej łaźni, prezencie od Mehmeda na piętnaste urodziny, wznosiły się kłęby pary. Służący przygotował już kąpiel. Chłopak przyjrzał się swemu ciału odbijającemu się w tafli wody. Nigdy nie był alegorią męskości. Drobna postura, wąskie barki i wątłe ciałko świadczyły o jego fizycznej delikatności. Zrzucił przepaskę zakrywającą jego miejsca intymne i wszedł do wody. Była bardzo gorąca, ale go to nie zraziło. Poprawił włosy upięte z tyłu głowy. Pobyt w łaźni miał go zrelaksować, ale nadal był podenerwowany. Przyjrzał się swym nadgarstkom, na których nadal widniały ślady blizn.

Nadal to pamiętał.

Ten moment, kiedy umierał…

Chłód śmierci obejmujący jego ciało. Krew na rękach. Głos Mehmeda.

Od tego momentu minął już miesiąc, ale nadal to pamiętał.

Ale to nie z tego powodu był aż tak podenerwowany, o nie. Nie z tego powodu podciął sobie żyły. Nie wiedział, po której stronie pozostać. Kochał Mehmeda, ale zależało mu również na ojcu, braciach i przyszłości Cesarstwa.

Był jak zbłąkana dusza pomiędzy piekłem a niebem.

Pomiędzy Bizancjum a Osmanami…

Tak się zagłębił w swych przemyśleniach, że nie zauważył wchodzącego Mehmeda. Mężczyzna usiadł przy nim, pogładził go po policzku. Młodzik zamknął powoli swoje wielkie oczy o barwie onyksów, uśmiechnął się leniwie. Poczuł przypływ przyjemnego ciepła i wargi Mehmeda na swej szyi. Westchnął cicho, zamruczał jak kot głaskany przez swego kochającego pana. Pieszczoty przeszły odrobinkę niżej…

 Po chwili jednak przestało być tak przyjemnie. Blondyn jęknął, jego twarzyczka skrzywiła się w grymasie. Z jego ust wydobyło się ciche „nie”.

Monarcha przestał sprawiać mu przyjemność, spojrzał na niego pytająco.

- Dlaczego nie? Czyżby ci się nie podobało?

Pacholę nie wiedziało zbytnio, co powiedzieć, nawet poczuł lekki niepokój. Sprzeciwił się swemu panu, sprzeciwił się sułtanowi Imperium…

W końcu się odważył:

- Panie, zabolało mnie to. Nie mam dzisiaj ochoty na rozkosze…

- Sugerujesz, że cię krzywdzę?

Odpowiedź Mehmeda zaniepokoiła go bardzo mocno. Teraz to dopiero będzie miał przerąbane… Całe jego szczęście przepadnie, a on zostanie przez niego znienawidzony!

- Panie, ja…

Nie usłyszał odpowiedzi. Jego ukochany wyszedł bez słowa.

Do niego doszło już, co zrobił. Miał ochotę znów się rozpłakać, znów się pociąć…

Naraził się na gniew najważniejszej osoby w mocarstwie.

Tymczasem za oknem nastąpiło zaćmienie księżyca…

*

                                           Wstał, przeciągnął się i nałożył szlafrok. Odgarnął zasłony, ciepłe palce wschodniego słońca delikatnie głaskały jego twarzyczkę. Z powrotem był w Konstantynopolu. Parę dni temu uciekł z pałacu Osmanów w Edirne.

Zdecydował już, po czyjej będzie stronie. Stracił zaufanie do Mehmeda, ponownie zaczął się go bać. Jednak pewna cząstka jego duszy chciała go przy sobie utrzymać. Zdecyduj się, wrzeszczał rozum chłopca. Zdecyduj się, do cholery!

Kochasz go, czy nie?!

Jakub ogarnął wzrokiem miasto, w którym się urodził, w którym się wychował. Widział monstrualną kopułę Hagii Sophii, wieże pałacu cesarza i domy. Miliony domów zarówno prostych, jak i bogatszych Bizantyjczyków.

Kochał to miasto. I strachem przepełniało go to, że zniszczy go turecka furia.

Pozwolił łzom cieknąć po twarzy. Nawet nie wiedział, że na to miasto patrzy już ostatni raz…

*

- Paniczu! Pan każe stanąć do walki!

Odwrócił się ku drzwiom, ujrzał w nich posłańca- młodego, zdyszanego chłopaka, niewiele młodszego od niego samego.

Zapytał go z niedowierzaniem:

- Jak to każe stanąć do walki…?

- Turcy atakują nas! Zachodzą od tyłu! Twój pan ojciec kazał tobie i wszystkim twoim braciom stanąć do walki.

Myślał, że dostanie ataku paniki. Przecież nigdy nie walczył, nie miał pojęcia o wojnie! Nie da rady, nie da rady…

Poszedł jednak posłusznie do ojca. Stał już razem ze swymi ludźmi, w pełnym rynsztunku. Jakubowi ciążyła zbroja, hełm zasłaniał mu widok na świat i co chwila się przesuwał. Nie chciał walczyć. Naprawdę nie chciał walczyć.

*

- Macie zająć pozycje na murach i wyłomach! Walczcie do końca, walczcie za Konstantynopol! Walczcie dla cywili, dla swych rodzin i przyjaciół! Walczcie za nieśmiertelność!

Odpowiedziały mu uradowane krzyki żołdaków. Jakub jako jedyny nie krzyczał. Jako jedyny wiedział, że nie ma już nadziei.

Po chwili ruszyli do walki. Młodego arystokratę ogarnęła panika. Nigdy nie widział tyle krwi, tyle brutalności. Przed jego oczami ginęli wszyscy: mężczyźni, kobiety i dzieci.

Przed chwilą na jego oczach bizantyjski żołnierz rozerwał pierś baszybuzukowi, rzucając w niego granatem. Jakub zwymiotował, ale po chwili się pozbierał.

Zdecydował, że będzie walczył.

Odepchnął od siebie obdartego deli, który rzucił się na niego przed chwilą z połamanym mieczem, po czym odciął mu głowę, która poturlała się po chodniku, zresztą i tak ciężkim już od krwi. Zaatakował go kolejny. Cięcie w prawo. Sparowanie uderzenia. Dźgnięcie go sztyletem w gardło. Potem kolejny i kolejny. Nie przestawał, dalej tańczył swe krwawe danse macabre…

Spojrzał na to, co zrobił. Nie mógł w to uwierzyć. Przed chwilą pozbawił życia pięciu ludzi. Ich ciała, nie przypominające już w ogóle ludzkich, leżały na bruku. Spojrzał na swe ręce, całe w życiodajnej posoce. Upadł na kolana, zawył żałośnie. Był piętnastoletnim młodzieńcem z dobrego domu…

Piętnastoletnim młodzieńcem z dobrego domu mającym na sumieniu ludzi. Bogu ducha winnych ludzi…

Po raz kolejny zwymiotował. Poczuł, jak czyjaś silna ręka szarpie go za włosy, usłyszał upadający żelazny hełm. Odwrócił głowę, za loki szarpał go Izaak.

Starszy brat zaprowadził go do pałacu i wepchnął go do jego komnaty.

- Siedź tu i nie wychodź! Ani słowa! – krzyknął ciemnowłosy, zatrzaskując za sobą drzwi.

*

Tymczasem trwała burza. Burza wojny.

Dwa imperia starły się ze sobą, jak klif z falą. Jak wojska anielskie z wojskami z samego dna piekła.

Na pierwszy ogień poszli baszybuzucy, dzicy i szaleni. Zostali starci w proch przez Bizantyjczyków. I przez niejakiego jasnowłosego chłopca o delikatnej urodzie w niedopasowanej zbroi.

Następnie zginęli zwykli Anatolijczycy, otoczeni i wybici przez Greków.

Tyle wiedział ten, który prowadził na śmierć najlepsze oddziały wojska Osmanów: on sam. Imperator, który na swe skronie miał włożyć i tak już złamaną koronę Rzymu.

On sam. Mehmed II z dynastii Osmanów, syn Murada II. Syn wojowników, zdobywców i zwycięzców. Wcielenie Boga na ziemi…

On sam prowadził do boju głównych wojowników- janczarów. Wierne psy, zawsze gotowe do boju. Rozwścieczone lwy dotychczas zamknięte w klatkach koszarów, które nagle miały mieć zwróconą wolność. Szli w zwartym szyku, wprost za swym dowódcą. Za swym panem, którego słuchali bezgranicznie.

Książę czuł wielką dumę z tego, co robił. Oto on, król królów, wreszcie zasiądzie na swym tronie. Tronie, który od dawna mu się należał. Spojrzał w niebiosa, gwiazda dająca życie wszelkiemu stworzeniu świeciła wtedy jasno. Dochodziło południe. Bizantyjczycy bronili się zaciekle, ale i tak miał dla nich nadejść ostateczny koniec.

Nawet o tym nie wiedzą, pomyślał.

Wtem w jego głowie zaświtała jedna myśl. Notaras. Notaras i jego synowie. Jakub…

Szedł również po nich. Ich życie zależało tylko od jego woli…

Na ten dzień miał dwa cele: zdobyć Konstantynopol i odbić Jakuba.

*

Krążył bezradnie po komnacie i zastanawiał się, co zrobić. Zamknął drzwi na klucz i zasłonił przed chwilą okna, ale mimo tego słyszał krzyki walczących i konających, strzały z armat i rozkazy dowódców. Zbroi nie zrzucił i nie odłożył miecza. Zdecydował już- miał walczyć. I będzie walczył, ale nie dla Bizancjum.

Będzie walczył dla siebie.

Wziął wszystkie swoje rzeczy. Podszedł do szafy z książkami, wyrzucił większość z nich, nacisnął odpowiednią cegłę. Szafa odwróciła się, ukazując tajne przejście. Syn Notarasów otworzył je i zamknął za sobą. Zbiegł schodami w dół do ciemnego tunelu. Biegł tak, jakby gonił go sam diabeł.

W końcu doszedł do krypt pod kościołem. Potem stromymi schodkami na górę.

Po pięciu minutach znalazł się w jedynym, bezpiecznym dla siebie miejscu.

W Hagii Sophii, Kościele Mądrości Bożej.

*

                                Wszystko to trwało zaledwie kilka godzin.

Po pierwszej godzinie upadła dzielnica Blacherny. Wtedy żołnierze Allacha odkryli Bramę Cyrkową- drogę umożliwiającą im wejście do miasta. Mimo tego to odkrycie przypłacili własnym życiem- większość z nich zginęła tragicznie. Pozostawili po sobie jedno- sztandar Boga, ich największą świętość.

Jednakże po chwili zaczął się najgorszy moment dla obrońców…

Turcy wpadli do miasta z prędkością światła, wyrzynając wszystkich co do nogi. Przeciwników ogarnęła panika. Zaczęli uciekać, tratowali siebie nawzajem. Wenecjanie i Genueńczycy przedzierali się rozpaczliwie ku zatoce, aby uniknąć tego koszmaru. Grecy poukrywali się. Dowódca Katalończyków zginął śmiercią samobójczą, rzucając się z murów. Po to, aby uniknąć śmierci z rąk tureckich żołnierzy.

Na centralnym placu, przy kolumnie Konstantyna Wielkiego zebrał się tłum. Mężczyźni, kobiety i dzieci- oni wszyscy tam byli, modlili się o jedyną deskę ratunku, która według proroctwa miała przyjść z niebios…

Nie było anioła, który miał ich ocalić. Były za to chłodne, tureckie szable i śmiercionośne kule.

Zginął również sam cesarz, zgładzony przez janczarów. Mehmed kazał go pochować z honorami, a jego głowę nabić na pal, aby mógł patrzeć na swoje miasto.

Miasto, które upadło.

*

W świątyni zgromadziło się wiele osób. Zdawałoby się, iż jest to połowa całego Konstantynopola wydającego już ostatnie tchnienie. Przed oczami miał ich różnokolorowe szaty, złote mozaiki na ścianach sanktuarium i ogromne żyrandole zwisające z niebotycznego sufitu. Wszystko było tam wielkie, piękne. Miało ukazywać wielkość Wschodniego Imperium Rzymskiego.

A raczej wywoływać tęsknotę za tym, co odeszło.

Pod ścianą, przy samej chrzcielnicy siedziała obdarta żebraczka z płaczącym w jej ramionach dzieckiem. Podszedł do niej i szepnął jej do ucha:

- Przy prawej ścianie jest wnęka, widzisz ją?- tu wskazał palcem- Tam jest ukryte przejście. Naciśniesz cegłę pośrodku, tam, gdzie jest wyryty krzyż. Wtedy się otworzy, a ty i ci ludzie uciekniecie. Nie zapomnijcie zamknąć za sobą wejścia. Biegnijcie cały przed siebie, tunel oświetlony jest pochodniami. Na końcu wyłamiecie kratę, którą ujrzycie i wyjdziecie do doków. Tam statki was zabiorą do Grecji, Rzymu, gdzie chcecie. Ważne jest, abyście stąd uciekli.

- Ależ panie, jam biedna, sama z dzieciskami…

- Dasz radę. Ja pokieruję tych ludzi, a ty zrobisz to, co ci przed chwilą kazałem. Zgoda?

Kobieta pokiwała głową. Blondyn dał jej bogato zdobioną szkatułkę. Kiedy ją otworzyła, oniemiała. W środku znajdowały się najprawdziwsze perły, klejnoty, srebrna i złota biżuteria i wiele innych bogactw, w tym również dwa tysiące cesarskich monet.

- Panie, toć to najprawdziwsze skarby!

Uciszył ją, przykładając palec do ust.

- Potrzebne ci będą, kiedy będziesz musiała za coś zapłacisz. Tylko nikomu o tym nie mów i nie wydaj ich od razu!

Poinstruował potem ludzi zebranych w kościele. Niewiasta podeszła do wnęki i otworzyła przejście. Na początku chcieli tam wpaść z prędkością światła omamieni wizją ucieczki przed śmiercią, ale Jakub ich za to zrugał. Po chwili było po wszystkim. On wszedł jako ostatni.

*

Odgłos wyłamywanej kraty rozległ się po zatłoczonych dokach. Młodzieniec wygramolił się z miniaturowego piwnicznego okienka i pobiegł razem z uciekającymi przed zagładą, dźwigając na plecach swój tobołek. Dookoła panował istny chaos. Ludzie w panice wbiegali na statki i czym prędzej wypływali z obracającego się w proch miasta. Czuł, że zaraz zemdleje, mimo tego starał się nie tracić głowy. Starał się nie biec w owczym pędzie, nie chciał być potratowany.

Wtem poczuł, że ktoś mu coś naciąga na głowę. Stracił dech, szorstka tkanina przyklejała się do jego twarzy. Walczył o oddech, próbował się wyrywać z czyichś silnych ramion…

Nie udało mu się. Zemdlał.

*

Stało się.

Nareszcie nadeszła ta chwila.

Wszyscy dookoła patrzyli na niego jak na zwycięzcę. Z podziwem, z dumą. A niektórzy również ze strachem.

Kopyta białej klaczy stukały o zakrwawiony bruk, zahaczały o ciała poległych.

On jechał na niej, wznosząc do góry zielony sztandar Proroka. W oczach miał łzy.

Ale czy to były łzy triumfu, czy żalu nad tymi, którzy zginęli…?

Jechał tak, patrzył na miasto, które zdobył. Które zniszczył. Nie mógł powstrzymać łez. Stał się Cesarzem Rzymu.

Nadal myślał o Notarasie. Jego ojca i braci skazał już na śmierć, przynieśli mu przed chwilą ich odcięte głowy. Tylko gdzie on może być? Może gdzieś się ukrywa, może już wsiadł na statek i ucieka drogą morską? Kto wie, może nawet już nie żyje?

*

                                Przyprowadzili go do niego dopiero wieczorem. Ściągnęli worek z jego głowy. On padł przed nim na twarz, szlochając żałośnie. Wszystko go bolało. Nie mógł wstać, a każdy ruch powodował u niego koszmarny ból. Jego łkania roznosiły się po całym namiocie.

Sułtan wściekł się, kiedy go ujrzał w takim stanie. Ostro skarcił żołnierzy, którzy go potraktowali jak najgorszego jeńca, po czym skazał ich na chłostę.

Kiedy zostali sami, nie mógł opanować emocji. Odgarnął włosy chłopca, spojrzał w jego twarz mokrą od łez i szarą od kurzu. Obtarł z krwi jego rozcięte usta. Jakub w oczach miał łzy.

Pocałował go w usta. Tak, jak za pierwszym razem.

- Nie krzywdź mnie, sultanim…- szepnął młodzik- Nigdy…

- Już cię nie skrzywdzę. Przysięgam. Byłeś dzielny, bardzo dzielny.

To były ostatnie słowa, które Jakub usłyszał. Stracił przytomność po raz kolejny.

*

Obudził się. Jego umysł zachowywał się tak, jakby był pijany. Wszystko było białe. Tańcząca przed jego oczami nieskazitelna biel. Jak w niebie.

Czy ja już umarłem, rzekł w myślach do samego siebie. Ja już nie żyję…?

Nie, przecież myślał- to znaczyło, że żył.

Powoli obraz się wyostrzał. Wyglądało na to, że był w namiocie. Zaczął wyczuwać zapachy- pachniało opium, jodyną i innymi lekami. Zobaczył poruszających się przy nim ludzi, w tym wysokiego mężczyznę obdarzonego semicką urodą.

- Obudziłeś się nareszcie- usłyszał jego ciepły głos z nietypowym akcentem.

Nie miał siły, aby odpowiedzieć. Był skrajnie osłabiony, chociaż okropny ból połamanych kości już zapewne dawno minął.

Żyd usiadł przy nim, przetarł mokrą szmatką jego bladą twarz. Ktoś otworzył namiot, a wpadające słońce podrażniło jego oczy. Płowowłosy zamrugał intensywnie.

- Co się dzieje…?- wychrypiał cicho.

- Powoli wyruszamy z powrotem do Edirne, chłopcze. Zemdlałeś w namiocie sułtana, niech Allach błogosławi jego imię i rządy, i znalazłeś się tutaj. Nie powiem, dość brutalnie cię potraktowano. Wykręcone nadgarstki, złamany obojczyk, pogruchotane żebra…

- Jesteś szczęściarzem- przerwał mężczyźnie młody chłopak, najwidoczniej jeden z jego licznych asystentów- Albowiem wyleczył cię osobisty lekarz naszego pana i władcy.

Po chwili jednak uciszył się pod srogim spojrzeniem medyka i zniknął z jego pola widzenia.

- Jak wydobrzejesz, to idź do niego. Chciał cię widzieć.

*

Poszedł do niego w nocy. Mehmed czekał na niego z kielichami wina. Krwistoczerwony płyn zalśnił w bogato zdobionych kielichach. Siedzieli w jego namiocie, księżyc wpadał przez szparę w wejściu, oświetlając tą przeuroczą parkę. Wino spływało powoli do ich trzewi. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Czerń węgielków spotkała się z brązem leśnej kory.

Wtedy nie zamienili ze sobą ani słowa.

- Jakubie- w nocnej ciszy zabrzmiał głos Cesarza Rzymu- Dlaczego mnie nie kochasz?

Chłopaczek zadrżał.

- Ja… ja cię kocham, panie. Ale się boję.

Spuścił główkę, na jego twarzy pojawił się krwawy rumieniec jak u zawstydzonej panienki z dobrego domu.

- Po cóż miałbyś się mnie bać?

Już nie wytrzymał. Podniósł na niego głos:

- Po cóż się ciebie boję?! Boję nie ciebie, tylko twojej dumy, twojej ciągłej chęci zdobywania!

- Na tym polega polityka, Jakubie. Poza tym, spójrz na mnie! Jestem młody, bogaty i odważny. Wszyscy się mi poddali, więc ty również powinieneś mi się poddać!

- O nie, Mehmedzie! Tak, mówię teraz do ciebie po imieniu, nie używając wzniosłych tytułów. Na tym nie polega miłość. Miłość polega na szacunku, na równości, na współczuciu i na trosce! Nie na tym, że jedna osoba to pan, a druga to niewolnik!

Władca wstał z łóżka, na którym siedział i podszedł do Jakuba. Chwycił go za talię, odgarnął włosy i pocałował w czoło.

- Kocham cię i zawsze cię kochałem. Możesz mówić do mnie po imieniu, już ci to dawno mówiłem. Nie jesteś dla mnie niewolnikiem. Jesteś…

- Czym jestem?

- Moją miłością. Troszczyłem się o ciebie i szanowałem cię. I robię to również teraz. Więc powiedz mi: kochasz mnie, czy nie?

Z usteczek Jakuba wydobyło się jedno słówko: „tak”.

 *

                                Żar bijący od słońca delikatnie oplatał ciało syna Notarasów niczym ramiona kochanka. Niczym ramiona Mehmeda, pomyślał. Kiedy jego niezdecydowany umysł przypomniał sobie jego twarz, uśmiech i wszystkie romantyczne momenty z nim spędzone, po policzku byłego Bizantyjczyka spłynął kryształ łzy. Zagryzł dolną wargę, pomalowaną czerwoną pomadką. Płacze. Dlaczego znowu płaczesz, zapytał z gniewem rozum.

Bo tęskni, odpowiedziało serce.

A prawdą było to, co powiedziało serce. Konstantynopolski chłopiec tęsknił. Brakowało mu sułtana dokładnie tak samo, jak psu brakuje wiernego pana, kiedy ten umrze. Ale Mehmed nie umarł fizycznie. Mehmed umarł w sercu Jakuba, trafiony strzałą niezwykle okrutnego strzelca- losu. Miejsce chłopca zastąpiły obowiązki. Wyprawa na Belgrad, polityka… Teraz to liczyło się dla młodego władcy. Owszem, przychodził do Jakuba na noc, pragnął go co wieczór, ale nie spędzał z nim wiele czasu.

Ale to było kiedyś…

Świat młodzieńca rozpadł się na drobniutkie kawałeczki. Kawałeczki, których się już pozbierać nie dało.

Odgłos kroków za nim zasugerował, że ktoś się zbliża. Nie odwracał się- wiedział bowiem kto to. Czuł to…

Czyjeś ciepłe dłonie obejmujące jego talię i ktoś delikatnie go przytulający. Kaskada łez z czarnych oczu.

Ciepły głos szepczący:

- Ey güzelim… Seni seviyorum…

I jego własny szept:

- Ki ego se agapoMin me afíneis pia!

Jednak to wszystko to były tylko zwidy. Sen na jawie, uporczywy niczym duchy nawiedzające opuszczoną posiadłość. Bowiem tylko to mu pozostało…

Następnego dnia jego siostry znalazły go w jego sypialni- martwego, zimnego. Leżał tam z zastygniętymi łzami na bladych, zapadłych policzkach, z uśmiechem na twarzy…

Nikt nie wiedział, dlaczego umarł i co spowodowało jego śmierć. Jedni mówili, że to otrucie. Inni, że tęsknota. Ale kto by tam im wierzył…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Skomentuj utwór (0)

Cindybebey
Cindybebey ·
w zeszłym roku
Cześć najdroższa, Do You Speak English? miło mi cię poznać. Nazywam się Sherri Gallagher. Jestem oficerem armii USA. Chciałbym się poznać. Jestem romantyczny i przyjemny w towarzystwie. Przeczytałem Twój profil i naprawdę chcę wyrazić Twoje zainteresowanie. Szukam prawdziwych i znaczących intymnych związków z miłością, namiętnością i romansem. Proszę, będzie mi miło, jeśli wyślesz mi e-maila na mój prywatny adres e-mail ([email protected]). Wyślę Ci moje zdjęcia i opowiem więcej o sobie i planach na przyszłość. Dużo miłości , jak mam nadzieję, że wkrótce od Ciebie usłyszę. [email protected] Sherri Gallagher.