Kat i orzeł
Żył niegdyś przed wiekami król srogi,
Żelazną ręką swym ludem władający,
Biedaków wciąż bezlitośnie uciskający,
Najmniejszego sprzeciwu nie znoszący,
Ciemiężył lud swój on wielce,
Zawsze jednako bezlitośnie,
Wciąż nowe podatki nakładając,
Każdy przejaw oporu najsurowiej karząc,
Lecz nie zagasła uciskanego ludu nadzieja,
Miał on swojego ukochanego bohatera,
Który zawsze w obronie jego stawał,
W ciężkich tych czasach otuchy dodawał…
Był on niepokornym banitą,
Który wolnością pełną piersią oddychał,
Chodził zawsze drogami swoimi,
Nie przejmował się królem okrutnym,
Na królewskich poborców urządzał zasadzki,
Raźno stawał do otwartej z nimi walki,
Zawsze gdy ludzką krzywdę widział,
W obronie uciskanych bez wahania miecza dobywał,
Biednych złotem nierzadko obdarowywał,
Samotnym wdowom skrycie pomagał,
Z poborcami podatków otwarcie do walki stawał,
W obronie biednych karku swego nadstawiał,
Zdarzało się iż zamkowych strażników przekupywał,
Z ciemnych lochów wycieńczonych więźniów wydobywał,
W obronie niesłusznie pojmanych zawsze stawał,
Nad sposobami ich uwolnienia ciągle rozmyślał,
Zazdrościł król sławy ludowemu bohaterowi,
Zazdrościł dobrych uczynków prawemu człowiekowi,
Zazdrościł mu ludu uwielbienia,
Niemniej niż ludzi prostych szczerego oddania,
Zamierzył król lud nieposłuszny zastraszyć,
Zastraszony do ślepego posłuszeństwa przymusić,
Krnąbrnego banitę polecił schwytać,
Schwytanego w ręce kata oddać…
Misterną zasadzkę na niego naszykowano,
W zasadzkę przemyślnie, a podstępnie zwabiono,
Bezbronnego całym oddziałem otoczono,
Po beznadziejnej walce wreszcie schwytano,
Pochwycili go królewscy rycerze,
Na schwytanego nałożyli stalowe obręcze,
Związanego za końmi powiedli,
Skrępowanego zamkowym strażom oddali…
W ponurym lochu zimnym,
Wyczekiwał trwożnie dnia egzekucji,
Gdy przed kata go powiodą,
Na oczach tłumów głowy pozbawią,
Zamyślił kat stracić bohatera ludowego,
Przez tłumy ludu prostego wprost uwielbianego,
Gdy dzieła swego czekał topór naostrzony,
Nad skazańcem zgromadziły się czarne chmury,
U stóp kata czeka wielki pień drzewa,
Na którym spocznie głowa skazańca,
Kat w rękach dzierży topór naostrzony,
Którym pozbawi skazańca głowy…
Ciężko złożyć głowę przed katowskim toporem,
Będąc bardzo młodym człowiekiem,
Gdy przychodzi żegnać się z życiem,
Ciężko zebrać myśli rozbiegane,
Gdy w łzach ludu wdzięcznego,
Odbijają się bohaterskie czyny jego,
Ciężko spojrzeć w oczy katu bezdusznemu,
Czasu swego niewzruszenie czekającemu…
Wtem nagle na dziedziniec zamkowy,
Na którym miano dokonać egzekucji,
Spadł nagle lotem błyskawicy,
Wściekle trzepocząc skrzydłami orzeł wielki,
Niczym aureoloa,
Nad głową świętego męża,
Zawisły rozpostarte orle skrzydła,
Nad ciałem skulonego skazańca,
Tłum wielki i zgęstniały,
Zadarł nagle do góry swe głowy,
Obserwując zjawisko niebywałe,
Prości ludzie swe oczy szeroko otwierali,
Lud w niezwykłe zjawisko wpatrzony,
Ze strachu niemal zamarły,
Zjawienie się orła niezwykłe,
Odebrał jako zjawisko nadprzyrodzone,
I rozpostarł orzeł swe wielkie skrzydła,
Nad głową przerażonego kata,
Nad głową kata nieruchomo w pionie zawisając,
Wszystkich wokoło w podziw wbijając,
Wydał z siebie pisk przeraźliwy,
Gnuśnego kata strachem napełniający,
Szeroko jego rozpostarte skrzydła,
Nie pozwoliły nabliżyć się do skazańca,
Natychmiast wymierzył pazury swe ostre,
W zakapturzone kata oblicze,
Wściekle atakując skrzydłami,
O mało kata na ziemię nie powalił,
Ostry orli pazur,
Bez problemu przeszył płócienny kaptur,
I na twarzy bezdusznego kata,
Pozostawił krwawą bliznę do końca życia,
Jął kat toporem na przestrach wymachiwać,
Wielkiego ptaka nieporadnie odganiać,
Lecz przepełniony wciąż strachem,
Niezdarnie potknął się o nogi własne,
Lecz orzeł ani myślał ustąpić,
Skazańca na pastwę kata pozostawić,
W powietrzu ciągle nieruchomo zawisając,
Katu wciąż nabliżyć się nie pozwalając,
Kat nadal ostrzem swego topora,
Nie przestawał zawzięcie wymachiwać dookoła,
Tym przeraźliwszy pisk orła,
Odpowiadał na ślepe ciosy kata,
Nie wiedziały zrazu zamkowe straże,
Jak zachować się winne,
Czy z pochw mieczy swych dobyć,
I na wielkiego ptaka z orężem ruszyć,
Wystraszeni tym wszystkim strażnicy zamkowi,
Od tyłu zaszli orła z wyciągniętymi mieczami,
Lecz ugodzić żaden go nie śmiał,
Strach każdemu władzę w rękach odbierał,
A orzeł wciąż walczył zawzięcie,
Gotów był poświęcić swe życie,
W obronie tego szlachetnego skazańca,
Gotów był paść z wyczerpania,
Aż w końcu łucznik z wieży zamkowej,
Łuku swego naciągnął cięciwę,
Strzałą z łuku orła przeszyć zamierzył,
Łuk napięty w kierunku ptaka wymierzył,
Wtem nagle strzała z łuku orła przeszyła,
Padł skrzydłami swemi na plecy skazańca,
Obok skazańca do pnia przykutego,
Zatrzepotały skrzydła orła z bólu się wijącego,
Orzeł na ziemi w bólu się wijąc,
Wielkimi skrzydłami tym usilniej trzepocząc,
Ostatkiem sił usiłował skazańca bronić,
Zranionym swym ciałem katu drogę zagrodzić,
Z bólu wijąc się u stóp kata,
Tym wyżej podnosił swe skrzydła,
W ostatnim desperacji akcie,
Desperacko usiłując zastąpić katu drogę,
I począł orzeł gasnąć powoli,
Gdy utracił mnóstwo swej orlej krwi,
Naokoło siebie swą orlą krwią tryskając,
Twarz skutego skazańca symbolicznie nią namaszczając,
I oddał bohaterski orzeł życie swoje,
Zawzięcie próbując ocalić cudze,
Krwią zalany wyzionął ducha,
W obronie ukochanego przez lud bohatera,
W ostatniej swej godzinie życia,
Dostąpił skazaniec zaszczytu orlą krwią namaszczenia,
Jako pierwszy w dziejach zaszczytem tym wyróżniony,
Przez tegoż kata nazajutrz został stracony…
Chyli swego czoła,
Nawet sama wielka przyroda,
Przed ludźmi którzy nigdy,
Swego serca innym nie żałowali,
W obronie szlachetnych bohaterów ludowych,
Stają nawet waleczne orły,
Samo słońce gotowe rzucić się z nieba,
By nie pozwolić ukrzywdzić prawego człowieka…
- Wiersz zainspirowany postacią XV-wiecznego zbójnika Fedora Hlavateho. Nie jest to wiersz poświęcony sensu stricto tej postaci historycznej, a jedynie nią zainspirowany.
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -