Lesbijski Pokój Tortur

BardArtist
04.06.2016 12:06·~ 3 min. czytania

LESBIJSKI POKÓJ TORTUR

SŁOWA PIERWSZE



Wybudowałam go w pocie czoła, każdy najmniejszy szczegół tego cuda zna mój wysiłek i szczere poświęcenie. Byłam na jego początku, będę również na jego końcu. Jestem sercem, które pompuje odwagę żyłami mojej drogi.


 

          Urodziłam się, mając siedemnaście lat. Właśnie tyle ich miałam, gdy dowiedziałam się, że moja przyszła ścieżka zawodowa będzie znacznie różnić się od kierunków kształcenia moich znajomych. Kiedy przyszedł czas na wybory, które miały zadecydować o naszym przyszłym życiu, zapragnęłam być może czegoś zbyt odważnego, zadziwiającego, może zbyt skrajnie despotycznego. Pamiętam, że z dnia na dzień, bez większych namysłów, zdecydowałam się na drogę, która w późniejszym czasie zaowocowała najcenniejszymi doświadczeniami oraz dobrami materialnymi, o jakich można tylko marzyć.

          Tamtego dnia spotkałam na swojej drodze pewnego dewota, który opowiadając o swoim idealnym życiu, narysował mi postać młodego mężczyzny ukrzyżowanego przed masą ludzi. Nazwał ten obraz „Droga do Boga”. Nasza rozmowa polegała na wmawianiu mi i nakłanianiu do pewnych działań, które miały ochronić mnie przed skazaniem na marną wieczność. Pomyślałam sobie, że nigdy nie spotkałam tak zawziętego człowieka, próbującego wyprodukować życie komuś zupełnie obcemu. Był niczym fabryka, która dobiera części i łączy je na bazie rysunku technicznego, by następnie wypuścić na rynek. Nie mogłam uwierzyć, że dla ludzi takich jak on moje życie, które powinno toczyć się indywidualnym torem, nie miało znaczenia. Niebawem zorientowałam się, że życie wśród ludzi polega na przynależności, która domaga się wspólnych cech myślenia, postępowania czy też cech fizycznych. Moja znajomość z dewotem, którego napotkałam na swojej drodze, nie miała przyszłości, ponieważ moje myślenie i postrzeganie świata kłóciło się z jego wyuczonymi i trwale zaaplikowanymi w mózgu regułkami.

          W naszym rodzinnym ogrodzie stał mały ceglany magazynek. Mój ojciec trzymał tam narzędzia i sprzęt, który ułatwiał mu pracę w domu. Kiedy tata od nas odszedł, zabrał wszystkie swoje rzeczy, opróżnił także magazynek. Po jego wyjeździe przez dłuższy czas magazynek stał pusty, aż wpadłam na pomysł, aby stworzyć w nim coś swojego, coś, co odzwierciedlać będzie moją duszę. To jak artysta malujący obraz w chwili emocji, wkładający w swoje dzieło poświęcenie, jak artysta dzielący się spojrzeniem na świat. Policzyłam swoje oszczędności i zabrałam się do pracy. Zaczęłam od wygładzenia i pomalowania ścian farbą olejną, z której bez większego wysiłku można zetrzeć zabrudzenia. Kupiłam zamki do drzwi oraz całe wyposażenie, które dla przeciętnego klienta wydawać by się mogło dziwne. Kiedy skończyłam remont, przygotowałam czarny worek z numerkiem jeden, do którego chciałam jeszcze tego samego dnia włożyć swoje pierwsze doświadczenie na przyszłej drodze zawodowej.