Łzy Samona
I.
Gdy toporne, wadliwe sowieckie czołgi,
Przekroczyły tamtej sierpniowej nocy granice Czechosłowacji,
By wyśnione Czechów i Słowaków marzenie o wolności,
Okrutnie a bezdusznie w zarodku zdusić…
Gdy ciepły powiew Praskiej Wiosny,
Zaplątał się w sowieckiej polityki cuchnące zaułki,
Przeszyty fetorami korupcji i służalczości,
Usidlony zdaniami doktryny „ograniczonej suwerenności”…
Gdy powolnych przemian czas beztroski,
Zagłuszył chrzęst czołgów gąsienic,
Które prócz poranienia urodzajnej ziemi,
Pozostawiły bruzdy w ludzkiej pamięci…
Gdy demokratycznych reform płonne nadzieje,
Uderzone sowieckiego imperializmu obuchem,
Padły ogłuszone na historii glebę,
By chichoczących zmór przeszłości stać się łupem,
Jak niegdyś padały łupem sowieckich żołnierzy,
Młode czeskie i słowackie kobiety,
Gdy w zawiłości meandrów dziejowych,
Okrutny nazizm zastąpił nie mniej krwawy komunizm…
To łzy sławnego króla Samona,
Spłynęły kroplami deszczu po zamku na Hradczanach,
Gdzie wciąż snuje się nocami duch Borzywoja,
Gdzie zaklęte tlą się wspomnienia Sobiesława,
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Zrosiły rzęsistym deszczem czerwone dachy Bratysławy,
Mieszając się z kurzem Michalskiej ulicy,
Wijącej się tajemniczo w Starego Miasta zaułki,
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Niesione porywistym wiatrem halnym,
Rozbijały się o wieżę preszowskiej katedry,
Zakańczając tak żywot swój krótki,
Zimny deszcz będący łzami Samona,
Odbijał się z pluskiem od grani Krywania,
Spływając cieniutkimi stróżkami po granitowych skałach,
By spocząć w objęciach ostrego górskiego powietrza…
II.
Noc zwątpienia z wolna ustępowała,
Świtem nadziei nieuchronnie przepędzana,
Gdy brakom towarów na sklepowych półkach,
Zawtórowała telefonów głucha cisza…
Gdy odpowiedzią na słuszne postulaty robotników,
Było wymowne spojrzenie generalskich oczu,
Choć skryte za matową czernią okularów,
Bijące z zaśnieżonych obrazów trzeszczących telewizorów…
Gdy tamten pamiętny, mroźny świt grudniowy,
Rozniecił w umysłach milionów Polaków zarzewia niepewności,
Co do rysującej się w czerwonych barwach przyszłości,
Naznaczonej piętnem wobec Związku Radzieckiego podległości…
Krew manifestantów zakrzepła na ulicznym bruku,
Zdradzieckie strzały oddane do górników,
Nie przyćmiły polskich księży skrytobójstw,
Będących mroczną kartą PRL-u,
Gdy niosły się modlitwy internowanych opozycjonistów,
Zza zwieńczonych drutem kolczastym więziennych murów,
Za wstawiennictwem świętych patronów,
Zanoszone przez anioły wszechmocnemu Bogu…
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Padały grudniowym deszczem rzęsistym,
Otulone przez gryzące kominów dymy,
Rozległych a niewydolnych kombinatów fabrycznych,
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Ścięte grudniowym mrozem w powietrzu zamarzały,
Nim bezradne bezwładnie dotknęły ziemi,
Zaklęte w niewinne białe śniegu płatki,
By nie wpaść do kratek ściekowych,
Czepiające się niekiedy nadkruszonych tynków kamienic,
Zmieszane z cuchnącym błotem ulicznym,
Wdeptane w ziemię przez zomowców buciory,
Gdy swą nieskazitelną bielą symbolizowały,
Niewinne stanu wojennego ofiary,
By w obojętności świata się roztopić,
Zmiecione z ulic zadumy wichrem niepamięci…
III.
Gdy na ostrym a niebezpiecznym dziejów zakręcie,
,,Zbyt wiele diabłów mieszało w bałkańskim kotle”,
Nurzając w nim wytopioną z Judaszowych srebrników warzechę,
Bełtając nią perfidnie wzajemnej zawiści pianę,
Dosypując doń przebiegle etnicznej nienawiści ziaren,
Rozkruszonych pieczołowicie przez szpony czarcie,
By padły na podatną odwiecznych waśni glebę,
By nowych wojen stały się zarzewiem,
Trwających latami zbrojnych konfliktów zaczynem,
Straszliwych czystek etnicznych podłożem,
Z snu o Jugosławii gwałtownym przebudzeniem,
Wojennych przeżyć ciągnącym się koszmarem…
Gdy zaślepionych nienawiścią najemników serie z kałasznikowa,
Kilkuletnich dzieci przecinały nić życia,
Przeszywając niewidzialnymi mieczami młodych matek serca,
Pośród niewysłowionego bólu, morza łez i cierpienia,
Spłynęła krwią pobratymczą bałkańska ziemia,
Poprzednimi wojnami tak straszliwie naznaczona,
Gdy Serb mierzył do Chorwata,
A Chorwat do Serba…
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Obfitymi deszczami ziemie Słowian rosiły,
Usiłując je z wielowiekowych waśni obmyć,
Dla przyszłych pokoleń dobra i pomyślności,
To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy,
Niesione jesiennym wiatrem rosiły płaczące wierzby,
Odbijając się z pluskiem od wierzbowej kory,
Pooranej bruzdami niczym dziejów meandry,
Spokojne niegdyś wybrzeża Dalmacji,
Nieprzystępne surowe góry Serbii,
Otulały płaszczem deszczu te same ulewy,
Płacząc nad ofiarami wojen niepotrzebnych,
Ta sama zaklęta w kroplę deszczu łza,
Pośród szeregów armii sióstr miliona,
Padała na dachy Zagrzebia, Belgradu, Sarajewa,
Z oka zatroskanego Samona w zaświatach uroniona…
IV.
Gdy historia Słowiańszczyzny się zapętliła,
A za murami Kremla znów odżyła,
Wskrzeszenia sowieckiego imperium wizja chora,
Zrodzona w umyśle bezwzględnego dyktatora…
Gdy mroźnej lutowej nocy,
Wbiły się pancernym klinem w granice Ukrainy,
Te same przestarzałe posowieckie czołgi,
Które niegdyś wkroczyły w głąb Czechosłowacji…
Gdy pośród nocnych pożarów Mariupola,
Tliła się niegasnąca nadziei iskra,
Niegdyś w dusze Ukraińców wpojona,
Niezliczonymi nabożeństwami w stareńkich drewnianych cerkwiach…
Gdy bombardowanych nocami budynków gruzy,
Kryją wciąż ciała ukraińskich dzieci,
Podobnych aniołom z starych ikon cerkiewnych,
Śpiących niewinnie snem swym wiecznym…
Gdy spalone wraki posowieckich czołgów,
Kryją zwęglone zwłoki rosyjskich nastolatków,
Którzy nie mogąc uniknąć poboru,
Wrzuceni zostali w środek wojny rozkazami cynicznych generałów…
To z niebios rozpaczliwe króla Samona łzy,
Obmywają obfitymi ulewami stepy Ukrainy,
Uświęcone bohaterską ofiarą krwi,
Przelanej w obronie ukochanej ojczyzny,
To rzewne króla Samona łzy,
Obmywają deszczem złote kopuły kijowskich cerkwi,
Pamiętających czasy średniowiecznej Rusi,
Wznoszonych z rozkazów kniaziów bogobojnych,
To wciąż na twarzach uchodźców,
Z gorzkimi łzami mieszają się krople deszczu,
Zmywając pyłki kurzu z zburzonych ostrzałem domów,
Z oblicz naznaczonych piętnem strachu,
Niezależnie, w którym krańcu Słowiańszczyzny,
Czy na Bałkanach czy na Rusi,
Gdy Słowianin do Słowianina z karabinu mierzy,
Król Samon w zaświatach rzewne roni łzy…
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -