Narodowa SocjalDemokracja a polski rynek medialny

Natalia Julia Nowak
12.02.2012 21:02·~ 8 min. czytania

Zamknięte drzwi

Polski rynek medialny, w przeciwieństwie do amerykańskiego, charakteryzuje się tzw. pluralizmem zewnętrznym. Polega on na tym, że w naszym kraju funkcjonuje wiele zróżnicowanych mediów - każde z nich posiada określoną linię programową i trzyma się jej jak maminej spódnicy. Wbrew pozorom, taki stan rzeczy wcale nie jest dobry dla demokracji i wolności wypowiedzi. Pluralizm zewnętrzny powoduje, że nie wszystkie grupy społeczne mają dostęp do określonych periodyków, stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych. Przykładowo, poseł Platformy Obywatelskiej nie ma szans zostać stałym współpracownikiem Radia Maryja, a działacz Młodzieży Wszechpolskiej - jednym ze spikerów TOK FM.

Rodzaj pluralizmu, o którym mowa, jest szczególnie niekorzystny w przypadku mediów masowych (bogatych, znaczących, docierających do ogromnej liczby odbiorców). Jeśli takie wielkie, ogólnopolskie, wpływowe medium posiada ściśle określoną linię ideową, to człowiek o odmiennym światopoglądzie nigdy nie znajdzie możliwości, aby zaprezentować w nim swój punkt widzenia. Drzwi do wielkonakładowej “Gazety Wyborczej” będą zawsze zamknięte dla komentatorów narodowo-katolickich, a drzwi do “Naszego Dziennika” - dla sympatyków Ruchu Palikota.

Pluralizm zewnętrzny spycha pewne opcje polityczne na margines życia medialnego - są takie poglądy, które znajdzie się wyłącznie w mediach niszowych i niskonakładowych. Co z tym fantem zrobić? Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby porzucenie pluralizmu zewnętrznego na rzecz pluralizmu wewnętrznego. Ten drugi typ pluralizmu charakteryzuje się tym, że w obrębie jednego medium (gazety, czasopisma, radia, TV) prezentowane są przeróżne osądy, czasem wzajemnie się wykluczające. Wewnętrzne zróżnicowanie środków masowego komunikowania jest typowe dla Stanów Zjednoczonych Ameryki.


Ku pluralizmowi wewnętrznemu

Gdyby na polskim rynku medialnym zapanował pluralizm wewnętrzny, to w każdym medium dałoby się znaleźć wywód lewicowy, prawicowy, centrowy, laicki, katolicki, eurosceptyczny, euroentuzjastyczny, nacjonalistyczny, antynacjonalistyczny itd. “Gazeta Wyborcza” stałaby się otwarta na opinie całkowicie sprzeczne ze zdaniem Adama Michnika, a Radio Maryja przestałoby być Ośrodkiem Adoracji Ojca Rydzyka. W prasie, telewizji i radiostacjach nareszcie zapanowałaby wolność słowa. Każdy, niezależnie od wyznawanego światopoglądu, mógłby się wypowiedzieć w “Jedynce”, TVN-ie, Polsacie i Telewizji Trwam.

Żadne medium nie prezentowałoby postawy rodem z filmu “Dzień Świra” (“Moja racja jest najmojsza”). Nie uważałoby się też za “jedyne źródło prawdy”. Nikt już nie narzekałby, że medium X jest całkowicie zdominowane przez jedną opcję polityczną. Skończyłaby się manipulacja, umarłaby dyskryminacja pewnych jednostek i ugrupowań, zniknąłby jednostronny obraz świata. Pluralizm wewnętrzny można by wprowadzić odgórnie, dzięki odpowiedniemu aktowi normatywnemu. Dobrym pomysłem byłaby “Ustawa o mediach masowych i prawie do rzetelnej informacji” dotycząca mediów wielkich (tzn. takich, których oglądalność, słuchalność lub czytelnictwo przekracza określoną liczbę).


Parytety dla opozycji

Te ogromne, wpływowe i bogate media otrzymałyby obowiązek realizacji pewnego parytetu - musiałyby zatrudniać przynajmniej 25 proc. dziennikarzy o poglądach niezgodnych z ogólną linią programową. Gdyby taki przepis wszedł w życie, to ćwierć wypowiedzi wygłaszanych w stacji TVN byłaby “nietefałenowska”. W “GW” co najmniej 25 proc. publicystów drukowałoby komentarze “niemichnikowskie”. Dzięki nowej ustawie odbiorcy mediów uświadomiliby sobie, że rzeczywistość jest bardzo skomplikowana, a poszczególne zjawiska społeczne posiadają zarówno zalety, jak i wady. Nawet, gdyby w medium X nadal dominowały poglądy kosmopolityczne, to byłyby one neutralizowane przez 25 proc. dziennikarzy wyznających patriotyzm. Otwartość na rozmaite przekonania, brak cenzury redakcyjnej - oto zalety pluralizmu wewnętrznego.

Oczywiście, “Ustawa o mediach masowych i prawie do rzetelnej informacji” nie odnosiłaby się do mediów małych, czyli takich, których oglądalność, słuchalność lub czytelnictwo nie przekracza określonej liczby (o jaką liczbę chodzi? Na razie trudno powiedzieć. To ekspert - medioznawcza lub ekonomista - musiałby rozstrzygnąć, od jakiego nakładu czy audytorium można mówić o medium masowym). Pisma specjalistyczne, hobbystyczne i naukowe, docierające do niewielkiego grona odbiorców, raczej nie zostałyby objęte “Ustawą…”. Proponowany dokument nie dotyczyłby również mediów adresowanych do dzieci i młodzieży. Nikt normalny nie chciałby przecież, aby w dziecięcej telewizji 25 proc. materiałów stanowiły filmy “tylko dla dorosłych”.


Media dzielą i rządzą

Pluralizm zewnętrzny jest niekorzystny także dlatego, że przyczynia się do powstawania, pogłębiania i utrwalania podziałów w Narodzie Polskim. Społeczność skupiona wokół jednego medium (np. “Gazety Wyborczej”, TVN-u, Radia Maryja, Telewizji Trwam) staje się zamkniętym kręgiem, nieufnym wobec innych i głuchym na ich kontrargumenty. Kiedy medium, będące dla danej grupy mentorem, krytykuje lub oczernia inne media, dochodzi do poważnych i beznadziejnych konfliktów społecznych (miłośnicy jednego nadawcy zaczynają pałać niechęcią do miłośników drugiego nadawcy. Wystarczy sobie przypomnieć, co się działo w 2010 roku na Krakowskim Przedmieściu. Środowisko GW/TVN walczyło ze środowiskiem RM/TT).

Taka sytuacja ciągnie za sobą również ryzyko manipulacji, ponieważ odbiorcy danego czasopisma/dziennika/radia/TV otrzymują informacje redagowane z punktu widzenia jednej opcji światopoglądowej. Nie znają oni poglądów przeciwnika, a nawet, jeśli znają, to uważają je za głupie i niegodne przemyślenia (są bowiem uprzedzeni do “wrogiego” medium i jego entuzjastów). Gdyby istniał pluralizm wewnętrzny, to widzowie/słuchacze/czytelnicy konkretnego środka przekazu nie byliby karmieni jednostronną wizją rzeczywistości. W ich ulubionej stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej lub periodyku byłyby bowiem prezentowane rozmaite opinie, a to otworzyłoby im oczy na fakt, że świat wcale nie jest czarno-biały. W GW/TVN pojawiałoby się więcej opinii prawicowych, a w RM/TT - nieprawicowych.


Nacjonalizm i nacjonalizacja

Jak wynika z artykułu “Rynek mediów w Polsce” Zbigniewa Bajki (opublikowanego w pracy zbiorowej “Dziennikarstwo i świat mediów. Nowa edycja” pod red. Zbigniewa Bauera i Edwarda Chudzińskiego), na polskim rynku medialnym królują koncerny cudzoziemskie. Dwie trzecie (niegdyś 62 proc.) nakładów wszystkich polskojęzycznych czasopism leży w rękach wielkich firm zza zachodniej granicy. Jeden z niemieckich koncernów wydaje w Polsce aż 53,2 proc. czasopism, a inny - 7,4 proc. Poza tym, duże znaczenie na polskim rynku mają wydawcy szwajcarscy. Biedny to Naród, który praktycznie nie ma żadnej własności!

Cóż my, Polacy, posiadamy, skoro niemal wszystko zostało sprywatyzowane i sprzedane zagranicznym biznesmenom? Czy to dobrze, że polska opinia publiczna jest kształtowana przez obcy kapitał? I czy to sprawiedliwe, że na mediach funkcjonujących w Polsce nie zarabiają Polacy, tylko arcybogate koncerny zachodnie? Na szczęście, jest sposób na to, żeby media polskojęzyczne stały się mediami polskimi. Nasze państwo powinno wykupić (wraz z infrastrukturą) część polskojęzycznych periodyków i sprzedać je obywatelom polskim. Nowi, polscy właściciele powinni mieć prawo do dowolnego rozporządzania swoimi mediami. Jedyne ograniczenie: zakaz sprzedaży tych mediów podmiotom cudzoziemskim.

Ciekawym rozwiązaniem byłoby też powołanie do życia publicznej instytucji wydawniczej, czyli prasowej odpowiedniczki TVP i Polskiego Radia. Instytucja ta dostarczałaby na rynek pewną liczbę tanich, wysokonakładowych tytułów prasowych, reprezentujących polską rację stanu oraz realizujących takie cele jak publiczne radio i telewizja. Nikt nie twierdzi, że powinno to być coś w rodzaju peerelowskiej Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej “Prasa-Książka-Ruch”, opisanej przez Zbigniewa Bajkę w artykule “Rynek mediów w Polsce”. Nowe wydawnictwo absolutnie nie dążyłoby do monopolu (chociaż przy pluralizmie wewnętrznym i tak nie miałoby to znaczenia). Jego istnienie byłoby jednak uzasadnione, ponieważ brakuje w Polsce periodyków wolnych od wpływów obcego kapitału.


Podsumowanie

Na polskim rynku medialnym powinien panować pluralizm wewnętrzny, bo ten obecny (czyli zewnętrzny) się nie sprawdza. Sposobem na osiągnięcie pluralizmu wewnętrznego mogłaby być specjalna ustawa, obejmująca największe i najbardziej wpływowe media. Dokument ten nakazywałby szefom mass mediów, aby zatrudniali dziennikarzy posiadających różne przekonania: co najmniej 25 proc. zespołu redakcyjnego powinny stanowić osoby o światopoglądzie niezgodnym z ogólną linią programową. Ustawa nie miałaby żadnego wpływu na media małe (specjalistyczne, hobbystyczne, naukowe) oraz dziecięco-młodzieżowe. Panująca na współczesnym rynku medialnym dominacja koncernów zachodnich wydaje się niekorzystna, niesprawiedliwa i niebezpieczna. Potrzebna jest tutaj interwencja państwa, które powinno wykupić część zagranicznych (polskojęzycznych) mediów i sprzedać je Polakom. Przydałaby się także publiczna prasa (odpowiedniczka TVP i Polskiego Radia), reprezentująca polską rację stanu oraz realizująca określone cele.


Natalia Julia Nowak,
11-12 kwietnia 2012 r.