Pete Burns i Boy George. Kongenialność czy konkurencja?

Natalia Julia Nowak
17.13.2012 16:13·~ 12 min. czytania

W poprzednim artykule

Mój ostatni artykuł, zatytułowany “Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight”, był prezentacją brytyjskiego zespołu Dead or Alive i jego wokalisty Petera Jozzeppiego Burnsa. Opisałam w nim zarówno twórczość formacji DOA, jak i smutny życiorys jej androgynicznego frontmana. Zwróciłam uwagę na to, że ekstrawagancki i nieco narcystyczny Burns padł ofiarą nieudanej operacji plastycznej. Podczas zabiegu powiększenia ust Pete zaraził się gronkowcem, co nie tylko doprowadziło do jego trwałego oszpecenia, ale również do zrujnowania zdrowia, poważnego załamania nerwowego i utraty znacznej części majątku. Stan Burnsa był tak ciężki, że groziła mu amputacja warg lub nawet śmierć. Życie artysty zostało ostatecznie uratowane, ale jego urody nie udało się ocalić. Zdeformowany Pete stał się wkrótce pośmiewiskiem opinii publicznej, a jego kariera wokalna legła w gruzach.


Wyścig szczurów?


Po publikacji “Wielkoustego…” zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło do tego, że popularny w latach osiemdziesiątych piosenkarz doświadczył takiego dramatu. Jak to się stało, że zaczął on tak bardzo eksperymentować ze swoją aparycją? Doszłam do wniosku, że do nieszczęścia Burnsa doprowadziło wiele czynników, a jednym z nich mogła być rywalizacja z innym androgynicznym ekscentrykiem - Boyem Georgem, wokalistą grupy Culture Club. O co chodzi i dlaczego jest to tak istotne? Otóż w sercu frontmana Dead or Alive mogła się zrodzić chorobliwa i tragiczna w skutkach zazdrość. Pete (ur. 5 sierpnia 1959 r.) jest odrobinę starszy od Boya (ur. 14 czerwca 1961 r.) i wcześniej od niego zajął się działalnością artystyczną. Burns już w latach siedemdziesiątych śpiewał w zespołach muzycznych i zdumiewał publiczność niecodziennym wyglądem, łączącym elementy męskie z żeńskimi.


Frustracja i zawiść

Tak się jednak złożyło, że to George jako pierwszy stał się osobą powszechnie znaną i podziwianą. Jego kapela, Culture Club, zaczęła święcić tryumfy w 1982 roku. Wydany wówczas singiel “Do You Really Want To Hurt Me” zachwycił nie tylko Brytyjczyków, ale również mieszkańców innych państw. Do zespołu DOA szczęście uśmiechnęło się dopiero w roku 1984, a więc po wydaniu singla “You Spin Me Round (Like a Record)”. Kiedy szerokie masy ludzkie poznawały Burnsa, młodszy i mniej doświadczony Boy był już megagwiazdą od dwóch lat. Teoretycznie, powinno być odwrotnie. Pete zapewne nie był zadowolony z takiej kolejności wydarzeń. Tym bardziej, że wierzył, iż George (chodząca mieszanka męskości i kobiecości) wzorował się na jego awangardowym wizerunku. Burns mógł się czuć odzierany z należnego mu splendoru, a także zmuszony do walki o hegemonię w świecie androgynicznych piosenkarzy. Możliwe, że to właśnie frustracja i zawiść względem innego artysty skłoniły go do radykalnych metamorfoz, których konsekwencje, jak już wiemy, okazały się opłakane.


Od Lemingów do Kultury

Skoro dotarliśmy do tematu Culture Club, powinniśmy bardzo dokładnie przyjrzeć się tej formacji i zwrócić uwagę na jej wokalistę. Zostawmy na razie problem wzajemnych relacji między Petem a Boyem. Wrócimy do nich później, gdy już porozmawiamy o CC i BG. Grupa Culture Club powstała w Wielkiej Brytanii, a za oficjalny początek jej funkcjonowania uznaje się rok 1981. Kapela, będąc jeszcze w powijakach, wielokrotnie zmieniała nazwę. Zaczęła swoją działalność jako In Praise Of Lemmings (W Chwale Lemingów), aż w końcu postanowiła, że będzie się nazywać Culture Club (Klub Kultura). W 1982 roku zespół zdobył międzynarodowy rozgłos, którego przejawem była ogromna liczba sprzedanych egzemplarzy płyty “Kissing To Be Clever”. Jeszcze większy sukces odniósł drugi krążek formacji, “Colour By Numbers”, z którego pochodzi popularna do dziś piosenka “Karma Chameleon”.


Wybryki zuchwałej gwiazdy

W roku 1986 grupa przerwała swoją karierę, ale wróciła na scenę w latach dziewięćdziesiątych. Później, czyli już w XXI wieku, kapela rozmaicie przypominała publiczności o swoim istnieniu, np. wydając składanki największych hitów. Charyzmatyczny frontman zespołu, Boy George (właśc. George Alan ODowd), rozpoczął w 1987 roku karierę solową. Wydał wiele płyt, nawiązał współpracę z licznymi artystami, a także odkrył w sobie talent do pracy jako didżej. Sława i dostatek nie do końca wyszły mu na dobre. W połowie lat osiemdziesiątych piosenkarz zaczął zażywać narkotyki, co stało się jego nałogiem i początkiem licznych problemów z prawem. Największy wybryk wokalisty, polegający na uwięzieniu i pobiciu Auduna Carlsena (mężczyzny świadczącego tzw. usługi seksualne), miał miejsce w latach dwutysięcznych. Incydent nie uszedł celebrycie na sucho. Londyński sąd uznał Boya za winnego i skazał go na piętnaście miesięcy pozbawienia wolności. Piosenkarz spędził w więzieniu cztery miesiące, a później musiał przez pewien czas przebywać w areszcie domowym. 


Lekko, łatwo i przyjemnie

Muzykę formacji Culture Club można określić jako spokojną, łagodną i miłą dla ucha. Jej brzmienie jest zazwyczaj pogodne, chociaż czasem da się w nim wyczuć nutkę melancholii. Jeśli wsłuchamy się w utwory opisywanej grupy, uświadomimy sobie, że zawierają one elementy soulu i reggae. Grupa CC ma na koncie wiele kawałków umiarkowanie radosnych i względnie sentymentalnych. Piosenki Culture Club nie są nudne, ale mogą być zbyt monotonne dla osób rozmiłowanych w muzyce twardej, dynamicznej lub agresywnej. Tego, co oferuje nam CC, zdecydowanie nie da się zaliczyć do brzmień mocnego uderzenia. Jest to bowiem twórczość lekka, łatwa i przyjemna. Nawet utwory, które nawiązują do soft rocka, nie są ciężkie, ostre ani drapieżne. Boy George dysponuje głosem adekwatnym do muzyki, a więc ciepłym, miękkim i aksamitnym. Takie warunki wokalne doskonale korespondują z jego wizerunkiem słodkiego, uroczego, dziewczęcego homoseksualisty. Kawałki Culture Club są idealne do emisji w radiu i w miejscach publicznych. Pewnie dlatego zdobyły tak wielką popularność w Zjednoczonym Królestwie i poza jego granicami.


Etnoszaleństwo czy multikulturalizm?

Pisząc o twórczości CC, nie można zapominać o teledyskach, które stanowią jeden z atutów tej utalentowanej kapeli. O video clipach omawianego zespołu można powiedzieć bardzo dużo, choćby to, że są one intrygujące i świetnie zrealizowane. Człowiekowi, oglądającemu te filmiki, może rzucić się w oczy ich niezwykła barwność i efektowność. Głównym wyróżnikiem tych teledysków jest bogactwo motywów zaczerpniętych z różnych zakątków świata. Wyjaśniają one, dlaczego formacja nosi nazwę Culture Club. W video clipach prezentowanej grupy pojawiają się stroje z minionych epok, fragmenty filmów z udziałem dawnych gwiazd, a także niezliczone elementy orientalne (hinduskie, żydowskie, chińskie, japońskie i inne). Teledyski CC mogą zaskakiwać, a czasem nawet zachwycać odbiorców. Widać w nich zafascynowanie innymi kulturami i odwagę w łączeniu zróżnicowanych komponentów. Na pewno znalazłby się jednak ktoś, kto byłby tą twórczością zniesmaczony lub zażenowany. Taki ktoś mógłby powiedzieć, że filmiki Culture Club są optymistyczną, jednostronną i pozbawioną głębszej refleksji reklamą wielokulturowości. 


Rozkoszny lolitek

Oglądając video clipy brytyjskiej kapeli, nie da się również nie zwrócić uwagi na jej ekscentrycznego, ale urzekająco sympatycznego wokalistę. Młody, dwudziestokilkuletni Boy George jawi się w nich jako istota miła, przyjazna i pełna androgynicznego (ni to chłopięcego, ni to dziewczęcego) uroku. Artysta ma delikatną urodę, niewinny wyraz twarzy, nosi make-up i wyjątkowo ekstrawaganckie ubrania. Czasem jest kolorowy jak papuga i po prostu cudaczny. Co ciekawe, te dziwne stroje i charakteryzacje bardzo dobrze się na nim prezentują. Właściwie, trudno wyobrazić go sobie bez makijażu i w normalnej odzieży. Widziałam zdjęcia, na których uwieczniono naturalnego Boya, i doszłam do wniosku, że jest on sam do siebie niepodobny. To naprawdę zdumiewające. Drugą rzeczą, która może szokować, jest kontrast między subtelnym, rozbrajającym lolitkiem z video clipów a dojrzałym, brutalnym narkomanem skazanym na piętnaście miesięcy więzienia za nieludzkie potraktowanie Auduna Carlsena. Zauważmy jednak, że przed laty Pete Burns także starał się być wdzięcznym nimfetkiem, a w późniejszych dekadach był aresztowany za bójki ze swoim partnerem życiowym. Cóż, nie należy oceniać książki po okładce!


Przykładowe teledyski (cz. 1)

Przypatrzmy się teraz kilku wybranym filmikom zespołu CC. Akcja teledysku, nakręconego do piosenki “Do You Really Want To Hurt Me”, rozgrywa się w roku 1936. Główny bohater, w rolę którego wciela się Boy George, zostaje osadzony w więzieniu za wygląd i zachowanie niezgodne z ówczesnymi normami obyczajowymi. Przesłanie video clipu jest proste: jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było w społeczeństwie miejsca dla osób takich jak on. Filmik wydaje się pytać, czy w 1982 roku coś zmieniło się na lepsze. W teledysku “Karma Chameleon” widzimy dziewiętnastowieczne Stany Zjednoczone, a dokładniej: ludzi spędzających czas nad rzeką Missisipi. Wśród bawiących się osób są przedstawiciele różnych ras, co może skłaniać do refleksji, gdyż w tamtych czasach rasizm był w Ameryce bardzo silny. Filmik “The Medal Song” stanowi poruszającą biografię Frances Farmer - aktorki z lat trzydziestych i czterdziestych, która na pewnym etapie życia trafiła do szpitala psychiatrycznego i była tam traktowana w sposób poniżający.


Przykładowe teledyski (cz. 2)

“The War Song” to manifest antywojenny, ukazujący samą ideę wojny jako żałosną i groteskową. Teledysk “Miss Me Blind” jest istnym hołdem złożonym kulturze Dalekiego Wschodu. “Its a Miracle” zawiera symbole Japonii i Wielkiej Brytanii oraz jawne nawiązania do ruchu gender bender. “Love Is Love” opowiada historię inteligentnego komputera, który został gwiazdą estrady, a potem znalazł się w trudnej sytuacji “życiowej”. W “God Thank You Woman” pojawiają się (wklejone na zasadzie montażu) postacie znanych aktorek, takich jak Brigitte Bardot, Claudia Cardinale czy Sophia Loren. Oczywiście, nie są to wszystkie video clipy formacji Culture Club. Jak nietrudno zauważyć, twórczość przedstawianej grupy jest w dużej mierze zaangażowana społecznie. Z dzieł kapeli wyłania się bardzo konkretny światopogląd: liberalny, pacyfistyczny, antyrasistowski, równościowy i poprawny politycznie. Dla jednych widzów będzie to rzecz pozytywna, dla innych - zdecydowanie negatywna.       


Walka o honor i prestiż

Wróćmy jednak do zagadnienia poruszonego na początku artykułu, czyli do wzajemnych relacji między Petem Burnsem a Boyem Georgem. Jak już napisałam, wokalista zespołu Dead or Alive miał żal do wokalisty Culture Club, ponieważ wierzył, że ten osiągnął sukces, wzorując się na jego niespotykanym wizerunku. Oczywiście, Burns to nie jest żaden autorytet (no, chyba, że w dziedzinie nieudanych operacji plastycznych. Tę problematykę zgłębił tak dokładnie, że mógłby otrzymać tytuł profesora zwyczajnego). To, że coś mu się wydawało, nie musi oznaczać, iż było tak w rzeczywistości. Chociaż od wybuchu konfliktu na linii Pete-George minęło już wiele lat, obserwatorzy sceny muzycznej nadal spierają się o to, który z piosenkarzy był oryginalny, a który inspirował się dokonaniami drugiego. Za tą dyskusją kryje się walka o honor i prestiż. O to, którego z artystów należy postawić na świeczniku, a którego zdegradować jako skromnego ucznia i naśladowcę. Oba obozy, czyli fani Burnsa i Boya, przytaczają ciekawe argumenty na potwierdzenie swoich racji. Moim zdaniem, cała ta awantura nie ma sensu, albowiem Pete i George są kongenialni. Co przez to rozumiem?


Znak równości

Według internetowego wydania “Słownika języka polskiego PWN”, wyraz “kongenialny” posiada dwa znaczenia. Kongenialny to taki, który “dorównuje geniuszem oryginałowi” lub “dorównuje komuś talentem“. Wirtualna edycja “Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego” podaje, że kongenialny to “równy pod każdym względem oryginałowi” albo “pokrewny geniuszem, talentem, umysłem innemu”. Spróbujmy zastosować pierwsze znaczenie tego terminu. Stwierdzenie “Boy jest kongenialny względem Burnsa” albo “Burns jest kongenialny względem Boya” byłoby postawieniem znaku równości między wymienionymi piosenkarzami. Bez względu na to, który z nich przetarł szlak, a który tym szlakiem podążył. Zastosujmy też drugie znaczenie słowa “kongenialny“. Jeśli powiemy, że “Pete i George są kongenialni”, będzie to oznaczało, iż obaj są tak samo zdolni i godni uznania.


Shut up and enjoy the music!

Stawiam tezę, że w przypadku wokalistów DOA i CC mamy do czynienia z kongenialnością. Nie obchodzi mnie, czy jest to kongenialność w znaczeniu pierwszym, czy drugim. Mówiąc, że Burns i Boy są kongenialni, oznajmiam, że uważam ich za jednakowo utalentowanych i interesujących. Nie mogę powiedzieć, że któryś z artystów jest lepszy od drugiego. Obydwaj są bowiem znakomici (każdy na swój sposób). Irytują mnie sprzeczki, do których dochodzi między słuchaczami Dead or Alive i Culture Club. Tym bardziej, że prezentowani piosenkarze - po wieloletnich niesnaskach - zawarli ze sobą rozejm. Wystąpili nawet w jednej, długiej audycji radiowej. Zatem… ludzie, dajcie sobie spokój z tymi niemądrymi dysputami, które przypominają rozprawy o wyższości lodów śmietankowych nad czekoladowymi! Jak głosi internetowe powiedzonko: “Shut up and enjoy the music!” (“Zamknijcie się i cieszcie się muzyką!”).     


Natalia Julia Nowak,
11-17 grudnia 2012 r.