Powrót do klubu Blitz

Natalia Julia Nowak
10.00.2013 12:00·~ 12 min. czytania

Klucz do nowej fascynacji

Jakiś czas temu zainteresowała mnie zagraniczna muzyka rozrywkowa z lat osiemdziesiątych XX wieku. Fascynacja starymi przebojami spłynęła na mnie dość nieoczekiwanie. Wszystko zaczęło się od brytyjskiego zespołu Dead or Alive, który - w czasach, gdy nie było mnie jeszcze na świecie - wylansował hity “You Spin Me Round (Like a Record)”, “Something In My House”, “Brand New Lover” i “My Heart Goes Bang (Get Me to the Doctor)”. Prawdę powiedziawszy, o istnieniu tej grupy i bolesnych przeżyciach jej wokalisty (Pete’a Burnsa) dowiedziałam się już kilka lat temu. Najpierw usłyszałam największy przebój formacji, a potem poczytałam nieco o dolach i niedolach Burnsa. Tak się jednak złożyło, że wówczas szybko zapomniałam o DoA. Pamięć o tym zespole powróciła do mnie dopiero w drugiej połowie 2012 roku. Postanowiłam wtedy poznać tę grupę od nowa, a owocem moich dociekań stał się artykuł “Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight”.


Łańcuch powiązań

Niebawem uświadomiłam sobie, że nie da się w pełni zrozumieć Dead or Alive (i poczynań Pete’a Burnsa) bez znajomości kwartetu Culture Club i jego lidera Boya George’a. Napisałam o tym zresztą w tekście “Pete Burns i Boy George. Kongenialność czy konkurencja?”. Później naszła mnie refleksja, że nie jest możliwe pełne zrozumienie Culture Club i Boya George’a bez ogarnięcia fenomenu, jakim był londyński klub Blitz (kolebka ruchu New Romanticism, znanego także jako New Romantic). O tym, czym był rzeczony lokal, opowiedziałam pokrótce w artykule “Dawno temu w Londynie stał klub Blitz”. Pracując nad wspomnianym materiałem, miałam już świadomość kolejnego faktu. Jeśli pragnę pojąć istotę Nowego Romantyzmu, muszę zgłębić nurty, repertuary i zjawiska, które stanowiły punkt wyjścia dla bywalców Blitz. Mądrzy ludzie mawiają, że do zrozumienia określonej epoki konieczne jest poznanie epoki wcześniejszej. Mają rację. Ja, w ferworze moich poszukiwań, dotarłam już do lat siedemdziesiątych.


Blitzologia - poziom średniozaawansowany

Ale przejdźmy do konkretów. W niniejszym tekście chciałabym rozwinąć kilka wątków z mojej publikacji “Dawno temu w Londynie stał klub Blitz”. Rzeczony artykuł zawierał m.in. informacje na temat zespołu Visage. Tak się jednak składa, że od Visage niedaleko do Ultravox. Dziś napiszę kilkanaście zdań o tej drugiej formacji (skądinąd bardzo zasłużonej dla ruchu noworomantycznego). Później nakreślę parę słów o Billym Idolu, który - przypadkowo i pośrednio - zmienił bieg historii. Jak dowiadujemy się ze strony TheBlitzClub.com, to właśnie Billy zaprosił Steve’a Strange’a (gospodarza Blitz, wokalistę Visage) do Londynu. Kolejnym muzykiem, którego scharakteryzuję, będzie Kirk Brandon. Człowiek ten, działający w depresyjnym zespole rockowym, miał nietypowe zatargi z Boyem Georgem. Na koniec opiszę gwiazdę lat siedemdziesiątych, której twórczość była natchnieniem dla Nowych Romantyków. David Bowie, bo o nim mowa, dostarczył społeczności blitzowców wielu inspiracji. Jak pamiętamy z poprzedniego artykułu, do rozsławienia klubu Blitz przyczyniły się wtorkowe imprezy zwane “nocami Davida Bowiego” (“David Bowie nights”). Życzę przyjemnej lektury i… przepraszam, że ograniczony czas nie pozwala mi na zaprezentowanie większej liczby artystów.


Visage i Ultravox


W czasach Nowego Romantyzmu świat brytyjskich wykonawców muzycznych przypominał wioskę, w której wszyscy się znali i wywierali na siebie wpływ. Można to łatwo przedstawić na przykładzie formacji Visage i Ultravox. Z obiema grupami był związany Midge Ure - uzdolniony kompozytor, wokalista, keyboardzista, gitarzysta i autor tekstów piosenek. Muzyk, którego prawdziwe nazwisko brzmi James Ure, działał początkowo w Visage. Potem przeniósł się do Ultravox, gdzie w pełni rozwinął skrzydła. O tym, że Midge odegrał ważną rolę w historii obu zespołów, przekona się każdy, kto posłucha ich utworów. Piosenki Visage i Ultravox brzmią bowiem podobnie. Da się wyczuć, że na kształt obydwu repertuarów wpłynęła ta sama osoba. Muzyka Ultravox jest jednak znacznie dojrzalsza i bardziej skomplikowana od Visage. Słychać, że talent Ure uległ oszlifowaniu i objawił się w całej okazałości. Z czego może to wynikać? Cóż, Midge miał w Ultravox więcej swobody twórczej. Nie musiał już podporządkowywać się woli lidera, bo sam został liderem. Dzięki temu doprowadził swoje zdolności do perfekcji i uczynił Ultravox jedną z najlepszych grup muzycznych w Zjednoczonym Królestwie. Bardzo lubię Visage, ale myślę, że Ure miał zbyt wielki potencjał, żeby “marnować się” w zespole dowodzonym przez kogoś innego.


Pięknie, choć po masońsku

Utwory Ultravox są syntetyczne, pełne magii i niesamowitości, a na dodatek melodyjne i przebojowe. Często słychać w nich nutkę tajemniczości, która wcale nie kłóci się z żywym rytmem i energicznym wokalem. Jak już napisałam, jest to coś w stylu Visage, ale na znacznie wyższym poziomie artystycznym. Teledyski Ultravox również są ciekawe i godne uwagi. Wystarczy wspomnieć o video clipie nakręconym do piosenki “Vienna”. Filmik jest odrobinę gotycki: dużo w nim mroku, ponurych rzeźb, pięknych budowli, a także świec i niewspółcześnie odzianych ludzi. Uważam, że powinien go obejrzeć każdy człowiek, któremu podobał się teledysk “The Damned Don’t Cry” Visage. Trochę kontrowersyjny jest video clip “The Thin Wall” (znowu mówimy o twórczości Ultravox). W filmiku pojawia się bowiem loża masońska: pomieszczenie z charakterystycznymi, białymi kolumnami i podłogą przypominającą szachownicę*. Nawiązania do ruchu wolnomularskiego występują ponadto w teledysku “Hymn”. Okładka singla “Hymn” przedstawia zaś masoński symbol (cyrkiel i ekierkę). Ciekawostka: pomieszczenie z białymi kolumnami i podłogą-szachownicą uwieczniono także w video clipie “God Thank You Woman” Culture Club. Sama czarno-biała podłoga pojawia się natomiast w filmiku “Something In My House” Dead or Alive. 


Billy Idol - władca czasu?

Istnieje zjawisko zwane efektem motyla. Polega ono na tym, że pozornie nieważny gest pociąga za sobą lawinę nieprzewidzianych wydarzeń. Są podstawy, żeby mniemać, iż sprawcą jednego z efektów motyla był Billy Idol (właśc. William Broad). Gdyby ten blondwłosy artysta nie zaprosił Steve’a Strange’a do Londynu, nie doszłoby do przeobrażenia przeciętnego klubu Blitz w miejsce szalonych eksperymentów artystycznych. Wówczas nie narodziłby się nurt kulturowy o nazwie New Romanticism (New Romantic). W konsekwencji losy światowej popkultury potoczyłyby się inaczej i nie wiadomo, gdzie ludzkość znajdowałaby się dzisiaj. Skoro Billy - szczęśliwym zbiegiem okoliczności - dokonał takiego przełomu, wypadałoby się zapoznać z jego dorobkiem artystycznym. William Broad to zdecydowanie muzyk rockowy, wykonawca piosenek o mocnym i twardym brzmieniu. Jego twórczość, chociaż mainstreamowa, wydaje się łączyć cechy dwóch epok: punkowej i noworomantycznej. Artysta ma na koncie kawałki drapieżne i dynamiczne, takie jak “Rebel Yell”, “Mony Mony“ czy “Scream“. Do innych jego utworów wkradają się jednak dźwięki cudowne i nieziemskie, co doskonale słychać w “Eyes Without A Face”. Teledyski Idola nierzadko są śmiałe pod względem obyczajowym. Bezpruderyjne kobiety, pojawiające się w filmikach, sprawiają, że twórczość artysty zahacza o kolejną epokę. Jaką? Oczywiście, współczesność. Billy wybiega czasem w odległą przyszłość, o czym świadczy jego fantastycznonaukowy/cyberpunkowy video clip “Shock To The System”. William Broad - władca czasu? A może król przypadku? Na te pytania nie ma (i nie będzie) odpowiedzi.


Pomówienie o pomówienie (?)

Jednym z bywalców klubu Blitz, często wzmiankowanym w różnorakich opracowaniach, był Kirk Brandon. Muzyk, skądinąd bardzo charyzmatyczny, zasłynął jako wokalista zespołu Theatre of Hate. Jeśli wsłuchamy się w piosenki tej formacji, uświadomimy sobie, że znacznie różnią się one od głównonurtowej muzyki noworomantycznej. Bo faktycznie nie jest to New Romanticism, tylko coś z zupełnie innej bajki, a mianowicie depresyjny postpunk. Utwory, wykonywane przez Theatre of Hate, są ambitne i trudne w odbiorze. Nie jest to proste “hop, siup, tralala” rodem z komercyjnych rozgłośni radiowych, tylko poważny repertuar, przeznaczony dla słuchaczy szukających konkretnych doznań estetycznych. Ciężka i przygnębiająca twórczość Theatre of Hate ociera się wręcz o gothic rock. Ciekawe, że losy Kirka Brandona, wokalisty tej mrocznej grupy, splotły się z losami gwiazdy popu, Boya George’a. O co chodzi? Otóż w latach dziewięćdziesiątych George opublikował swoją autobiografię. Stwierdził w niej, że w czasach klubu Blitz miał z Kirkiem płomienny romans. Gdy Brandon dowiedział się o tych rewelacjach, nie tylko je zdementował, ale również oskarżył Boya o zniesławienie. Sąd, po rozpatrzeniu sprawy, orzekł, że racja leży po stronie George’a. Wyszło więc na to, że mężczyźni faktycznie byli niegdyś parą, a Kirk to oszczerca, który pomówił bliźniego o pomówienie. Jak było w rzeczywistości? Nie wiadomo. Możliwe, że Boy naprawdę “chodził“ kiedyś z Brandonem. Szkoda tylko, że w swojej książce naruszył jego prawo do prywatności. Nie można samowolnie opisywać czyjegoś życia towarzyskiego, zwłaszcza w sposób, który umożliwia identyfikację danej osoby. Etyka mediów się kłania.


Barwny, ponadczasowy… David Bowie!


David Bowie to niezwykle oryginalny, wpływowy i zasłużony artysta, bez którego Nowi Romantycy (i nie tylko) daleko by nie zajechali. Zdaję sobie sprawę z faktu, że to, co napiszę o nim w niniejszym artykule, nie będzie w żaden sposób wyczerpujące. O Bowiem powstało wiele grubych książek, co pokazuje, że jego życie, dorobek i znaczenie dla kultury to temat rzeka. Chciałabym jednak przybliżyć jego twórczość młodym ludziom, którzy nie mieli jeszcze okazji zainteresować się tym repertuarem i nie pamiętają czasów, gdy gwiazdor był u szczytu popularności. David Bowie (właśc. David Robert Jones) jest ikoną muzyki rockowej. Urodził się w roku 1947, a zadebiutował już w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Początkowo działał w różnych zespołach muzycznych, później zdecydował się na karierę solową, którą kontynuuje do dziś. Bowie, jako solista, podbił serca publiczności nie tylko piosenkami, ale także skłonnością do eksperymentowania z własnym wizerunkiem. Artysta stworzył co najmniej kilka fikcyjnych postaci, w które wcielał się podczas występów. W artykule “David Bowie: his many faces” z internetowego wydania dziennika “The Daily Telegraph” znajdują się opisy pięciu z nich. Oto ich imiona: Aladdin Sane, Arnold Corns, Major Tom, Thin White Duke i Ziggy Stardust. Ja wiem o istnieniu jeszcze jednej persony, noszącej pseudonim Halloween Jack. Najsłynniejszą postacią, wykreowaną przez Davida, jest zdecydowanie Stardust - androgyniczny przybysz z innej planety. W polskojęzycznej Wikipedii możemy przeczytać: “Bowie identyfikował się z postacią Ziggy’ego aż do przesady, w czasie tournee (…) pojawiał się na konferencjach prasowych jako sam Ziggy”.


Muzyka i ciekawostki

Dorobek artystyczny Davida Bowiego jest tak imponujący, że jego dokładne zbadanie zajęłoby dużo czasu nawet najbardziej entuzjastycznemu badaczowi. Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że dyskografia opisywanego muzyka obejmuje “26 albumów studyjnych, 9 albumów koncertowych, 46 albumów kompilacyjnych, 5 płyt extended play (EP), 109 singli i 3 ścieżki dźwiękowe”. Według tego samego źródła, interesujący nas artysta “wydał 13 video albumów i 48 teledysków”. Chylę czoło. Nie tylko przed Bowiem, ale również przed zapaleńcami, którzy zdołali w pełni ogarnąć jego twórczość. Sama wysłuchałam w całości tylko pięciu krążków Davida. Obejrzałam też kilka jego teledysków. Duże wrażenie zrobił na mnie video clip nakręcony do utworu “Ashes To Ashes”. Filmik jest ukłonem w stronę Nowych Romantyków - wielkich miłośników i uczniów Bowiego. Jeśli chodzi o muzykę, bardzo spodobały mi się piosenki “Starman”, “Ziggy Stardust” i “Heroes”. Przejdźmy teraz do ciekawostek. Na temat artysty krąży wiele teorii spiskowych. Jedna z nich mówi o tym, że David naprawdę jest istotą pozaziemską, a dokładniej Reptilianinem. Inna głosi, że w połowie lat siedemdziesiątych Bowie został podmieniony (tzn. zastąpiony przez sobowtóra). Lekkie kontrowersje wzbudza film fabularny “Labirynth”, w którym muzyk zagrał główną rolę męską. Produkcja była analizowana na stronie VigilantCitizen.com oraz w książce “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Z analiz wynika, że “Labirynth” mówi o projekcie Monarch, a postać grana przez Davida jest programistą umysłów**. Gdyby Bowie się dowiedział, co ludzie o nim wypisują, prawdopodobnie złapałby się za głowę.


Zakończenie/usprawiedliwienie

Artyści, wymienieni w niniejszym tekście, nie są jedynymi “starymi gwiazdami”, których miałam okazję niedawno słuchać. W ostatnim czasie zwróciłam bowiem uwagę na wielu wykonawców, nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale również z Francji, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Jeśli chodzi o zespoły brytyjskie, zapoznałam się z twórczością Spandau Ballet, Human League i Duran, Duran. Co do formacji i solistów spoza Zjednoczonego Królestwa, nie będę ich dzisiaj wymieniać. Być może napiszę o nich parę słów w następnych artykułach. Jest jeden koleś z Ameryki Północnej, o którym chciałabym stworzyć całkiem osobny tekst. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo ostatnio brakuje mi czasu na twórczość publicystyczną. Nawet niniejszy artykuł miał być znacznie dłuższy i bardziej szczegółowy. Niestety, nadmiar obowiązków w realnym świecie sprawił, że musiałam się ograniczyć do niezbędnego minimum. Przepraszam i proszę o zrozumienie. Trzeci rok studiów (w systemie bolońskim) to nie przelewki.


Natalia Julia Nowak,
3-9 czerwca 2013 r.



__________
* Jeśli ktoś chce obejrzeć zdjęcia prawdziwych lóż masońskich, może ich poszukać za pośrednictwem wyszukiwarki internetowej Google. Polecam kierować się hasłem “masonic lodge”.
** Zainteresowanych odsyłam do mojego artykułu “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”. Pełny tytuł przywołanej przeze mnie książki Springmeiera i Wheeler to “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave”.