Spacer Stefana
Wyszedł raz Stefan na spacer z pieskiem
Taki dokoła bloku swojego
Nim mu zsiniały oczy niebieskie
Zaczął żałować wyboru tego
Powietrze wokół mało przejrzyste
A przez to oddech ciut niemiarowy
I chociaż piesek miał łapki czyste
Stefan ogromny ból miał głowy
Łeb go napieprzał nie z przemęczenia
To nie migreny także wina
Jakieś miał dziwne podejrzenia
Że winny tego jest smród z komina
Komin I domek to własność Zochy
Co tulipany na wiosnę sadzi
To jest dziewczyna, co strojąc fochy
potrafi również każdemu kadzić
Każdego umie zbić z pantałyku
Słowem jak gwoździem przybić do ściany
I choć nie robi żadnych przytyków
W rozgrywce słownej jesteś przegranym
Błędem Stefana słowna szermierka
Na którą poszedł na przeciw Zosze
Pozamiatała go jak froterka
I przerobiła na drobny proszek
Gdy grzecznie spytał, co w piecu spala
Bo zapach smrodu niesie powietrze
Rzekła spokojnie żeby spierdalał
Jeżeli w ryja dostać nie chce
Z wierszyka tego wyciągam puentę
Ot taki morał ekologiczny
Który przyjmijcie jak słowo święte
Że czasem lepiej jak się pomilczy
Skomentuj utwór (0)
- Zaloguj się, aby móc komentować utwory innych użytkowników -